Im więcej księżyców miała, im starsza była, tym więcej rozumiała. Jednak to nie było jedyną rzeczą, zmianą, która zachodziła w małej Świt. Jej traktowanie Jutrzenki stawało się coraz to gorsze, z satysfakcją obserwowała, jak ta cierpi, będąc wiecznie odrzucona przez rodzeństwo. Miała zamiar sprawić, że Jutrzenka będzie żałować tego, że pojawiła się na świecie. Dzień za dniem dogryzała jej coraz bardziej, upewniając się, że kotka czuje jej nienawiść w każdym momencie, w każdym mięśniu na ciele.
Z dziką satysfakcją obserwowała, jak ta wraca od medyka, chowając się niemalże natychmiast, między łapami Bieliczego Pióra. Tym razem dostała za swoje, za bycie zdrową, kiedy oni chorowali, za przeszkadzanie im w zabawie za… samo istnienie.
Świt odwróciła się w stronę rodzeństwa, kontynuując zabawę.
— Ojej, jaka szkoda, że Jutrzenka się z nami nie bawi! — zawołała, wymuszając zatroskany ton głosu. Bielik uśmiechnęła się, odbierając to jako siostrzaną miłość, lecz Jutrzenka dobrze wiedziała, o co jej starszej siostrze chodzi.
Żałowała, że nie zdechła.
Złota nigdy nie wiedziała, skąd wzięła się jej nienawiść do siostry. Ot, po prostu ją czuła względem nie, traktowała to jako coś naturalnego, oczywistego. Sama zastanawiała się, jak mama może jakkolwiek ją kochać, w jaki sposób jest w stanie pałać do niej jakimikolwiek ciepłymi uczuciami.
Wywróciła ślepkami, wracając do zabawy z rodzeństwem. Nie będzie się nią przejmować, po co psuć sobie humor?
~*~
Stojąc przed całym klanem, szczególnie matką, która mu przewodziła, czuła dreszczyk emocji, adrenalinę buzującą w jej żyłach oraz chęć pokazania, że jest najlepsza z najlepszych. Wyszła ledwie zauważalnie przez szereg, unosząc dumnie podbródek.
Chociaż wyraz pyska matki był poważny, to jednak Świt dostrzegła w jej zielonkawych ślepiach miłość oraz dumę; skinęła ledwie widocznie głową matce, dając znać, że jest gotowa.
— Świcie, wystąp — zrobiła tak, jak kazała jej matka. — Ukończyłaś już sześć księżyców i nadszedł czas, abyś została uczniem. Od tego dnia, aż do otrzymania imienia wojownika będziesz się nazywać Świtająca Łapa. Twoim mentorem będzie Jadowita Żmija. Mam nadzieję, że Jadowita Żmija przekaże ci całą swoją wiedzę.
Przeniosła wzrok z matki na czarną kocicę o zielonych ślepiach. Kojarzyła ją, ona chyba była jednym z dwóch wojowników, którzy przywlekli Rozwydrzoną Łapę do klanu, zaraz po zgromadzeniu. Przechyliła głowę, obserwując jak Jadowita Żmija podchodzi bliżej, stając praktycznie na przeciwko Świtającej Łapy.
Jej oddech przyśpieszył, ciężko było skłamać, że wszystko jest w porządku, wręcz przeciwnie. Dopiero teraz zrozumiała, jaka odpowiedzialność na nią spadła, nie mogła zwieść matki, klanu… szczególnie matek, zarówno Szakalej Gwiazdy i Bieliczego Pióra. Musiała więc postarać się na treningu, na uznaniu mentorki, bo bez tego nie mogła nawet być mianowana, również było dla niej cholernie ważne. Drżąc niespokojnie, wbiła pazury w ziemię, starając się nie ośmieszyć przed całą społecznością klanu wilka. Chrzanić to pospólstwo, które było mięsem armatnim, lecz kult… to o nich najbardziej się martwiła. Czuła na sobie wzrok praktycznie każdego członka wiary w mroczną puszczę. Odbierali jej pewność siebie, traktując ją tak, jakby była małą myszką, którą zaraz pożrą i pozbawią życia.
Drgnęła, słysząc głos matki, który rozbrzmiewał na cały klan, stojąc tam, nad innymi wyglądała potężnie. Uśmiechnęła się z lekka, zalewając ją ciepłym spojrzeniem zielonych oczu. Świtająca Łapa dobrze wiedziała, że matką ją kocha, bo może i kotka była zapracowana, tak jednak starała się okazywać to na swój własny sposób.
— Jadowita Żmijo, jesteś gotowa do szkolenia własnego ucznia. Otrzymałaś od swojego mentora, Motylego Trzepotu, doskonałe szkolenie i pokazałaś swoją odwagę i siłę, z czego wszyscy cię znamy i cenimy. Będziesz mentorką Świtającej Łapy, mam nadzieję, że przekażesz jej całą swoją wiedzę i wyszkolisz na wojowniczkę godną miana członka klanu wilka.
Noc, kiedy porzuciła życia kociaka za sobą zapadła jej w pamięci niczym głaz tonący w jeziorze. Nim się obejrzała, minęło kilkanaście wschodów słońca, od kiedy cała piątka kociąt Szakalej Gwiazdy została uczniami. Każdy z nich otrzymał własnego mentora. Świt, a raczej już Świtająca Łapa zdecydowanie była zadowolona z wyboru matki. Jadowita Żmija sprawiała wrażenie silnej i cwanej wojowniczki a tego było jej trzeba.
Kogoś, kto nauczy ją jeszcze lepiej manipulować innymi, jak zadawać ból.
Młoda szczerze współczuła Ostrej Kostrzewie, że dostała taką łamagę. Biedna… pewnie będzie sobie futro z głowy wyrywać i zdąży wysiwieć, nim ta niedojda czegokolwiek się nauczy.
Świtająca Łapa miała za sobą kilkanaście treningów a jednak już umiała upolować małą mysz czy wspinać się na drzewa tak, by nie skręcić sobie karku. Parła jednak do przodu, nie pozwalając, by cokolwiek spowolniło jej trening. Dlatego też wracała do obozu jako ostatnia z uczniów, wymęczona, ze zmierzwionym i brudnym futrem, jednak zadowolona, że każdy, kolejny trening przybliżał ją do mianowania na wojownika. Miała ambicję być mianowana jako pierwsza, chociaż kochała Zmierzchową Łapę, Poranną Łapę i Brzaskową Łapę, tak jednak chciała pokazać się z jak najlepszej strony, że nawet jest lepsza niż oni.
Na całe szczęście, o Jutrzenkową Łapę nie musiała się martwić, ta żałosna kupa lisiego łajna zapewne skończy trening jako ostatnia.
Złota rzuciła świeżo upolowaną mysz na stos z jedzeniem, dziękując wcześniej za wspólny trening Jadowitej Żmii, dzisiaj miała pierwszy, prawdziwy sparing z mentorką, która uznała, że skoro młoda zna teorię, mogą przejść do prawdziwej walki.
Rana na pysku, pozostawiona przez pazury nauczycielki, już dawno przestała się sączyć. Żmija nie używała ostrych szponów, by oszpecić wychowankę, lecz by oswoić ją z bólem, który może towarzyszyć jej na polu bitwy. Nie posługiwała się jednak nimi z pełną mocą, przynajmniej nie teraz. Wystarczyło więc, że Świt oczyściła ranę a ta zapewne w dwa dni zniknie zupełnie, jakby nigdy nic się nie stało a żadna walka między nimi nie miała miejsca.
Młoda zajrzała jeszcze do mamy Bielik, upewniając się, że ta zjadła i czuje się dobrze, nim samemu skierowała kroki do Gęsiego Wrzasku, prosząc go ponownie o to, aby zgodził się nauczać ziół. Znowu odmówił, nazywając ją rozpuszczonym bachorem. Na całe szczęście, tym razem nie straciła żadnego zęba, z czego była ogromnie zadowolona. Chyba by oszalała, gdyby straciła kolejnego zęba.
Weszła do legowiska terminatorów, przechodząc obok Zmierzchu, która wylizywała swoje futro do czysta. Poprawiła łapą własne legowisko, do którego naznosiła miękkich piór, nim samemu ułożyła się w nim wygodnie.
— Wszystko dobrze, Świt? — miauknęła Poranek, niemalże natychmiast wylizując ranę siostry. Kotka była jej za to wdzięczna.
— Tak, intensywny trening — miauknęła, uśmiechając się łagodnie. — Przynajmniej nie śmierdzę jak to lisie łajno! — zawołała donośnie, patrząc się prosto w ślepia Jutrzenkowej Łapy. — I jak tam przegrywie, kiedy wypieprzają cię z klanu? — zakpiła z siostry.
< Jutrzenka? >
[trening wojownika 1040 słów]
[Przyznano 21%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz