Urodziły się. Wszystkie wyglądające jak Powiew. Być może jeden tylko wybijał się kolorem, chociaż przynajmniej nie było wątpliwości czyje one są. Westchnęła ciężko, gdy dostrzegła jedno kocię, które jednak coś wyniosło z jej genów i niestety nie była to czerń, a odrobina rudego w sierści. Nie było jednak całkiem rude, co zdecydowanie szło na plus. Wystarczy zwracać na niego większą uwagę, dopilnować, by nie słuchało bzdur o wielkości rudzielców. Do od niej trzeba będzie zacząć wpajać ostrożność do kontaktu ze szczylami Leśnego. Niestety nie mogła urodzić sobie i wychować dzieci z dala od obozu, albo przynajmniej z dala od przebywającej w kociarni rodzince. Samo przenoszenie ciąży było męczące, a sama po czasie gdy pomyślała o niektórych sytuacjach jakie wywołała, skręcała się od środka w niektórych momentach, chociaż zdawała sobie sprawę, że teraz też będzie rozdrażniona, po prostu nie będzie czuła tego tak bardzo od środka, a pasożyty które musiała z siebie wydobyć w bólach i mękach najpewniej sprawią jej jeszcze więcej bólu i rozczarowania niż przez te księżyce podczas których je w sobie nosiła. I jak się mogło okazać, nie tylko dorośli przyszli pooglądać nowe nabytki Burzaków, na nieszczęście Róży, która po jakimś czasie po prostu ich wszystkich wypraszała, lub też nawet nie wpuszczała do środka, prosząc Powiewa o oddelegowanie wszelakich przybyszów. Nie mogło to jednak zadziałać na rudzielce, które przecież mieszkały razem z nimi w jednym żłobku. Co za utrapienie. Zastępczyni mocno zastanawiała się, czy nie lepiej by zrobiła rodząc poza obozem, jakoś blisko niego po prostu, by pierwsze księżyce mieć święty spokój. Niestety patrząc na swoje stanowisko, odcięcie się od społeczeństwa nie było zbyt dostępne dla jej osoby. Czy to jakaś klątwa?
Zmierzyła uważnie Lew wzrokiem, posyłając w jej stronę krótkie spojrzenie. W jej zachowaniu nie było nic nagannego, nie rzucała się, nie powiedziała jeszcze tym razem nic, co by Różę zaniepokoiło, jednak zastępczyni nie miała zamiaru zmieniać swojego nastawienia, przynajmniej wewnętrznie. Z zewnątrz nie chciała się teraz rzucać, poza tym, po co by to było?
- Dziękuję - mruknęła jedynie, po czym odwróciła wzrok, kierując go na zakryte ogonem kulki - Ruczaj, Srebrny i Szept - zaczęła, nie odsuwając jednak ogona dla lepszej widoczności - A z kotek Stokrotka i Rumianek. - Nie widziała powodów, dla których miałaby nie przedstawić swoich kociąt Lwu, koniec końców i tak by je poznała, a czy prędzej czy później, nie robiło żadnej różnicy.
- Brzmią uroczo. Szczególnie te kotek. Stokrotka i Rumianek. - powtórzyła imiona dwójki kociąt podnosząc spojrzenie na Różana Przełęcz, będąc ciekawa czy kocięta dostały imiona od kwiatów, które można było ze sobą pomylić dlatego, że były jak i one również do siebie podobne. Czy to znaczyło, że druga kotka też ma rudy w futerku, ale Lew tego nie dostrzegła? - Nie mogę się doczekać, aż będą większe. Teraz to za dużo raczej robić nie będą, tylko jadły i spały... Czy mogłabym się im przyjrzeć?
- Dziękuję. Pomysł Powiewu - odpowiada krótko na pochwałę imion, chociaż nie brzmiała jakoś bardzo przychylnie. Lilowy lubił kwiatki i gdyby mógł, każdego by nazwał po trzech członach z jakichś kwiatków, tworząc cały tytuł królewski, gdzie na herbie jest jakaś paproć, koniczyna czy inne trawsko. Na pytanie o możliwość przyjrzenia się, Róża nie zareagowała. Przynajmniej zewnętrznie, bowiem w środku właśnie nastawiła się bardziej defensywnie.
- Na razie nie widzę potrzeby a ledwo udało mi się je uśpić. Jeśli odsunę ogon, najpewniej chód rozbudzi niektóre z nich - Tu na pysk calico wkradł się niemalże naturalny uśmiech, być może leeekko przesłodzony - Naprawdę nie mam ochoty słuchać ich pisków, ranią moje uszy. Zgaduję, że wy również - tłumaczy niezwykle lekko, dopiero teraz poruszając wcześniejszą kwestię. - Poza tym widocznie muszę się z tobą zgodzić, kiedy podrosną będę mogła swobodnie rozprostować łapy. Tymczasem co z tobą, brakuje ci towarzystwa? - pyta, już tym razem najnaturalniej na świecie, ukrywając chęć użycia ironii. Lew przytaknęła na słowa Różanej Przełęczy, nie chciała słyszeć pisku kociąt, widocznie nie będąc fanką hałasu, tak też więc zrezygnowała jak na razie z przygarnięciu się kociętom.
- Może odrobinę. Żałuję, że nie mam jeszcze jednej siostry. - wyznała kotce, na co calico uniosła ze zdziwieniem czoło.
- Czy większa ilość rodzeństwa nie tworzy większej ilości hałasu i nieporozumień? - pyta, unosząc jedną złap pod brodę - Poza tym, możesz mieć wtedy trudności by ich w razie czego ochronić - Dodaje, próbując zachowywać się, cóż, normalnie, jeśli chodzi o dobór słów.
- W naszym przypadku nie byłoby takiego problemu. Jesteśmy przecież grzeczni, cisi - Przekrzywiła głowę nie rozumiejąc o co chodzi Różanej Przełęczy, w końcu oni nigdy nie hałasowali i kolejny rudy kociak nie zrobiłby różnicy - Kocury są od tego by chronić. Tak też to przypada Piaskowi, tacie i dziadkowi. Kotki mają przecież inne obowiązki. Też chronią, ale inaczej.
- Hm? Wydawało mi się, że słyszałam piski wydobywające się ze żłobka, kiedy jeszcze byliście wielkości większej nornicy - odpowiada, unosząc czoło do góry, również z powodu kolejnej części wypowiedzi, nie zauważając buraka jakiego spaliło kocię na tą uwagę.
- Nonsens - rzuca chłodno - To coś wymyślonego przez zadufane kocury, które uważają, że wystające części pod ogonem są czymś wyjątkowym, potem przekazując swoje przekonania na swoje kocięta. Każdy ma swój sposób obrony, w zależności jaki wybierze. Nie widzę w tym podziału w żaden sposób - Słowa wydobywające się z pyska są raczej chłodne, stonowane i w jakiś sposób marudne. Nie widziała sensu ani potrzeby w przekonywaniu córki Zięby do swoich racji, jednak nie widziała również przeszkód w tym, by wyrazić tu swoją opinię.
- A pani jaki ma? - zagadnęła zaciekawiona sposobem obrony Różanej Przełęczy, na pewno jednym z nich musiał być jej czarny ogon, którym chroniła przed Lew dzieci.
- Wadliwy - stwierdziła po chwili tonem, jakby Lew właśnie przed nią zwymiotowała. Nie była to co prawda wina kotki co do wadliwości, jednak jak na ten moment pozbawiona była dwójki rodzeństwa którym pomóc nie zdołała, oraz kilku lubianych przez nią w przeszłości kotów, co niezwykle ją irytowało - Jednak jak zgaduję nie ma idealnego - tu wzdycha kierując oczy gdzieś w bok - Najbardziej skuteczna byłaby kontrola, jednak nie potrafisz kontrolować każdego, bo koty mają własną wolę. Na wyższych stanowiskach można się przearanżować, gdyż musisz chronić całość kotów. - tu na moment zakończyła, czując, jak zasycha jej w pysku.
- Ja kontroluje... pilnuję Piaska, by miał czyste futerko. - wyznała - Nawet jeśli jest kocurem, a nie kotką, damą, to powinien lśnić czystością. I na całe szczęście lśni.
Calico uniosła jedną z brwi z zaciekawieniem.
- Ciekawa forma ochrony. Jak mniemam przed bakteriami - odpowiada niezbyt entuzjastycznie. Nie miała nic przeciwko zadbanej sierści, sama taką miała i starała utrzymać się ją w porządku, a jeśli kocięta uważały, że jest to aż takie ważne, to niech się czyszczą. Najwyżej potem będzie mieć w obozie kłaczki. - Poza tym tu znowu nie ma znaczenia płeć. Każdy powinien być zadbany, by się dobrze prezentować.
- Ale damy muszą bardziej o siebie dbać. Bardziej niż inne kotki, które nie są damami. A jako, że piasek jest moim bratem, a ja damą, to musi być tak czysty jak ja. Nawet mały paproch nie może osiąść na jego sierści.
- Damą - powtarza licząc na rozwinięcie, zgadując, że podobne słowa zaczerpnęła od Zięby. - Mam nadzieję, że takie podejście nie przeszkodzi ci w obowiązkach wojownika.
- Tak, damą. Nie powinno to przeszkadzać - potwierdza jednocześnie zapewniając, widocznie przypominając sobie, że nie każdy kot może wiedzieć co oznacza to słowo. - Pani też chyba mogłaby być damą. - przekrzywia lekko łebek rozmyślając nad tym - Ma pani zawsze czyste futerko, chodzi pani też jak dama... [] - wymieniała kolejno rzeczy, które w przypadku Róży mogły czynić ja damą.
- Brzmi jak zwyczajne dobre wychowanie. I geny - Zauważa, nie za bardzo przejmując się tym, że w przypadku Lew bycie, jak to nazwała ,,damą" , może być dość ważne.
- Nie tylko. To trzeba też czuć, w sercu. To jest bardziej skomplikowane niż może się wydawać. Cała idea bycia damą. Ale skoro mama chce żebym była damą, to nią będę. Bo chce być taka jak ona. A mama jest największą z dam.
- Jak uważasz - mruknęła, obojętnie wykonując gest a'la wzruszenia ramionami, po czym położyła głowę na łapach, już nieco zmęczona rozmową. I jak na zawołanie, kiedy jedno z jej uszu zarejestrowało już dźwięk powietrza, wdychany najpewniej z zamiarem wypowiedzenia kolejnej zlepki słów, do uszu Róży dobiegł głos Zięby, wołającą rudą kotkę. Naprawdę zastępczyni nie spodziewała się, że będzie kiedyś wdzięczna przybłędzie za cokolwiek. Lew zaraz po tym pożegnała się grzecznie i odeszła w stronę matki, zostawiając Różę samą z piątką szczurów blisko swojego brzucha. Calico przymknęła ze zmęczeniem oczy, oddychając głęboko i… przeczuwając kłopoty.
Zmierzyła uważnie Lew wzrokiem, posyłając w jej stronę krótkie spojrzenie. W jej zachowaniu nie było nic nagannego, nie rzucała się, nie powiedziała jeszcze tym razem nic, co by Różę zaniepokoiło, jednak zastępczyni nie miała zamiaru zmieniać swojego nastawienia, przynajmniej wewnętrznie. Z zewnątrz nie chciała się teraz rzucać, poza tym, po co by to było?
- Dziękuję - mruknęła jedynie, po czym odwróciła wzrok, kierując go na zakryte ogonem kulki - Ruczaj, Srebrny i Szept - zaczęła, nie odsuwając jednak ogona dla lepszej widoczności - A z kotek Stokrotka i Rumianek. - Nie widziała powodów, dla których miałaby nie przedstawić swoich kociąt Lwu, koniec końców i tak by je poznała, a czy prędzej czy później, nie robiło żadnej różnicy.
- Brzmią uroczo. Szczególnie te kotek. Stokrotka i Rumianek. - powtórzyła imiona dwójki kociąt podnosząc spojrzenie na Różana Przełęcz, będąc ciekawa czy kocięta dostały imiona od kwiatów, które można było ze sobą pomylić dlatego, że były jak i one również do siebie podobne. Czy to znaczyło, że druga kotka też ma rudy w futerku, ale Lew tego nie dostrzegła? - Nie mogę się doczekać, aż będą większe. Teraz to za dużo raczej robić nie będą, tylko jadły i spały... Czy mogłabym się im przyjrzeć?
- Dziękuję. Pomysł Powiewu - odpowiada krótko na pochwałę imion, chociaż nie brzmiała jakoś bardzo przychylnie. Lilowy lubił kwiatki i gdyby mógł, każdego by nazwał po trzech członach z jakichś kwiatków, tworząc cały tytuł królewski, gdzie na herbie jest jakaś paproć, koniczyna czy inne trawsko. Na pytanie o możliwość przyjrzenia się, Róża nie zareagowała. Przynajmniej zewnętrznie, bowiem w środku właśnie nastawiła się bardziej defensywnie.
- Na razie nie widzę potrzeby a ledwo udało mi się je uśpić. Jeśli odsunę ogon, najpewniej chód rozbudzi niektóre z nich - Tu na pysk calico wkradł się niemalże naturalny uśmiech, być może leeekko przesłodzony - Naprawdę nie mam ochoty słuchać ich pisków, ranią moje uszy. Zgaduję, że wy również - tłumaczy niezwykle lekko, dopiero teraz poruszając wcześniejszą kwestię. - Poza tym widocznie muszę się z tobą zgodzić, kiedy podrosną będę mogła swobodnie rozprostować łapy. Tymczasem co z tobą, brakuje ci towarzystwa? - pyta, już tym razem najnaturalniej na świecie, ukrywając chęć użycia ironii. Lew przytaknęła na słowa Różanej Przełęczy, nie chciała słyszeć pisku kociąt, widocznie nie będąc fanką hałasu, tak też więc zrezygnowała jak na razie z przygarnięciu się kociętom.
- Może odrobinę. Żałuję, że nie mam jeszcze jednej siostry. - wyznała kotce, na co calico uniosła ze zdziwieniem czoło.
- Czy większa ilość rodzeństwa nie tworzy większej ilości hałasu i nieporozumień? - pyta, unosząc jedną złap pod brodę - Poza tym, możesz mieć wtedy trudności by ich w razie czego ochronić - Dodaje, próbując zachowywać się, cóż, normalnie, jeśli chodzi o dobór słów.
- W naszym przypadku nie byłoby takiego problemu. Jesteśmy przecież grzeczni, cisi - Przekrzywiła głowę nie rozumiejąc o co chodzi Różanej Przełęczy, w końcu oni nigdy nie hałasowali i kolejny rudy kociak nie zrobiłby różnicy - Kocury są od tego by chronić. Tak też to przypada Piaskowi, tacie i dziadkowi. Kotki mają przecież inne obowiązki. Też chronią, ale inaczej.
- Hm? Wydawało mi się, że słyszałam piski wydobywające się ze żłobka, kiedy jeszcze byliście wielkości większej nornicy - odpowiada, unosząc czoło do góry, również z powodu kolejnej części wypowiedzi, nie zauważając buraka jakiego spaliło kocię na tą uwagę.
- Nonsens - rzuca chłodno - To coś wymyślonego przez zadufane kocury, które uważają, że wystające części pod ogonem są czymś wyjątkowym, potem przekazując swoje przekonania na swoje kocięta. Każdy ma swój sposób obrony, w zależności jaki wybierze. Nie widzę w tym podziału w żaden sposób - Słowa wydobywające się z pyska są raczej chłodne, stonowane i w jakiś sposób marudne. Nie widziała sensu ani potrzeby w przekonywaniu córki Zięby do swoich racji, jednak nie widziała również przeszkód w tym, by wyrazić tu swoją opinię.
- A pani jaki ma? - zagadnęła zaciekawiona sposobem obrony Różanej Przełęczy, na pewno jednym z nich musiał być jej czarny ogon, którym chroniła przed Lew dzieci.
- Wadliwy - stwierdziła po chwili tonem, jakby Lew właśnie przed nią zwymiotowała. Nie była to co prawda wina kotki co do wadliwości, jednak jak na ten moment pozbawiona była dwójki rodzeństwa którym pomóc nie zdołała, oraz kilku lubianych przez nią w przeszłości kotów, co niezwykle ją irytowało - Jednak jak zgaduję nie ma idealnego - tu wzdycha kierując oczy gdzieś w bok - Najbardziej skuteczna byłaby kontrola, jednak nie potrafisz kontrolować każdego, bo koty mają własną wolę. Na wyższych stanowiskach można się przearanżować, gdyż musisz chronić całość kotów. - tu na moment zakończyła, czując, jak zasycha jej w pysku.
- Ja kontroluje... pilnuję Piaska, by miał czyste futerko. - wyznała - Nawet jeśli jest kocurem, a nie kotką, damą, to powinien lśnić czystością. I na całe szczęście lśni.
Calico uniosła jedną z brwi z zaciekawieniem.
- Ciekawa forma ochrony. Jak mniemam przed bakteriami - odpowiada niezbyt entuzjastycznie. Nie miała nic przeciwko zadbanej sierści, sama taką miała i starała utrzymać się ją w porządku, a jeśli kocięta uważały, że jest to aż takie ważne, to niech się czyszczą. Najwyżej potem będzie mieć w obozie kłaczki. - Poza tym tu znowu nie ma znaczenia płeć. Każdy powinien być zadbany, by się dobrze prezentować.
- Ale damy muszą bardziej o siebie dbać. Bardziej niż inne kotki, które nie są damami. A jako, że piasek jest moim bratem, a ja damą, to musi być tak czysty jak ja. Nawet mały paproch nie może osiąść na jego sierści.
- Damą - powtarza licząc na rozwinięcie, zgadując, że podobne słowa zaczerpnęła od Zięby. - Mam nadzieję, że takie podejście nie przeszkodzi ci w obowiązkach wojownika.
- Tak, damą. Nie powinno to przeszkadzać - potwierdza jednocześnie zapewniając, widocznie przypominając sobie, że nie każdy kot może wiedzieć co oznacza to słowo. - Pani też chyba mogłaby być damą. - przekrzywia lekko łebek rozmyślając nad tym - Ma pani zawsze czyste futerko, chodzi pani też jak dama... [] - wymieniała kolejno rzeczy, które w przypadku Róży mogły czynić ja damą.
- Brzmi jak zwyczajne dobre wychowanie. I geny - Zauważa, nie za bardzo przejmując się tym, że w przypadku Lew bycie, jak to nazwała ,,damą" , może być dość ważne.
- Nie tylko. To trzeba też czuć, w sercu. To jest bardziej skomplikowane niż może się wydawać. Cała idea bycia damą. Ale skoro mama chce żebym była damą, to nią będę. Bo chce być taka jak ona. A mama jest największą z dam.
- Jak uważasz - mruknęła, obojętnie wykonując gest a'la wzruszenia ramionami, po czym położyła głowę na łapach, już nieco zmęczona rozmową. I jak na zawołanie, kiedy jedno z jej uszu zarejestrowało już dźwięk powietrza, wdychany najpewniej z zamiarem wypowiedzenia kolejnej zlepki słów, do uszu Róży dobiegł głos Zięby, wołającą rudą kotkę. Naprawdę zastępczyni nie spodziewała się, że będzie kiedyś wdzięczna przybłędzie za cokolwiek. Lew zaraz po tym pożegnała się grzecznie i odeszła w stronę matki, zostawiając Różę samą z piątką szczurów blisko swojego brzucha. Calico przymknęła ze zmęczeniem oczy, oddychając głęboko i… przeczuwając kłopoty.
<Lew? :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz