Odetchnęła głęboko, słuchając kolejnego wykładu typowego dla Kotewki. Trudno było znaleźć adekwatną reakcję na te wszystkie słowa, gdyż już wszystkie je zużyła w przeciągu swojego krótkiego życia. Znała doskonale wszelkie opinie swojej siostry. No cóż. Cieszyła się, że czuła się aż tak przywiązana do jakiegoś tematu. Pełna pasji. W dodatku wraz z Gąską i Wirem wiedziała, że faktycznie je wykorzystuje. Zawsze ciekawe było widzenie wygiętej w dziwną pozycję Kotewki jako pierwsza rzecz z samego rana.
Pianka pokiwała głową na potok jej słów, chociaż większości z nich nie słyszała. Spojrzała ku wyjściu z legowiska. Czas się wydłużał, słońce wschodziło wyżej i w końcu doszło do takiego momentu, w którym logicznym byłoby rozprostować łapy po popołudniowym odpoczynku.
— Dobra, dobra — mruknęła Tuptająca Łapa, wciskając się między zdania — zapamiętam każde to słowo, żeby je powtórzyć potem Kotewkowej Łapie na mojej ceremonii mianowania. Zobaczymy wtedy, kto ma lepszą poranną rutynę.
Kotewka zachichotała, jakby było to najśmieszniejsze, co usłyszała tego dnia.
— Jasne, siostrzyczko — odpowiedziała śpiewającym tonem, wzruszając ramionami. — Chociaż wtedy już będę dawno po swojej ceremonii, więc mówienie do mnie starym imieniem będzie bardzo niemiłe z twojej strony. Ty z przyszłości będzie musiała bardzo przemyśleć swoje zachowanie, prawda, Spieniona Łapo?
Pianka poderwała się, zdając sobie sprawę z tego, że została właśnie postawiona w centrum uwagi. Odchrząknęła cicho. Spojrzała na obydwie siostry i odparła:
— To tylko hipotetyczna sytuacja… Aktualna Tuptająca Łapa nie jest niemiła.
— Och, tak, to hipotetyczna sytuacja. Owszem! — od razu potwierdziła Kotewka, trochę zbyt entuzjastycznie kiwając głową. — Bardzo mało prawdopodobna. Dlatego, zamiast się nad nią rozwodzić, lepiej pomyślmy nad czymś ciekawszym. Wykonalnym.
Wszystkie trzy spojrzały się po sobie, dopiero po chwili kierując wzrok z powrotem na swoją siostrę.
— Na przykład? — zagaiła Pianka, przekrzywiając główkę.
Były przyzwyczajone do jej dziwnych pomysłów. Dość ryzykowne było pozwolić im się rozwinąć, jednak w tym momencie wszystko wydawało się lepsze od kolejnego słowotoku. Ucichły, pozwalając Kotewce się wypowiedzieć:
— Jak już wspominałyśmy, coś za dużo tej teorii na treningach… dlatego trzeba wziąć sprawy w swoje łapy.
— Co proponujesz? — spytała Wirująca Łapa, która dotąd przebierała łapą w mchu i spoglądała w przestrzeń, wyraźnie niezainteresowania. Jednak teraz skierowała wzrok prosto na Kotewkę, podobnie jak reszta. Jej słowa przykuły ich uwagę.
— Wspólny trening.
Pianka otworzyła szerzej oczy na te słowa. Uśmiechnęła się szeroko. Już dawno chodziło jej to po głowie, ale żeby jej siostra (zazwyczaj zawłaszczająca Sroczy Lot całą dla siebie) na to wpadła… to było zaskoczenie!
— Zajęcza Troska wspominała o czymś podobnym — napomknęła Spieniona. — Powiedziała, że jeśli zbierzemy się wszystkie razem wraz z mentorami to będziemy mogły wybrać się do Brzozowego Zagajnika.
Jej siostrom zaświeciły się oczy na te słowa. Doszło do wręcz niewiarygodnego wydarzenia: wszystkie były jednej myśli. Żadna z nich nie musiała tego skomentować, by wszystkie wiedziały, że mają to samo zdanie. Sprawią, że ten plan dojdzie do skutku.
***
Żadna z nich nie przewidziała jednak tego, że ten dzień treningu z siostrami nadejdzie dopiero wtedy, kiedy pora nowych liści będzie już w pełnym rozkwicie. Pomiędzy niespodziewaną ciążą Zajęczej Troski i zmianami w mentorach, mało czasu było na bardziej wyszukane pomysły na treningi. W całym tym zamieszaniu trudno było robić postępy w nauce na wojownika. Na szczęście jednak wszyscy postarali się o jak najszybsze znalezienie dla niej zastępstwa.
Nie była w stanie ukryć radości, kiedy dowiedziała się, że nie przejmie jej nikt inny, tylko mama. Zajęcza Troska była genialną mentorką, to prawda… ale za to lekcje ze Sroczym Lotem były spełnieniem marzeń.
– Kotewkowa Łapo! jesteś już gotowa? – zawołała Pianka, wpychając głowę do ich legowiska.
– Tak, tak! Już idę…! – odpowiedział jej głos.
Słońce zaczynało już rzucać pierwsze promienie, a to oznaczało, że zostało im mało czasu. Jej siostra była nadzwyczaj dobra w pojawianiu się idealnie na czas, o czym przekonała się bardzo szybko, ale i tak przestępowała z nogi na nogę. Logistycznie szkolenie na raz dwóch kotów było bardzo trudne, dlatego też rzadko się takie coś praktykowało. Właśnie dlatego Kotewka i Pianka ostatnimi czasy często treningi spędzały razem. To było najlepsze wyjście.
Po paru biciach serca, które zdawały się dłużyć w nieskończoność, Pianka zobaczyła zielone oczy siostry. Uśmiechnęła się szeroko i polizała ją po uchu, w ramach powitania. Siostra odwzajemniła ten gest. Długo jednak tutaj nie stały i pośpieszyły do ustalonego miejsca.
– Uff, mamy jeszcze nie ma – odetchnęła Pianka z ulgą. Przystanęły i spojrzały się na środek obozu, by od razu móc ją zobaczyć.
– Widzisz? Przyszłyśmy nawet przed czasem, siostrzyczko – szybko skomentowała Kotewka, wypinając pierś. – Mogłaś przyłączyć się do porannego rozciągania, na pewno dobrze by ci to zrobiło. Jeśli będziesz chciała potem narzekać na zakwasy, to proszę nie do mnie.
Pianka uśmiechnęła się pobłażliwie, ale nie zdążyła odpowiedzieć na tą sugestię. Ni stąd ni zowąd pojawiła się przed nimi Sroczy Lot. Na jej czarno-białe futerko padały właśnie pierwsze promienie słońca. Zjawiła się idealnie. Jej wargi uniosły się na widok córek i ciepło je pozdrowiła:
– Dzień dobry, Spieniona Łapo, Kotewkowo Łapo.
– Dzień dobry, Sroczy Locie – odparły obydwie w tym samym momencie.
– Mam nadzieję, że jesteście wyspane? Dzisiaj poćwiczymy czegoś zupełnie nowego, dlatego dobrze, gdyby tak było – zaczęła mówić Sroka, kierując się już ku wyjściu z obozu. Na te słowa obydwie wlepiły w nią wzrok z zainteresowaniem. – Chodźcie, chodźcie. Opowiem wam wszystko w drodze na nasze miejsce docelowe.
Był to dzień wyjątkowo ciepły. Pianka zdążyła już przywyknąć do odmarzniętego nosa, dlatego pogoda ta była miłym zaskoczeniem. Kępy trawy poruszały się w takt delikatnych podmuchów wiatru. Szur, szur. Szuranie łaskotało je w uszy. Raz po raz leniwe odgłosy roślin przerywane była przed okrzyki nowoprzybyłych ptaków. Być może wprawione ucho Sroczego Lotu słyszało o wiele więcej, choć nawet dla Pianki otoczenie wydawało się zaskakująco głośne. Natura budziła się do życia.
W końcu ciszę narastającą między nimi przerwała Sroka, wreszcie rozwiewając ich ciekawość:
– Dzisiaj poćwiczymy łowienie ryb. Każdy Nocniak z krwi i kości musi nauczyć się właśnie tej umiejętności. To ona odróżnia nas od innych klanów.
Pyszczek Pianki od razu się rozjaśnił. Uśmiechnęła się szeroko. Było to coś zupełnie innego od tradycyjnego polowania. Była ciekawa jak dokładnie będzie to wyglądać. Do jej nozdrzy dochodził już zapach ryb i glonów, dlatego musiały znajdować się blisko wody.
– Świetnie! Polowanie tylko na gryzonie stawało się już powoli monotonne – mruknęła Kotewkowa Łapa.
Obydwie nieświadomie przyspieszyły, chcąc jak najszybciej doprowadzić do tej lekcji.
– Szkoda, że odwilż przyszła dopiero teraz – przytaknęła siostrze Pianka. Wyciągnęła wysoko głowę, chcąc dojrzeć wodę zza drzew i traw. Było to jednak na razie niemożliwe. Musiały jeszcze przejść kawałek drogi. – Czy łowienie ryb jest trudne?
– Technika łowienia ryb znacznie różni się od tej jaką znacie z lądu. Trzeba mieć do niej o wiele więcej cierpliwości, ponieważ większość czasu musisz siedzieć nieruchomo i czekać na dogodny moment. Chwila nieuwagi, a szansa przepadnie. I wtedy trzeba znowu czekać – odparła ich mentorka, jednocześnie tłumacząc już skrótowo teorię łowienia. Zamilkła na parę bić serca, wpatrując się w przestrzeń. W końcu dodała – Moim córkom nie powinno sprawiać to kłopotu. Ja już pierwszego dnia dopadłam dorodną rybkę.
Zrobiło się jej ciepło w środeczku na tą uwagę. Przygryzła policzek, starając się powstrzymać głupi uśmiech od uformowania się na pysku. Skierowała wzrok na bok, ponownie się zamyślając i wsłuchując w dźwięki przyrody. Jednocześnie Sroczy Lot i Kotewka prowadziły jakąś ożywioną rozmowę, która kompletnie odeszła od poprzedniego tematu. Z zamyślenia wyrwał ją dopiero szum wody. Zwolniły tempa. Drogę przesłoniły im trzcina i paprocie, nieodłączny element zbiorników wodnych.
Odsunęły chaszcze, za którymi ukazała im się niewielka, zarośnięta plaża. Zaraz za nią rozciągała się woda. Przejechała po niej wzrokiem, ledwo dostrzegając majaczące gdzieś w oddali brzozowe pnie. Po tamtej stronie rozciągały się już tereny Klanu Burzy.
– Jesteśmy już na miejscu. W takim razie bierzmy się do pracy – powiedziała Sroczy Lot.
Wybiła się i w jednym susie znalazła się nad wodą. Nie musiała dwa razy powtarzać. Dwie kotki od razu za nią pobiegły. Teraz w tafli odbijały się ich trzy pyski: dwa czarno-białe i jeden liliowo-biały. Pod nimi woda była nieruchoma, ciemna. Nie była w stanie dostrzec, żeby cokolwiek się w niej ruszało.
– Co się stało z rybami? – spytała Pianka, przekrzywiając głowę i dotykając łapą tafli, która zmarszczyła się pod jej dotykiem.
– To jest właśnie najtrudniejsza część łowienia. Musimy poczekać, aż ryby stwierdzą, że nie ma już zagrożenia i tutaj powrócą. Jeśli nie będziemy się ruszać, dotykać wody i zbyt głośno rozmawiać, to bardzo szybko się to stanie.
Kotewka cofnęła łapę jak poparzona i zastygła, zresztą podobnie jak Pianka. Obydwie wpatrywały się w taflę jak zahipnotyzowane, aż w końcu dostrzegły jakieś rozmazane, czarne plamy pod wodą. Zanim którakolwiek zdążyła zareagować, Sroczy Lot wyskoczyła do przodu i pacnęła łapę wodą. W jej pysku ryba szarpała się jeszcze przez krótką chwilę, aż zastygła nieruchomo. Gdyby tylko kotki mogły klaskać, najpewniej by to teraz zrobiły. Było coś bardzo imponującego w tym widowisku.
– To teraz kolej na was.
<Kotewkowa Łapo?>
[1434 słowa + łowienie ryb]
[Przyznano 34%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz