Pianka wystawiła język, smakując płatki śniegu. Gdyby ktoś parę księżyców temu opowiedział jej o widoku, który zobaczy dzisiejszego ranka, z trudnością by mu nie uwierzyła. Nawet teraz trudno było uwierzyć, kiedy małe, białe śnieżynki wirowały na wietrze. Niektóre z nich opadały na ziemię. Inne przyklejały się do futra. Uśmiechnęła się szeroko. Nagle fakt, że przez chłód zwiędła jej kolekcja kwiatków, przestał się liczyć. W końcu kto nie chciałby mieć lśniących kryształków w futrze?
– Spieniona Łapo – usłyszała nieopodal znany jej już głos. Odwróciła głowę, by dostrzec Zajęczą Troskę zmierzającą w jej kierunku. Otrzepała futerko, by jakkolwiek się prezentować i uśmiechnęła się do starszej kotki. – Długo na mnie czekałaś?
Pokręciła głową i odpowiedziała:
– Nie, dopiero teraz wyszłam z legowiska. Jestem tu wcześniej, bo nie chciałam spóźnić się na pierwszy trening.
Tak naprawdę nie mogła być pewna jak długo tu stała, gdyż przez cały ten czas wpatrzona była w śnieg. Nawet jeśli odmarzałby jej już nos, nie powiedziałaby o tym Zajęczej Trosce. Po pierwsze niebo było jeszcze czarne, a obóz ledwo widoczny. Miały spotkać się dopiero o pierwszych promieniach słońca, dlatego jej mentorka w żadnym wypadku się nie spóźniła. Była nawet chwilkę przed czasem. Dlatego nie czekała na nią per se, a na mrozie znajdowała się z własnej, nieprzymuszonej woli.
– No dobrze, skoro tak mówisz. W takim razie idziemy – powiedziała Zajęcza Troska, po dokładnym przyjrzeniu się swojej uczennicy. Nawet jeśli przejrzała przez jej słowa, to nijak tego nie skomentowała. Zamiast tego ruszyła już w kierunku wyjścia z obozu. Pianka wiernie dotrzymywała jej kroku, cały czas z pogodnym wyrazem pyska. Wątpiła, by ta mina mogła z niej zejść, nawet jeśli wyglądała głupio. Wreszcie zacznie swój trening! Trudno było opisać towarzyszące temu uczucia. Miała wrażenie, jakby niosły ją, kiedy podążała za mentorką.
– Co będziemy dzisiaj robić? – spytała po dłuższej chwili milczenia.
Cisza ta nie była niezręczna, nawet jeśli ciągnęła się za nimi aż od obozu. Pianka skupiła się na obserwowaniu otoczenia. Chłonęła wszystkie dźwięki, widoki, zapachy. Starała się zapamiętać każde drzewo i krzew. Każdą dziurę, wzniesienie, czy zamarzniętą kałużę. Wątpliwym było, czy faktycznie zapamięta każdą tą poszczególną rzecz. Jednak ona na to nie zważała. Wolała być krok do przodu przed losem. Co gdyby ktoś je zaatakował, a ona musiałaby powiadomić o tym kogoś z obozu? Znajomość drogi powrotnej mogła okazać się bardzo wartościowa. Albo gdyby któraś z jej sióstr się zgubiła? Z drugiej strony o tym akurat wolała nie myśleć.
Dla innych mogła na taką wyglądać, ale nie była głupia. Nasłuchała się nieprzyjemnych opowieści od wojowników, a jej mama parokrotnie zwracała uwagę na niebezpieczeństwa czyhające poza obozem. Mimo uśmiechu i rozmarzonego wzroku, jej uszy cały czas były postawione. Co nie zmienia faktu, że nawet gdyby usłyszała coś niepokojącego… cóż, chyba zrozumiałym jest, że pewnie nie rozpoznałaby niebezpieczeństwa. Świat zewnętrzny dla nowo mianowanej Spienionej Łapy był ciągle niezrozumiały.
– Przejdziemy się trochę po naszych terenach. Pokażę ci z kim graniczymy, najważniejsze miejsca do zapamiętania, może trochę poćwiczymy rozpoznawanie zapachów – odparła wojowniczka, cały czas nie zwalniając kroku. Po krótkim namyśle, dodała – w końcu wychowywała cię Sroczy Lot, pewnie sporo już umiesz, co?
Wymawiając to imię, jej pysk przeszył delikatny uśmiech, który rozpłynął się wraz z podmuchem wiatru. Był to pierwszy raz, kiedy Pianka zobaczyła jak się uśmiecha. Po kilku biciach serca nie była już pewna, czy jej się to nie przewidziało.
– Oh, tak. Mama jest bardzo mądra. Mówi dużo ciekawych rzeczy – potwierdziła od razu, kiwając z zapałem głową. Mimo jej pogodnego tonu głosu, poczuła małe ukłucie w serduszku. Wbrew słowom Zajęczej Troski, tak naprawdę mogła jedyne na palcach jednej łapy wyliczyć, ile razy na dłużej niż chwilę wpadła do nich mama. Będąc jej uczennicą, Kotewka na pewno spędzi z nią o wiele więcej czasu, niż Pianka kiedykolwiek.
Odrzuciła od siebie tę myśl. Była tutaj teraz ze swoją własną mentorką, która również była bardzo miła i na pewno była świetną wojowniczką.
– W takim razie pewnie niektóre rzeczy będą dla ciebie tylko powtórką.
– Mam nadzieję – zaśmiała się cicho Pianka.
– W razie gdybyś czegoś nie wiedziała, zawsze możesz pytać. Jesteś tu po to, żeby zostać świetną wojowniczką i ja ci to umożliwię – dodała jeszcze szybko jej mentorka.
Pianka pokiwała na to głową. Zdawała sobie sprawę z tego, że sporo rzeczy nie wie i najpewniej o dużą ilość rzeczy będzie musiała się dopytać. Była przyzwyczajona do odzywania się kiedy o czymś nie wie, nawet jeśli Wzburzony Potok rzadko okazywała się pomocna. Jej cierpliwość danego dnia kończyła się często wraz z pierwszym świtaniem.
– Okej. Zbliżamy się do jednej z granic – oznajmiła Zajęcza Troska parę długości lisa później. W pewnym momencie drzewa zaczęły się przerzedzać i aktualnie stały na otwartej przestrzeni. Wiatr przyjemnie smagał je po karkach. – Widzisz może coś, co pozwoliłoby ci dowiedzieć się, z kim tutaj graniczymy? Albo czujesz? Jakieś zapachy?
Na jej pytanie zamknęła na chwilę oczy. Wciągnęła nosem powietrze i otworzyła pysk, chcąc je posmakować. Najbardziej wybijał się zapach drzew iglastych, a także ptaków. Jednak niewiele jej to mówiło. U nich również sporo było drzew i czasami na stosie widziała ptaki. Zmarszczyła brwi. Otworzyła oczy, licząc na to, że znajdzie jakąś odpowiedź. Długo nie musiała się rozglądać.
– Klan Klifu! – wypaliła na widok klifu w oddali. Był trudny do zobaczenia, ledwo widoczny za mgłą i opadającym śniegiem, ale mimo to znajdował się tuż przed nimi. Jednak teraz nie wiedziała jak mogła go na początku nie zauważyć. Jego kształt rysował się wyraźnie na tle białego nieba.
– Brawo, Spieniona Łapo! – Zajęcza Troska kiwnęła głową z aprobatą. Pianka uśmiechnęła się. Była to pierwsza pochwała od nowej mentorki, dlatego wiedziała, że zachowa ją w serduszku. – Ich zapachu nie można pomylić z niczym innym. W żadnym wypadku nie możesz pójść tam, gdzie będzie cię on otaczał z każdej strony. Wyryj go sobie w głowie i nigdy nie zapomnij. Sosny, ptaki, trochę śmierdzącej tchórzliwości, to właśnie Klifiacy. Chodź, jeszcze mamy sporo do zobaczenia.
Na te słowa ruszyła przed siebie, przedzierając się przez głęboki śnieg. Za to Pianka została, starając się zrobić dokładnie to, o co ją poprosiła. Dopiero kiedy była pewna, że zapach pozostał jej w głowie, przyspieszyła, by dogonić kotkę.
Reszta treningu przebiegła im sprawnie. Słońce dopiero zaczynało górować, a one już dawno zostawiały za sobą granicę z Klanem Burzy. Szły sobie spokojnie wzdłuż oblodzonego brzegu. Czasami pojawiała się między nimi nagła cisza, kiedy starsza kotka zdawała się czegoś (lub kogoś?) nasłuchiwać. Pianka jej nie przerywała, bo nie była chętna na osobiste spotkanie z jakimś niepożądanym gościem. Cisza jednak bardzo szybko się rozpływała. Zazwyczaj wypełniana była bardziej lub mniej ważnymi informacjami o życiu w klanie.
– …tak właśnie brzmi Kodeks Wojownika – tłumaczyła Zajęcza Troska, odgarniając na bok gałęzie i pozwalając swojej uczennicy przejść. – Ale nie martw się, jeszcze go powtórzymy. Na pewno go zapamiętasz.
– Zajęcza Trosko, naprawdę wiesz bardzo dużo rzeczy! Cieszę się, że zostałaś moją mentorką – wymamrotała Pianka. Dopiero po paru biciach serca zdała sobie sprawę z tego, jak pewnie śmiesznie zabrzmiała. Mimo tego chciała jej jakoś okazać swój podziw i nie wiedziała co innego zrobić, oprócz ubrania go w słowa. W tym była najlepsza.
– Oj, nie słodź mi tutaj. Do czegoś zobowiązuje tytuł wojowniczki – odparła jedynie, uśmiechając się krzywo pod nosem. Nagle o czymś jeszcze pomyślała i przewróciła oczami. – Chociaż… uwierz mi, mogłaś trafić o wiele gorzej. Na przykład na taki Sarni Tupot. Uh, kocury.
Pianka nijak tego nie skomentowała. Z natury nie była chętna do obgadywania współklanowiczów. A już na pewno nie wyższych rangą. Dlatego zamiast odpowiedzieć, skupiła się na otoczeniu. Szły wzdłuż zamarzniętej rzeki, porośniętej kępami trzciny. Szur, szur. Tylko je było tutaj słychać. Tafla wody lśniła w promieniach słońca, nieruchoma i cicha. Za nią rozciągało się jeszcze więcej drzew i krzewów. Pomiędzy nimi dostrzegła cienkie, białe pnie, bujające się na wietrze. Ledwo widoczne na tle śniegu.
– A tam, co tam jest? Nie czuję zapachu innych klanów – zagadnęła, wskazując w tamtym kierunku.
<Zajęcza Trosko?>
[1279 słów]
[Przyznano 40%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz