Jego mięśnie drgały. Niespokojne kończyny dawały się ponieść nieoczekiwanym skurczom, zdradzając napięcie jakie odczuwał. Starał je zatrzeć. Schować głęboko w sobie, lecz ciało nie zgadzało się z tym pomysłem. Wtulony w Wilczego, a właściwie Dzierzbę drżał bezszelestnie, próbując nie zaburzyć nocnej ciszy. Jego słowa wciąż krążyły w jego głowie, zataczając błędne koło. Ból nieustannie rósł z każdym uderzeniem serca. Ze świadomością tego co stało się dzisiejszego wieczoru. Umysł nadaremnie próbował przemówić mu do rozsądku, lecz serce rozpływało się w każdym uderzeniu serca, gdy unoszący bok Wilczego Zewu spotykał się z jego skóra.
Przekraczało to jego rozumienie. Możliwości zaakceptowanie tego, iż to wszystko było fikcją. Czystą zagrywką. Brudną manipulacją. Nic z tego nie było prawdziwe. Lecz czemu wciąż nie potrafił odejść? Pomimo całego przelewającego się w nim bólu i cierpienia nie potrafił od tego uciec. Absurdalne uczucie przywiązało go żelaznym sznurem do Wilczego, sprawiając, że każda chwila bez niego zdawała się zmarnowana. Ciało niebieskiego wciąż reagowała tak samo żywo na jego dotyk. Czuły jak i brutalny. A mimo to nie były to jego gesty. Nie były to jego ruchy.
Kochał kogoś kto nigdy nie istniał.
Czy jego miłość, choć tak niepoprawna, wciąż była prawdziwa? Zasługiwała na takie miano skoro to wszystko było tylko kaprysem Dzierzby?
Potok łez nasilał się z każdą myślą o tym.
Kochał kogoś kto nigdy nie istniał.
Czy jego miłość, choć tak niepoprawna, wciąż była prawdziwa? Zasługiwała na takie miano skoro to wszystko było tylko kaprysem Dzierzby?
Potok łez nasilał się z każdą myślą o tym.
* * *
Ciało Północnego Szlaku zostało odnalezione. Emocje znów zawirowały w ciasnej jaskini. Bali się. Paskudny smród lęku roztaczał się wśród Klifiaków. Paniczne szepty rozchodziły się po ścianach groty. Aksamitna Gwiazda milczała. Zatopiona w szaleństwie swojego sypiącego się "szczęśliwego świata" coraz bardziej odchodziła od zmysłów.
Porwała swoją siostrę. Trzeba było być ślepym by nie zauważyć, iż kolejne morskie ślepia zawitały w Klanie Klifu. Niezadowolone morskie ślepia. Zbyt dobrze znał to spojrzenie.
— Aksamitka Gwiazdka ma siłę wywoływać kolejną wojnę, a na panoszącego się wśród nas mordercę już nie. — wzdychała Dzierzba wojownikowi.
Niebieski kocur odmruknął cicho. Jego ogon uderzył głucho o ziemię. Zauważyła go. Niewinny uśmiech w półcieniu zdawał się taki złowrogi.
— Srokoszku. — miękki głos wojownika przepełniała cicha zawiść.
Poczuł, jak serce podchodziło mu do gardła. Zachowywała się jakby tamten dzień nie istniał. Jakby to wszystko nie wydarzyło się naprawdę. Lecz jego ślepia. Zdradzały jej prawdziwą naturę.
— Myślę, że powinieneś porozmawiać z Lśniącym Księżycem. — miauknęła zagadkowo, owijając go swoim ogonem. — Zdziwiłbyś ile macie wspólnego.
Srokosz nie odpowiedział. Wir w emocji w jego ciele mu nie pozwolił. Przeszklone pomarańczowe ślepia spojrzały na dobrze znaną mu sylwetkę. Rozszarpująca go na części trwoga rozchodziła się po jego kościach. Wnikał w każdą komórkę ciała.
Wszystko było jedynie kłamstwem.
Łgarstwem napędzającym kolejne spazmy gorzkiego lamentu.
— Dobrze. — zdołał jedynie wyszeptać.
Wdzięczny uśmiech pojawił się na pysku Wilczego. Lekkim krokiem oddalił się w stronę kolejnego kota. Kolejnej ofiary. Naiwnego umysłu podatnego na jej wpływy. Delikatne wskazówki. Utorowanie na właściwą drogę. Spełnienia jej zachcianek.
— Słoneczkowa Łapusio, dobrze, że cię widzę. Może nazbierałabyś trochę jagód starszyźnie? Misiowy Pazurek naprawdę za nimi przepada... — słyszał w oddali jej słodkie świergotanie.
Niebieski kocur odmruknął cicho. Jego ogon uderzył głucho o ziemię. Zauważyła go. Niewinny uśmiech w półcieniu zdawał się taki złowrogi.
— Srokoszku. — miękki głos wojownika przepełniała cicha zawiść.
Poczuł, jak serce podchodziło mu do gardła. Zachowywała się jakby tamten dzień nie istniał. Jakby to wszystko nie wydarzyło się naprawdę. Lecz jego ślepia. Zdradzały jej prawdziwą naturę.
— Myślę, że powinieneś porozmawiać z Lśniącym Księżycem. — miauknęła zagadkowo, owijając go swoim ogonem. — Zdziwiłbyś ile macie wspólnego.
Srokosz nie odpowiedział. Wir w emocji w jego ciele mu nie pozwolił. Przeszklone pomarańczowe ślepia spojrzały na dobrze znaną mu sylwetkę. Rozszarpująca go na części trwoga rozchodziła się po jego kościach. Wnikał w każdą komórkę ciała.
Wszystko było jedynie kłamstwem.
Łgarstwem napędzającym kolejne spazmy gorzkiego lamentu.
— Dobrze. — zdołał jedynie wyszeptać.
Wdzięczny uśmiech pojawił się na pysku Wilczego. Lekkim krokiem oddalił się w stronę kolejnego kota. Kolejnej ofiary. Naiwnego umysłu podatnego na jej wpływy. Delikatne wskazówki. Utorowanie na właściwą drogę. Spełnienia jej zachcianek.
— Słoneczkowa Łapusio, dobrze, że cię widzę. Może nazbierałabyś trochę jagód starszyźnie? Misiowy Pazurek naprawdę za nimi przepada... — słyszał w oddali jej słodkie świergotanie.
* * *
— Uważaj z tymi jagódkami. Skacząca Fala sprawdza posiłki starszym. — bąknął cicho do Wilczego Zewu.
Kocur uśmiechnął się i nachylił się nad nim. Jego morskie ślepia przepełniało szaleństwo. Odznaczały się na tle panującego wokół nich mroku.
— Wciąż się o mnie martwisz? Urocze. — wyszeptała mu do ucha Dzierzba. — Twoje przywiązanie do tego ciała nie zna granic. Jesteś jeszcze bardziej żałośny niż mogłam się spodziewać.
Cichy śmiech niczym ostre ciernie wbijał się w jego ciało. Czuł nieprzyjemne pieczenie przy ślepiach. Rozrywające uczucie przelewające się w jego ciele. Nie zamierzał dać się jej poniżyć. Nie kolejny raz.
— I kto to mówi? — warknął, lecz jego głos i tak się łamał. — Nie masz lepszych rzeczy do roboty niż durne gierki? Aż tak jest nudno w Miejscu, Gdzie Brak Gwiazd?
Dzierzba zaczęła iść. Wolny krok, aż irytujący, lecz wciąż zmuszający go do ruszenia za nią. Posłusznego podążania. Szum wiatru wypełniał ciszę pomiędzy kotami. Chmury powoli ciągnęły się po wieczornym niebie. Trawa pozostawała wilgotna. Moczyła nieprzyjemnie łapy. Zanosiło się na kolejny deszcz.
— Nie póki jego rodzina żyje. — odpowiedziała jedynie.
Zatrzymała się na uderzenie serca by ujrzeć dezorientację na jego pysku. Bawiła ją. Kontynuowała swój marsz. Długie łapy brodziły w gęstej polanie. Uderzały o zamknięte pąki kwiecia. Ogon Srokosza nerwowo chodził na boki. Miał dość tego wszystkiego. Wszystkich półprawd i tajemnic.
— Jego? — powtórzył twardo, wskakując w ociekającą rosą darń. — Czyli kogo? Niedźwiedziej Siły? Lamparciego Ryku?
Dzierzba zaśmiała się. Odwróciła łeb w jego stronę. Iskra zemsty zdawała się przemknąć przez morskie ślepia. Westchnęła, otrząsając się z wcześniejszych emocji.
— Nie musisz wiedzieć wszystkiego, Srokoszku. Nie wtrącaj się w sprawy martwych. Bo skończysz jak oni. — miauknęła tajemniczo, uśmiechając się podle.
Podeszła do niego. Różnica pomiędzy nimi zdawała się dziś większa. Zadarł pysk by spojrzeć prosto w ślepia Wilczego Zewu. Może udało się jej go omanić, lecz nie zamierzał być traktowany jak reszta. Pozwolić na pozostanie bezwładną marionetką w jej łapach.
— Nie jestem kociakiem. — syknął, jeżąc się.
Jego ciało i umysł były ze sobą tak niezgodne. Rozdzielone. Nienawiść buzująca w łbie zderzała się w bezradnością w organizmie. Chłodny wiatr zmierzwił ich futra. Nie odpowiedziała. Nim zdążył zareagować łapa Wilczego powaliła go na ziemię. Wystawione pazury uderzyły o jego polik. Morskie ślepia uważnie obserwowały ekspresję jego pyska. Jakby nic innego na świecie się nie liczyło.
— Srokoszku, to ja cię tu doprowadziłam. I to ja mogę cię zniszczyć. Nie stawiaj nas na równi.
* * *
Przechodził obok białego kocura, którego krwiste ślepia przejeżdżały leniwie po sylwetkach wojowników. Sam. Zazwyczaj takiego widywał. Kocur nie miał praktycznie bliskich. Jedynie siostrę. W pewnym sensie znajdował się w podobnym położeniu co Srokosz, lecz zdawał się inny.
— Lśniący Księżycu?
Wojownik uniósł łeb, słysząc swoje dawne imię. Obarczył go chłodnym spojrzeniem.
— Tak, Srokoszowa Wzgardo?
Niebieski dosiadł się do niego. Spojrzał na rozpoczętą przez wojownika mysz. Drobne kostki przebijały się przez mięsnie.
— Doszły mnie słuchy, że nie jesteś zadowolony z obecnej władzy. — mruknął, owijając się ogonem.
Biały trzepnął uchem i przejechał spojrzeniem po wszechobecnych wojownikach.
— Myślę, że nie jestem sam. — odpowiedział Lśniący Księżyc, unosząc ogon.
— Więc mogę liczyć, że mnie poprzesz w pozbawieniu Aksamitnej Gwiazdy? — zapytał wprost.
— Więc mogę liczyć, że mnie poprzesz w pozbawieniu Aksamitnej Gwiazdy? — zapytał wprost.
Biały wstał i przeciągnął się.
— Oczywiście. Pytanie co będę miał w zamian.
Srokosz zmarszczył brwi. Także wstał. Z powagą spojrzał na wojownika.
— Lidera, który nie każe ci bawić się w berka i normalne imię.
Lśniący westchnął i zrobił krok do przodu. Odwrócił łeb by spojrzeć na zastępcę.
— Niezbyt zadowalająca oferta, lecz niech ci będzie. — mruknął jedynie i odszedł.
Srokosz trzepnął ogonem. Liczył, że na tym zakończą się jego rozmowy z wojownikami o buncie. Wolał już, żeby Dzierzba tym się zajęła niż on. Odszedł w głąb groty, mijając zbierające się do wyjścia koty. Gdzieś kątem oka dojrzał kręcącego się Wilczego. Ostatnio na stosie ze zwierzyną coraz częściej pojawiały się jeżyny i jagody, lecz wojownik nie mówił nic na ten temat. Owoce bez problemowo przechodziły kontrole Skaczącej Fali, a skutki uboczne się nie pojawiały.
— Co ty kombinujesz? — mruknął do wojownika.
Dzierzba uśmiechnęła się.
— Nie interesuj się. Aż tak cię boli, że wszystkiego nie wiesz? — miauknęła z rozbawieniem.
Srokosz jedynie trzepnął ogonem. Niewiele kotów ochoczo wchodziło do lasu. Stał się kolejnym przeklętym miejscem na ich terenach. Ku ironii tam i kryła się większość zwierzyny. Niektórzy wojownicy zaczęli chodzić na polowania grupami. Nie doczekali się decyzji Aksamitki w tej sprawie. Utrzymanie uprowadzonej siostry w klanie było dla niej ważniejsze niż życie własnych wojowników.
* * *
— Klanie Klifu! — pewnego dnia rozniósł się głos Grzybowej Ścieżki.
Stał na miejscu Aksamitki i czekał aż koty się zgromadzą. Zaciekawiony tłum wił się pod jego łapami. Ciche szepty, nadzieję, że może Rada zdecydowała się odwołać Aksamitną Gwiazdę plątały się pomiędzy kotami. Wilczy Zew dosiadł się do niego. Zdawał się rozbawiony. Posyłał kpiące spojrzenie dawnemu liderowi, lecz jego ogon nerwowo drgał. Choć Srokosz nie ośmielił się pomyśleć, że to ze stresu. Mimo to na pysku pozostawał bez wzruszenia. Kamienna mina nie zdradzała niczego.
— Wiem kto zabił te koty. I ta osoba siedzi tutaj! — ogłosił starszy.
Szepty rozległy się wokół nich. Poczuł na swoich ogrom spojrzeń na swojej sylwetce. Duszącą go atmosferę rozlała się wokół nich. Przyczyna okazała się oczywista. Łapa oszalałego lidera wskazywała na Wilczego, który nastroszył się. Srokosz poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła i zabiera mu wdech. Spanikowane spojrzenie utknęło gdzieś na jego łapach nieośmielone zawędrować wyżej.
Stał na miejscu Aksamitki i czekał aż koty się zgromadzą. Zaciekawiony tłum wił się pod jego łapami. Ciche szepty, nadzieję, że może Rada zdecydowała się odwołać Aksamitną Gwiazdę plątały się pomiędzy kotami. Wilczy Zew dosiadł się do niego. Zdawał się rozbawiony. Posyłał kpiące spojrzenie dawnemu liderowi, lecz jego ogon nerwowo drgał. Choć Srokosz nie ośmielił się pomyśleć, że to ze stresu. Mimo to na pysku pozostawał bez wzruszenia. Kamienna mina nie zdradzała niczego.
— Wiem kto zabił te koty. I ta osoba siedzi tutaj! — ogłosił starszy.
Szepty rozległy się wokół nich. Poczuł na swoich ogrom spojrzeń na swojej sylwetce. Duszącą go atmosferę rozlała się wokół nich. Przyczyna okazała się oczywista. Łapa oszalałego lidera wskazywała na Wilczego, który nastroszył się. Srokosz poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła i zabiera mu wdech. Spanikowane spojrzenie utknęło gdzieś na jego łapach nieośmielone zawędrować wyżej.
— To znowu jakieś twoje starcze fantazje? — prychnęła Dzierzba z wrednym uśmiechem.
Była tak pewna siebie, że Srokosz na uderzenie serca aż sam jej uwierzył. Tylko on prócz Grzybiej Ścieżki zdawał się znać prawdę. Aksamitna Gwiazdka nawet nie zaangażowała się w to wydarzanie. Zamknięta w swoim legowisku, pogrążona w swoim bezpiecznym świecie. Z dala od nieszczęścia jakie toczyło się na środku obozowiska.
Była tak pewna siebie, że Srokosz na uderzenie serca aż sam jej uwierzył. Tylko on prócz Grzybiej Ścieżki zdawał się znać prawdę. Aksamitna Gwiazdka nawet nie zaangażowała się w to wydarzanie. Zamknięta w swoim legowisku, pogrążona w swoim bezpiecznym świecie. Z dala od nieszczęścia jakie toczyło się na środku obozowiska.
— Nie, Dzierzbo. Klan Gwiazdy jeszcze nie osłabł na tyle, aby nas pozostawić w twych łapach. — miauknął poważnie kocur, prostując się. — Zostaw ciało tego biedaka, zaklinam cię albo poczujesz co to znaczy umrzeć po raz drugi.
Cichy śmiech dotarł do jego ucha. Wraz z zaniepokojonymi głosami. Srokosz przerażony wpatrywał się w Grzybową Ścieżkę. Nie wierzył, że wyśnione gwiazdki miały taką moc. Lecz kocur zdawał się nie okłamywać. Nie miał prawa, nie w takiej sprawie. Jego zdeterminowane pomarańczowe ślepia błądziły po wojownikach. Po ich zdezorientowanych pyskach szepczących do siebie nieznane im wiadomości.
— Kim jest Dzierzba? O czym on mówi?
— Klan Gwiazd kontaktował się z Morskim Okiem?
— Dlaczego akurat Wilczy Zew? Już jeden lider próbował się go pozbyć. Jego brat. Może się mści?
— Kłamał by w sprawie Klanu Gwiazd?
— Gdzie jest Aksamitka Gwiazdka? To ona powinna tu stać!
Przerażony rozglądał się wokół. Powinien coś zrobić. Powstrzymać go. Wyśmiać i przegonić. Zaprzeczyć temu wszystkiemu. Zakończyć tą marną scenkę. Nie mógł znać ich sekretu. Nie mógł zagrozić Dzierzbie.
Nie mógł mu jej odebrać.
Napotkał na sobie twarde spojrzenie dawnego lidera. Poczuł, jak serce uderza mu o żebra. Dygoczące kości uniemożliwiały mu zaczerpnięcie powietrza.
— Tak. Twój przyjaciel nie jest tym za kogo się podaje. Został opętany przez ducha z Mrocznej Puszczy. Dzierzbę. Tą co występuje w naszych legendach, co nabijała koty na gałęzie dla zabawy.
Wiedział. Wiedział zdecydowanie za wiele.
— Tą samą co nękała mnie co noc, niszcząc mój umysł. Robi to samo z tobą. Wykorzystuje cię, aby osiągnąć swój chory cel. Ale dość tego. Zabijając te koty, przelałaś czarę goryczy. Podejmij walkę albo cię do tego zmusimy — wzrok kocura utknął na Wilczym Zewie.
— Kim jest Dzierzba? O czym on mówi?
— Klan Gwiazd kontaktował się z Morskim Okiem?
— Dlaczego akurat Wilczy Zew? Już jeden lider próbował się go pozbyć. Jego brat. Może się mści?
— Kłamał by w sprawie Klanu Gwiazd?
— Gdzie jest Aksamitka Gwiazdka? To ona powinna tu stać!
Przerażony rozglądał się wokół. Powinien coś zrobić. Powstrzymać go. Wyśmiać i przegonić. Zaprzeczyć temu wszystkiemu. Zakończyć tą marną scenkę. Nie mógł znać ich sekretu. Nie mógł zagrozić Dzierzbie.
Nie mógł mu jej odebrać.
Napotkał na sobie twarde spojrzenie dawnego lidera. Poczuł, jak serce uderza mu o żebra. Dygoczące kości uniemożliwiały mu zaczerpnięcie powietrza.
— Tak. Twój przyjaciel nie jest tym za kogo się podaje. Został opętany przez ducha z Mrocznej Puszczy. Dzierzbę. Tą co występuje w naszych legendach, co nabijała koty na gałęzie dla zabawy.
Wiedział. Wiedział zdecydowanie za wiele.
— Tą samą co nękała mnie co noc, niszcząc mój umysł. Robi to samo z tobą. Wykorzystuje cię, aby osiągnąć swój chory cel. Ale dość tego. Zabijając te koty, przelałaś czarę goryczy. Podejmij walkę albo cię do tego zmusimy — wzrok kocura utknął na Wilczym Zewie.
Dzierzba uśmiechnęła się pod nosem.
— Jest niczym wrzód na zadzie. — mruknęła cicho i wstała.
Jej pewny krok zdawał się tak prawdziwy. Jakby naprawdę to wszystko było jedynie urojeniem Grzybowej Ścieżki. Ogon spokojnie kołysał się w rytm kroków. Dzieląca ich odległość powoli się zmniejszała. Czas zdawał się zwolnić. Albo serce Srokosza drastycznie przyspieszyć.
— Sądzę, że siadło ci już na łeb, Grzybowa Ścieżko. Ja? Ja jestem jakimś duchem? No proszę cię. To brzmi jak bajka dla kociąt. — miauknęła głośno i pewnie.
Jej morskie ślepia przyglądały się zdezorientowanym Klifiakom. Jej gierkom i zabawkom. Która z nich odważyłaby stanąć przeciwko niej? Srokosz czuł, jak jego łapy powoli rozpływają się pod jego ciężarem. Dzierzba odwróciła pysk w stronę Grzybowej Ścieżki. Lecz mógłby spokojnie zgadnąć jej wyraz pyska.
— Nic mi nie udowodnisz. — stwierdziła twardo.
Medyczka skoczyła na nią. Srokosz wyrwał się do przodu. Czyjeś łapy zatrzymały go. Spojrzał na siostrę.
— Puść mnie! — syknął, próbując się jej wyrwać.
Vanka zdawała się jeszcze bardziej przerażona niż on. Dopiero po uderzeniu zauważył łzy w ślepiach siostry.
— Nie, nie pozwolę ci. — miauknęła cienkim głosem. — Jeszcze ciebie z tym połączą!
Srokosz warknął. Kopnął Białą w brzuch. Chmara wojowników zasłoniła mu obraz. Nie widział co się działo. Co jej robili.
— Lepiej posłuchaj siostry. — syknął Czarny Ogień, zastawiając mu drogę. — Mieszając się do tego tylko sobie zaszkodzisz.
— Nie obchodzi mnie to. — burknął nastroszony i ruszył na wojownika.
Coś ugodziło go od tyłu w łeb. Czarna plama została wylana przed jego ślepiami, a łapy poskładały się same. Uderzył głucho o zimny kamień.
— Jest niczym wrzód na zadzie. — mruknęła cicho i wstała.
Jej pewny krok zdawał się tak prawdziwy. Jakby naprawdę to wszystko było jedynie urojeniem Grzybowej Ścieżki. Ogon spokojnie kołysał się w rytm kroków. Dzieląca ich odległość powoli się zmniejszała. Czas zdawał się zwolnić. Albo serce Srokosza drastycznie przyspieszyć.
— Sądzę, że siadło ci już na łeb, Grzybowa Ścieżko. Ja? Ja jestem jakimś duchem? No proszę cię. To brzmi jak bajka dla kociąt. — miauknęła głośno i pewnie.
Jej morskie ślepia przyglądały się zdezorientowanym Klifiakom. Jej gierkom i zabawkom. Która z nich odważyłaby stanąć przeciwko niej? Srokosz czuł, jak jego łapy powoli rozpływają się pod jego ciężarem. Dzierzba odwróciła pysk w stronę Grzybowej Ścieżki. Lecz mógłby spokojnie zgadnąć jej wyraz pyska.
— Nic mi nie udowodnisz. — stwierdziła twardo.
Medyczka skoczyła na nią. Srokosz wyrwał się do przodu. Czyjeś łapy zatrzymały go. Spojrzał na siostrę.
— Puść mnie! — syknął, próbując się jej wyrwać.
Vanka zdawała się jeszcze bardziej przerażona niż on. Dopiero po uderzeniu zauważył łzy w ślepiach siostry.
— Nie, nie pozwolę ci. — miauknęła cienkim głosem. — Jeszcze ciebie z tym połączą!
Srokosz warknął. Kopnął Białą w brzuch. Chmara wojowników zasłoniła mu obraz. Nie widział co się działo. Co jej robili.
— Lepiej posłuchaj siostry. — syknął Czarny Ogień, zastawiając mu drogę. — Mieszając się do tego tylko sobie zaszkodzisz.
— Nie obchodzi mnie to. — burknął nastroszony i ruszył na wojownika.
Coś ugodziło go od tyłu w łeb. Czarna plama została wylana przed jego ślepiami, a łapy poskładały się same. Uderzył głucho o zimny kamień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz