Koniec siedzenia zamkniętym pośród ścian żłóbka. Poza tym, odkąd ich piątka urosła, zrobiło się tam dosyć ciasno, a on niczego w świecie nie mógł znieść bardziej niż braku przestrzeni osobistej. Odrywając łapę od ziemi nory, która służyła mu przez te parę księżyców za legowisko, czuł rozpierającą w piersi radość, bo wiedział, że jest tu po raz ostatni.
To znaczy miał na uwadze, że może mu się zdarzyć sytuacja, w której będzie musiał przywlec jednej z karmicielek posiłek, ale wolał tak pesymistycznymi myślami nie zaprzątać sobie głowy.
Teraz to ich mama dowodziła klanem. Poprzednią liderkę widział może z kilka razy i nie do końca rozumiał, co się z nią stało. Śmierć była dla niego nie do końca zrozumiałym pojęciem, tym bardziej, iż słyszał, że kotka po prostu się nie obudziła i to wynik „starości”.
Spoglądał nieufnie na mamę. No ona też do młodych nie należała, ale chyba nie było z nią aż tak źle, by miała podzielić los swojej poprzedniczki? Nie lubił się o nic martwić, a poza tym Różana Przełęcz była raczej na tyle silna, by mieć ciekawszy sposób na opuszczenie świata.
Jedyne, do czego miał mieszane uczucia, to do przyszłych współlokatorów. Dzieciaki Zięby, jak i sama ruda, będą mu towarzyszyć każdej nocy, a on wolał unikać koszmarów na jawie. Piaskowa Łapa był do zniesienia, ale jego siostry i matka będą mu spędzać sen z powiek samym widokiem.
Nie widział jeszcze tylu kotów w jednym miejscu. Niektórych kojarzył, bo czasami wchodzili do żłóbka, albo natykał się na nich podczas swoich drobnych ucieczek. Teraz jednak, widząc ich wszystkich zlepionych w tłum, poczuł dziwne mrowienie w podbrzuszu.
Tym właśnie był klan. Grupą, społeczeństwem, którego aktywnym uczestnikiem miał się właśnie stać. Zapewne będą go czekać stałe obowiązki. Jak tak teraz myślał, to wolność, która mu się marzyła, nie prezentowała się najlepiej. Znowu będzie ograniczony przez te wszystkie durne i niepotrzebne zasady. Jakby każdy nie mógł sobie radzić sam.
Przemowa Róży go nudziła. Zasypiał niemalże na stojąco, zastanawiając się, ile to jeszcze potrwa i jak wiele takich gadek będzie zmuszony w życiu przetrwać. Może Tygrysia Gwiazda nie padła z powodu wieku, a przez nudę? Bo co ciekawego mogło dziać się w tym klanie, by komukolwiek chciało się tu tkwić?
— Srebrny, jako Srebrzysta Łapa naukę rozpocznie pod okiem Zwiędłego Hiacyntu.
Tyle mu do wiadomości wystarczyło. Jego mentorem okazał się rudy kocur o błękitnych ślepiach. Czy wyglądał przyjaźnie? Ciężko było stwierdzić, aczkolwiek niebieski nie oczekiwał cudów. Wyzwania były dla niego mile widziane.
Po tej całej ceremonii i kolejnych, żmudnych pogadankach, udał się z kocurem na bok. Końcówka ogona drżała mu z ekscytacji. Nareszcie wyrwie się z tej rutyny.
— No więc siema, co teraz będziemy robić? — zagadnął pogodnie. — Błagam, powiedz, że wyjdziemy z obozu. Nie każ mi tu dłużej siedzieć, bo oszaleję — westchnął głosem przesyconym sztucznym cierpieniem.
— Zaczniemy od tego, od czego zaczyna każdy — odparł, bez większych emocji w głosie.
Srebrny przekrzywił łeb na bok, przypatrując mu się w skupieniu.
— Czyli?
— Zapoznam cię z naszymi terenami.
Odetchnął z ulgą. Tego właśnie chciał.
Opuszczenia obozu.
— No to trzeba było tak od razu! Idziemy na spacer, świetnie. Żwawo, żwawo — zamruczał, wyprzedzając mentora. Był tak skupiony na rozpościerającym się przed nim widokiem, iż nawet nie baczył na znajdującego się za nim kocura. Ani przez myśl nie przeszło mu zwolnić.
<Hiacynt?>
[561 słów]
[561 słów]
[Przyznano 11%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz