Młoda Świt wlepiła oczyska w Bielicze Pióro, poruszając rytmicznie ogonkiem. Nie mogła się doczekać kolejnej opowieści mamy, szczególnie że ta opowiadała zdecydowanie ciekawiej, aniżeli KTOKOLWIEK inny. Co prawda kotka była super, acz zdaniem Świt miała jeden mankament - na siłę próbowała wyperswadować jej, że nie jest jej mamą, a nie opiekunką. Złota uparła się jednak niczym osioł, że będzie ją nazywać mamą, bo jest jej mamą i koniec kropka!
Uchyliła pyszczek, gdy Bielik z uśmiechem zaczęła opowiadać.
— Tak... Był ktoś jeszcze. Ktoś mi bardzo bliski, chociaż nigdy się nie poznaliśmy — młoda ułożyła się tuż u jej łap, uważnie nastawiając uszu. Nie mogła przegapić żadnego szczegółu kolejnej kozackiej opowieści mamy! — Nazywał się Jastrzębia Gwiazda. To on powołał do życia kult. Był mentorem Mrocznej Gwiazdy i sprawił, że był tym kim był. Wyszkolił go, a po jego śmierci kontynuował jego dzieło. Był podobno bardzo tajemniczym kotem. Kilka razy próbowałam z nim porozmawiać... Słyszałam, że odzywał się do Mrocznej Gwiazdy, gdy ten był liderem, a nawet był obecny podczas zgromadzenia klanów, gdzie Mroczna Puszcza walczyła o władzę z Klanem Gwiazdy. Opętał mojego brata, Chłodnego Omena.
— Ojej, czyli Chłodny Omen to nasz wujek?! — otworzyła szeroko pyszczek, nie mogąc w to uwierzyć. Skoro Chłód był jej wujkiem, to straszny Gęsi Wrzask też!
Bielik uśmiechnęła się łagodnie, kiwając głową i prosząc, by jej więcej nie przeszkadzano.
— Wybacz mamusiu…
Szepnęła koteczka.
— Jak tylko się o tym dowiedziałam, wypytałam go o wszystko, ale mało co pamiętał. Ale wracając... Jastrzębia Gwiazda ustanowił fundament naszej wiary. Pragnął sprawić, aby nasz klan już nigdy nie był ofiarą. Zawsze byliśmy słabi, a inne klany to wykorzystywały. Raz nawet byliśmy w niewoli i nasza pozycja była naprawdę okropna. Mało kto nas szanował, skoro wciąż dostawaliśmy po tyłkach. Ale on... On dał nadzieję na lepsze jutro. Te walki, w których bierze udział klan. To on je wprowadził. Nie były jednak obowiązkowe. Ale nie dziwie się, bo panował w ciężkich czasach. Kiedyś nasz dawny obóz napadły dziki. Wielu zginęło... A potem jeszcze pojawiły się Dwunożne istoty. Nie żyłam w tych czasach, ale wiele o tym słyszałam od matki. Jastrzębiej Gwieździe udało się uratować klan. Dlatego warto o nim pamiętać. O naszym założycielu. Bez niego wiara w Klanie Wilka w Mroczną Puszczę nie zostałaby ukorzeniona. To niby nic, ponieważ wtedy kult liczył tylko parę kotów, ale spójrz jak to się rozrosło. Teraz nas jest dużo, dużo więcej. I będzie jeszcze więcej. Aż cały klan stanie się wierny Mrocznej Puszczy. Ty także Świt dołączysz do nas. Będziesz przekazywać kolejnym pokoleniom wiedzę o początkach, o kotach, które służyły naszej sprawie. Dlatego nie zawiedź nas.
— O JAAAAA! — zawołała cała podekscytowana, podskakując niczym piłka — Będę tak super, jak Jastrzębia Gwiazda i.. i Mroczna Gwiazda i jak Irgowy Nektar oczywiście! Będę super jak oni wszyscy razem wzięci! — zawołała, układając się między łapami kotki, nim zwinęła się w mały obwarzanek. — Opowiedz coś jeszcze o mrocznej puszczy mamo… — szepnęła. Rozwarła pyszczek, ziewając. Oczka powoli jej się kleiły…
~*~
Spędzenie nocy w lesie poszło jej szybciej, a także łatwiej, aniżeli sądziła. Młoda, słuchając opowieści innych kotów, nastawiała się, że coś będzie próbowało ją zeżreć, jednakże nic takiego się nie stało. Nie, żeby młoda chciała, aby coś jej zagrażało…
No, w każdym razie. Noc jako dzieciak odbyła, także pozostało mianowanie! Najbardziej ekscytujący element całego tego cyrku! Mama Bielicze Pióro zadbała o to, aby kaszojady były dokładnie umyte i prezentowały się zdecydowanie jak najlepiej.
Stojąc przed całym klanem, szczególnie matką, która mu przewodziła, czuła dreszczyk emocji, adrenalinę buzującą w jej żyłach oraz chęć pokazania, że jest najlepsza z najlepszych. Wyszła ledwie zauważalnie przez szereg, unosząc dumnie podbródek.
Chociaż wyraz pyska matki był poważny, to jednak Świt dostrzegła w jej zielonkawych ślepiach miłość oraz dumę; skinęła ledwie widocznie głową matce, dając znać, że jest gotowa.
— Świcie, wystąp — zrobiła tak, jak kazała jej matka. — Ukończyłaś już sześć księżyców i nadszedł czas, abyś została uczniem. Od tego dnia, aż do otrzymania imienia wojownika będziesz się nazywać Świtająca Łapa. Twoim mentorem będzie Jadowita Żmija. Mam nadzieję, że Jadowita Żmija przekaże ci całą swoją wiedzę.
Przeniosła wzrok z matki na czarną kocicę o zielonych ślepiach. Kojarzyła ją, ona chyba była jednym z dwóch wojowników, którzy przywlekli Rozwydrzoną Łapę do klanu, zaraz po zgromadzeniu. Przechyliła głowę, obserwując jak Jadowita Żmija podchodzi bliżej, stając praktycznie na przeciwko Świtającej Łapy.
Jej oddech przyśpieszył, ciężko było skłamać, że wszystko jest w porządku, wręcz przeciwnie. Dopiero teraz zrozumiała, jaka odpowiedzialność na nią spadła, nie mogła zwieść matki, klanu… szczególnie matek, zarówno Szakalej Gwiazdy i Bieliczego Pióra. Musiała więc postarać się na treningu, na uznaniu mentorki, bo bez tego nie mogła nawet być mianowana, również było dla niej cholernie ważne. Drżąc niespokojnie, wbiła pazury w ziemię, starając się nie ośmieszyć przed całą społecznością klanu wilka. Chrzanić to pospólstwo, które było mięsem armatnim, lecz kult… to o nich najbardziej się martwiła. Czuła na sobie wzrok praktycznie każdego członka wiary w mroczną puszczę. Odbierali jej pewność siebie, traktując ją tak, jakby była małą myszką, którą zaraz pożrą i pozbawią życia.
Drgnęła, słysząc głos matki, który rozbrzmiewał na cały klan, stojąc tam, nad innymi wyglądała potężnie. Uśmiechnęła się z lekka, zalewając ją ciepłym spojrzeniem zielonych oczu. Świtająca Łapa dobrze wiedziała, że matką ją kocha, bo może i kotka była zapracowana, tak jednak starała się okazywać to na swój własny sposób.
— Jadowita Żmijo, jesteś gotowa do szkolenia własnego ucznia. Otrzymałaś od swojego mentora, Motylego Trzepotu, doskonałe szkolenie i pokazałaś swoją odwagę i siłę, z czego wszyscy cię znamy i cenimy. Będziesz mentorką Świtającej Łapy, mam nadzieję, że przekażesz jej całą swoją wiedzę i wyszkolisz na wojowniczkę godną miana członka klanu wilka.
Świtająca Łapa zetknęła się ze swoją mentorką nosami, uśmiechając się dumnie. Nie zawiedzie jej, nie może. Jadowita Żmija była dosyć ostrą kotką, tak przynajmniej słyszała. To ona i Gęsi Wrzask dostali głównie polecenie obserwowania Rozwydrzonej Łapy.
Świt słyszała plotki, że ponoć dostali też pozwolenie na… usunięcie jej, jeżeli czarna sprawiałaby jakiś problem…
Na całe szczęście - jej to nie groziło, miała zamiar słuchać się mentorki i wykonywać jej polecenia, przecież skoro kotka była częścią kultu, a także już wojowniczką, to musiała wiedzieć więcej i lepiej, niż od takiego srola, którym mimo wszystko, Świtająca Łapa nadal była.
Odsunęła się na bok wraz z czarną, a gdy cała ceremonia się zakończyła, wyszła z obozu po wcześniejszej rozmowie z mentorką. Mogła iść, lecz musiała stawić się o świcie słońca, jak ironicznie, na trening.
W głowie świeżo upieczonej uczennicy kłębiło się od nadmiaru myśli. Zastanawiała się, jak to wszystko będzie wyglądało. Nie mniej jednak, z wyników mianowania była bardzo zadowolona, szczególnie w przypadku Jutrzenki, która dostanie tak pod dupie na treningu, że będzie latać wiecznie z rykiem.
Słyszała o Ostrej Kostrzewie kilka słów. Kotka była cholerną perfekcjonistką, nie lubiła do tego, jak coś nie szło po jej myśli… Liczyła, że siłowo pokaże jej niedorobionej siostrze, że nie jest warta złamanego wąsa czy lisiego łajna.
Ba! Świtająca Łapa wręcz liczyła, że zmierzy się z burą walce o tytuł wojownika, aczkolwiek… złota miała ambicję, nie tylko ostać mianowaną najszybciej z rodzeństwa, lecz też nauczyć się podstawowej wiedzy medycznej. Wiedziała jednak, że w takim wypadku… będzie musiała prosić o to Gęsi Wrzask a jak wiadomo… sam kocur nie był przyjemnym osobnikiem. Słyszała nawet historie o tym, że za czasów uczniowskich, gdy szkolił jej mamę, wybił jej zęba, bo za dużo pyskowała… Ponoć zrobił to samo też z Rozwydrzoną Łapą!
Z resztą - złota nie była głupia, tak jak Jutrzenka, umiała obserwować to, co się dzieje dookoła. Widziała, w jakim stanie wracała Rozwydrzona z treningów.
Widok poranionej kotki puszczającej się pędem do legowiska napawał ją lekkim strachem. Z tyłu głowy miała na szczęście przypominający głos, że przecież tamta trenuje na wojowniczkę a nie uczy się o paru ziółkach, by nie zdechnąć.
Mętny Zawilec, Pajęczy Splot, Wroni Trans, Ostra Kostrzewa i Jadowita Żmija.
Piątka mentorów, z czego chyba tylko Pająk był w miarę przyjemny w obyciu, tak przynajmniej sądziła Świt. Wiedziała jednak, gdzie się urodziła, że klan wilka to ciężkie środowisko, które zeżre cię i wysra na trawę, jeśli nie będziesz wystarczająco silny i zawzięty, dlatego też nawet mimo młodego wieku, nie dziwiła się, że mało było tutaj kotów, które pierdziały słodko tęczą.
Dotarłszy do celu, wypuściła z mordki żonkila, którego zerwała niemalże zaraz po opuszczeniu obozu i zebraniu gratulacji. Wlepiała ślepia w otoczony kwiatami oraz ładnymi kamieniami nagrobek. Rośliny były świeże - ktoś musiał systematycznie przychodzić i o nie dbać. Nigdy wcześniej nie zapuszczała się to miejsce, lecz z opowieści mamy Bielik, wiedziała czego ma szukać.
Cierniste Drzewo, a raczej jego gałęzie, pięły się ku niebu tak samo, jak w historii opowiadanej przez burą karmicielkę. Świtająca Łapa podniosła wzrok ku niebu, oddychając miarowo.
— Tutaj jesteś — kotka położyła po sobie uszy, słysząc głos matki. Nie brzmiała na złą, bardziej wyczuła nutę ulgi, że znalazła swoje dziecko. — Jadowita Żmija powiedziała mi, gdzie się udałaś.
Pokiwała głową, lecz z jej pyszczka nie uciekł żaden, najcichszy dźwięk.
— Mimo wszystko, nie powinnaś opuszczać obozu sama, przynajmniej nie teraz.
Świt, czy już raczej Świtająca Łapa, skrzywiła mordkę, ciągnąc kąciki swojego pyszczka w dół.
— Chciałam zobaczyć prababcię, mamo — miauknęła cicho, ledwo słyszalnie . Przywódczyni pokiwała głową, otaczając córkę puchatym ogonem. Ta, zesztywniała na uderzenie serca, nie wiedząc co ma zrobić, lecz po chwili, oparła się o bok matki, chowając pyszczek w jej gęstym futerku. Siedziały tak chwilę, nim wróciły do obozu we dwie. Cieszyła się, że nareszcie może spędzić chwilę ze swoją matką sam na sam, szczególnie mając tyle rodzeństwa…
~*~
Mięśnie bolały ją jak jasna cholera, do tego stopnia, że już czuła zbliżające się zakwasy a w zielonych ślepkach zbierały się łzy. Szybko przetarła jednak oczy, idąc dalej z dumnie uniesionym ogonem. Nie miała zamiaru pokazać, że coś było nie tak. Jej mentorka, Jadowita Żmija, dała młodej do wiwatu, przechodząc do konkretów praktycznie na pierwszym treningu.
Świtająca Łapa miała więc spotkanie z rzeczywistością już na dzień dobry, może i czarna wojowniczka nie używała pazurów, tak jednak zadbała o to, by jej podopieczna wyniosła jakąkolwiek wiedzę z tego dnia.
Złota uczennica powtarzała sobie w głowie niczym mantrę słowa nauczycielki, celować w gardło, brzuch i oczy. To były najbardziej delikatne elementy kociego ciała, najbardziej podatne na uszkodzenia. “Ktoś cię dusi - wydrap mu oczy lub zacznij drapać w brzuch” - powtarzała Żmija. Kocica wspomniała jeszcze o jednym miejscu, jednakże wspomniała, że jest to ponoć cios poniżej pasa i tak się nie godzi. Świt jednak tego nie rozumiała, przecież chodziło o to, żeby przeżyć bitwę i zabić przeciwnika, prawda?
Jak na pierwszy raz, jej umysł został zalany zbyt dużą dawką informacji, co przytłaczało młodą, sprawiając nawet, że ta z początku zgłupiała. Na całe szczęście - miała jeszcze całą noc, aby to sobie jakoś ładnie poukładać.
Nie potrafiła jeszcze polować, także po prostu wzięła jakiegoś królika, czy innego zająca ze stosu ze zwierzyną, kierując kroki do kociarni, gdzie liczyła, że spotka swoją mamę i opowie jej o wszystkim, co ją dzisiaj spotkało.
Spięła i tak sztywne mięśnie, gdy mamy nie było w legowisku, niemalże zaczęła panikować, gdy jej zielone ślepia wyłapały burą wojowniczkę, która wychodziła właśnie od medyków z jakimś opatrunkiem na łapie. Odetchnęła więc z ulgą, taszcząc upolowaną przez kogoś piszczkę.
— Mamo! — zawołała donośnie, podbiegając do kotki i ocierając się o jej klatkę piersiową. Stęskniła się, jeśli miała być szczera. Była przyzwyczajona do spędzania czasu z Bieliczym Piórem całego dnia i nocy, więc to, że nie widziała królowej cały dzień było dla młodej czymś nienaturalnym
Mało tego - wróciła bardzo późno z treningu, jako ostatnia z rodzeństwa co skutkowało tym, że cała reszta już spała wymęczona, więc nie miała za bardzo do kogo otworzyć mordki. — Stęskniłam się! — przyznała szczerze i prawdziwie, tym razem nie mając niczego do ukrycia, inaczej niż za czasów, gdy była kociakiem.
— O! Przyniosłam królika! Zjemy razem? Mam parę pytań… — zaszurała łapką w piachu, kuląc uszy.
— Oczywiście, słońce — odpowiedź burej była dla niej niczym miód na serce.
Znalazły jakieś miłe, ustronne miejsce, gdzie nie było mokro od deszczu, a gdzie miały okazję obserwować praktycznie cały klan wilka, który powoli kładł się do snu. Świtająca Łapa przeżuwała jedzenie szybko, odrywając kolejne spore kawałki mięsa. Brak jedzenia przez cały dzień dał jej się we znaki. Przy okazji, oczywiście z pełnym pyszczkiem, zadawała matce milion pytań na minutę.
— I tak szerio muszem pszeszczegać kodeksu? — wymamrotała, gdy przełykała kolejny kawałek mięsa. — To strasznie nudne! — oburzyła się. Myślała, że jak zostanie uczniem, będzie miała więcej swobody, a tu kolejne zasady…
< Bielik? >
[trening wojownika; 2030 słów]
[Przyznano 40%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz