Krew sączyła się z rozciętej rany wprost na trawę, zabarwiając ją na czerwono, Świtająca Łapa obserwowała, jak kropelka po kropelce, jedna za drugą podąża szlakiem wyznaczonym przez poprzednią. Na uderzenie wstrzymała oddech, nie wiedząc, czy zrobiła dobrze, czy też źle. Emocje brały górę nad rozsądkiem. Pazury nadal wbite w ziemię rozorały ją, tworząc małe żłobienia; sterczące futro na karku i ogonie nadal nie miało zamiaru ułożyć się wzdłuż ciała. Tak, jak leżeć powinno.
Zielone, wręcz pistacjowe, ślepia wbijały się w dyszącą ciężko, czarną wojowniczkę. Grymas na jej pysku mógł znaczyć wszystko, od bólu, przez rozdrażnienie. Nie bardzo wiedziała, jak ma do tego podejść. Czego oczekiwała? Pochwały? Zganienia? Czy może sarkazmu, jak to zwykle było w jej przypadku. Strzepnęła uchem, biorąc nareszcie porządny, duży wdech.
— Jak mi poszło? — starała się nie brzmieć niczym zajęcze serce, poprawiła swoją postawę, prężąc ciało. Żmija łypnęła na nią zielonym okiem, drugie nadal było zalane krwią z łuku brwiowego.
— Mogło być gorzej — mruknęła kocica, przecierając łapą ranę na czole. Mimo iż starła krew, tak jednak znowu pojawiła się kolejna kropla. I kolejna i jeszcze jedna i jeszcze kolejna… — Wyrobiłaś się — mówiąc to, przechyliła łeb, by rozciągnąć bolące mięśnie na szyi.
Świt uśmiechnęła się ledwie widoczne, dumna z pochwały nauczycielki.
— Możesz wracać, ja zaraz do ciebie dołączę — skinęła czarnej głową, ruszając w drogę powrotną do obozu. Znała ją na całe szczęście, toteż nie miała najmniejszego problemu, by w kilka chwil znaleźć się w obozie wilczaków.
Niemalże natychmiast złapała coś do jedzenia, siadając w kółeczku, tuż między Zmierzchową Łapą a Brzaskową Łapą. Brakowało tylko Porannej Łapy, która za chwilę powinna do nich dołączyć, tak przynajmniej sądziła Świt.
Złota pałaszowała swój posiłek, obserwując obóz, gdy utkwiła wzrok na najśliczniejszej istocie, jaką kiedykolwiek widziała. Przełknęła duży kawał mięsa, prawie się dławiąc. Aż Zmierzch musiała uderzyć ją w grzbiet.
— Kto to? — bąknęła cicho. — Nie, żeby mnie to interesowało… — dodała zaraz, nadymając policzki. Rodzeństwo kotki spojrzało po sobie, zanosząc się śmiechem, jakby właśnie usłyszeli najcudowniejszy na świecie żart. Świt zmarszczyła nos, kuląc uszy ze złości. Miała ochotę walnąć jednemu i drugiemu.
— Nagle interesuje cię siostra Wilczej Tajgi? Hę? — Brzask przybliżył się, napierając ciałem na młodszą siostrę, która z irytacją starała się go odsunąć — Zmierzch, widziałaś, jakie ta zrobiła maślane ślepia!?
Oczywiście, siostra, jak zwykle tylko wywróciła ślepiami, wzdychając. Świt chyba już przywykła do jej podejścia do życia. Mimo to, tak czy siak, ją kochała.
— Nie robiłam! Wydaje ci się! — syknęła złota, gdy nagle pozbyła się tego upierdliwca.
— Zrobiłaś! Sam widziałem! — mówiąc to, bury szturchnął ją łapą w klatkę piersiową z wrednym uśmieszkiem. — Świt ma dziewczynę! Świt ma dziewczynę! Świt ma dziewczynę! Świt ma dziewczynę! — powtarzał, tym swoim wysokim, przedrzeźniającym i pełnym ironii tonem, co tylko wywołało jeszcze większą irytację u młodszej.
— Nie mam!
— A właśnie, że tak!
— Wcale nie! Kłamiesz!
— Nie kłamię! Zamaśliłaś do niej ślepia jak do najlepszego kąska! Ha! — Brzask uniósł dumnie pysk, uśmiechając się przy tym wyzywająco.
— Kłamczuszysko zmyśla wszystko! — wytknęła mu język, mierząc się z bratem. Raz to on pchnął Świt, raz ona Brzask.
— I gdzie się tego nauczyłaś w żłobku? Już dawno z niego wyszliśmy — Świt jeszcze raz pokazała mu język, każąc spadać na drzewo, łapać szyszki. Walnęła go przy tym ogonem po mordzie, bo tak. Bo zasłużył i bo mogła.
Wiedziała jednak, że Brzask mógł mieć rację. No dobra no, może spodobała jej się Różany Step i co w związku z tym? To było coś złego. Prychnęła niezadowolona, kończąc swój posiłek, nim udała się do legowiska uczniów. Jadowita Żmija już dawno wróciła do obozu, udając się w pierwszej kolejności do Gęsiego Wrzasku, by ten opatrzył jej ranę, wyrządzoną przez uczennicę.
Świtająca Łapa położyła łeb na łapach, próbując zasnąć, co szło jej dosyć topornie, gdy co chwilę jej myśli uciekały do ładnej kotki. Zobaczyła ją raz w pełnej okazałości i już dostała na łeb. To była już przesada. Ani trochę jej się to nie podobało. Co z tego, że była ładna?
No dobra… była, bardzo i to bardzo, do tego, z tego, co widziała, poruszała się z gracją i miała ładny uśmiech, ale… ale to nic nie znaczyło!
Spojrzała na nią JEDEN JEDYNY RAZ, nie mogła się przecież tak zadurzyć!
Kotka przewracała się z boku na bok, mrucząc pod nosem oraz wierzgając się strasznie, jakby właśnie pchły gryzły ją po tyłku. Brzask kilka razy upomniał ją, że ma się ogarnąć, bo nie może przez jej dzikie szamotaniny spać, co Świtająca Łapa zlała lekko, acz postanowiła nie ruszać się aż tak, by reszta rodzeństwa, które miało przy niej swoje posłania, mogło spokojnie wypocząć.
— Świt… kopiesz mnie w grzbiet — stęknęła Poranna Łapa, odganiając łapę siostry, na co ta wydała z siebie odgłos przypominający umierającego kaszalota.
— Sory — bąknęła jedynie, kłądąc się na grzbiet. Spomiędzy gałęzi krzewu, pod którym spali dostrzegła parę gwiazdek.
Skrzywiła się.
Jak tam to lisie łajno się nazywało, w które niektórzy wierzyli? Klan czegośtam to zapewne, nie mogła sobie przypomnieć jednak czego, co jeszcze bardziej ją irytowało. Odrzuciła głowę do tyłu, wyginając grzbiet. Z jej pyska uciekł niski warkot, zdradzający rozdrażnienie złotej. Nikt jednak nie zareagował. Chyba wszyscy spali.
— Ewh… życie jest ciężkie — bąknęła, zakrywając łapkami pysk. Nie sądziła, że taka jedna pierdoła, może wywołać u niej AŻ TAK silne emocje. A tu proszę, niespodzianka.
W sensie no… jak tylko widziała Jutrzenkę, to się w niej gotowało i miała ochotę przerobić ją na karmę dla wron, więc no była obeznana z silnymi emocjami, jednakże tymi negatywnymi. Nienawiść. Obrzydzenie. Nawet chęć dręczenia kogoś! To znała, a nie jakieś robienie maślanych oczek do kotki, która żyła w ich klanie jeszcze przed jej narodzinami. Co prawda nie widziała jej wtedy, bo jak? Siedziała z dupskiem w żłobku, więc nie miała sposobności.
Dlaczego więc teraz tak ją siekło?
Nie, żeby Różany Step nie była ładna… bo była, acz Świtająca Łapa widziała ją zaledwie chwilkę, nim ta odeszła w swoją stronę. Nawet nie rozmawiały. Porąbane to wszystko.
— Hej… psst, Brzask, śpisz? — przysunęła się w stronę brata, szturchając go łapą po pysku. Ten otworzył niechętnie jedno oko, mrucząc coś niezrozumiale.
— Tak, śpie. A coś upierdliwego mi nie daje.
— Słuchaj… musisz mi pomóc z sam-wiesz-czym… — wycedziła przez zaciśnięte zęby.
— Ach, więc przyznajesz?
— Przyznaję co?
— Że masz dziewczynę.
— Cich… zamknij jadaczkę, inni słyszą.
Brzask uniósł brew, odwracając się do siostry dupą.
— Dobra już dobra! Jest… tyci, tyciunia, tyciusieńka szansa, że mogę mieć… no sam wiesz… — bąknęła tak pośpieszenie i niezrozumiale, że sama ledwie ogarnęła, co powiedziała. Bury odwrócił się w jej kierunku z wrednym uśmieszkiem wymalowanym na pysku. Widziała satysfakcję w jego oczach, że dostał to, czego chciał. Że księżna Świtająca Łapa musiała przyznać mu rację, chociaż tak żarliwie się zapierała. Złota kotka odwróciła wzrok, kładąc się ponownie na swoim legowisku i zamykając oczy.
Gdy Brzaskowa Łapa wyszeptał jej perfidnie nad uchem “Miałem rację”, z gardła Świtu uciekło soczyste, paskudne przekleństwo podsyłaszne od Gęsiego Wrzasku.
[trening wojownika; 1120 słów]
[Przyznano 22%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz