— Co tam patrzysz? Znowu Klifiaki siedzą ci w głowie? — mruknął niechętnie. Miał nadzieję, że wyzbył się tego pchlarza z mózgu swojego syna.
— Widziałem go ostatnio na zgromadzeniu. Rozmawiał podobno z Łasicą. Nadal nas nie cierpi — syn położył po sobie uszy. — Wybacz ojcze. Ale trudno zapomnieć jego oczy. Ma je naprawdę ładne. Spodobałyby ci się
— Nie cierpi, mówisz? — powtórzył, oblizując wargi. — W jakim sensie spodobały? Wątpię czy ślepia jakiegoś Klifiaka mogłyby mnie zainteresować.
— On... był niezwykły. Inny niż koty, które widziałeś. Jego oczy są w kolorze krwi, a sierść jest biała jak śnieg. Miał przez to problemy ze słońcem, wolał siedzieć w cieniu — opowiedział ojcu wygląd dawnego przyjaciela. — I tak nie cierpi. Mówiłem ci z resztą o tym, już dawno temu. — westchnął.— Łasica pewnie powie ci o tym znacznie więcej, bo z nim rozmawiała.
Zmrużył oczy.
— Oczy w kolorze krwi? — prychnął, spoglądając na swoje łapy. — Być może go widziałem ze skały. Kota z takim wyglądem musiała przysłać Mroczna Puszcza.
— Wątpię. Był miły i przyjacielski. Nie lubił pewnie być uznawany za potwora... Dlatego się z nim zaprzyjaźniłem. Czułem, że mogliśmy się zrozumieć i dogadać. Myliłem się jednak. Gdyby było tak jak mówisz, nie znienawidziłby mnie za to, że mogę stać się mordercą jak moja matka. Zresztą... miał rację. Stałem się taki jak ona...
Prychnął pod nosem i uderzył syna. Żaden jego gówniarz nie będzie mówił, że jest taki jak ich pierdolnięta na łeb stara.
— Nie mów tak nawet — warknął. — Nie jesteś jak ta wronia strawa. Jesteś znacznie lepszy. Może stałeś się mordercą, ale nie tchórzem. Nie kimś tak żałosnym i okropnym jak ona.
Uderzenie zaskoczyło syna, czego Omen się spodziewał. Rudy zamrugał, skupiając wzrok na swoim ojcu. Wziął głęboki oddech.
— Wybacz. Masz rację. To... to idziemy z powrotem? Nie wydaje mi się, żeby coś tu było do upolowania.
Rozejrzał się z frustracją.
— No, można by było jakiegoś kota wyłapać i ubić, żeby było co jeść — burknął, jednak odwrócił się. — Dam ci jednak tą satysfakcję i wrócimy tak jak chcesz, bo łapy mi odpadają z zimna. Jednak zanim dojdziemy musisz kogoś poznać... W nowej odsłonie. — zaśmiał się, idąc przed siebie.
— Kogo masz na myśli? — zaciekawił się, idąc tuż obok niego.
— Nikogo innego niż Słodką Myszkę, mój drogi. Chociaż równie dobrze mogłaby zostać naszą Słodką Strawą — uśmiechnął się i doprowadził go do dołu, gdzie leżała kotka. — Jak się dzisiaj czujesz? Chyba ci trochę za gorąco — rzucił z kpiną w głosie, na co kotka tylko zmordowała go wzrokiem, zaciskając zęby. Doskonale widział jej ból. Pazury zaciśnięte mocno na śniegu, skulony brzuch. Napawał się radością z jej cierpienia. Zwrócił się do syna. — Połamałem jej łapy. Ciekawe czy się zrosły.
Syn spojrzał na kotkę w dole. Usiadł na brzegu dziury, patrząc na nią niepewnie.
— Powinny się zrosnąć. Minęło już kilka księżyców od objęcia przez ciebie władzy.
— Racja — mruknął. Łapą zepchnął patyk, który wylądował na liliowej. — Za dobrze tutaj ma, chcesz jej powyginać te łapska?
Chłód spojrzał na niego zaskoczony, a po grzbiecie przebiegł mu dreszcz, co nie uszło uwadze lidera.
— A... eee... To twój wróg... Nie chcesz ty...?
Przewrócił oczami.
— Jak się cykasz to wystarczy powiedzieć, przecież cię nie zjem — miauknął jedynie i zszedł do kotki, która natroszyła futro. Żadne słowo jednak nie wyleciało z jej pyska, który drżał z zimna razem z resztą ciała. — Ale patrz. Patrz i się ucz.
Złapał ją za kark, wciągając do syna i rzucając mu uważne spojrzenie. Chciał, by wszystko widział, od początku do końca.
— Nieważne jak obleśne to będzie, nie odwracaj wzroku — miauknął.
— N-n-nie z-zrobisz tego — zaszczebiotała liliowa próbując się podnieść, jednak liderowi żadnego większego problemu nie zrobiło przygwożdżenie jej łapą do ziemi. Złapał za jedną kończynę i pociągnął nienaturalnie w jedną stronę, czując chrzęst łamanych kości. To samo zrobił z resztą, kompletnie ignorując krzyki. oprócz ostatniej, którą zamierzał zostawić dla syna. Widział, że wzrok Chłodu obserwuje jego poczynania, co jakiś czas zaciskając powieki, by tego nie widzieć. Zjeżone futro, zniesmaczony wyraz pyska - to wszystko wskazywało na to, że nie mógłby poczynić tego samego bez odpowiedniej pomocy. Mimo to, spróbował, chcąc go przetestować i czegoś nauczyć.
— No dalej, połam jej te żałosne kości.
Na jego rozkaz Chłód zamarł na moment, jednak po chwili wziął oddech i chwycił zębami za łapę. Widocznie próbował powtórzyć po nim czynność, jednak nie był w stanie.
— Nie potrafię — miauknął kładąc po sobie uszy, puszczając kończynę kotki
Van westchnął głęboko.
— To nie trudne. Musisz to po prostu wziąć i wygiąć w nienaturalną stronę — rzucił. — Pomogę ci. Próbuj jeszcze raz. Musisz się nauczyć. To tak jakbyś łamał kark zwierzynie.
Rudzielec wziął kolejny głęboki wdech i chwycił za łapę kotki, nie ruszając nią ani o cal.
— No dobrze, a teraz pociągnij — polecił. Gdy kotka odwróciła na nich słabotliwy wzrok, lider uderzył ją łapą w pysk, by nie podglądała tego co syn zamierza jej zrobić. — Wahałbyś się tak samo, gdyby to była Rysia Pogoń? Nie chciałbyś się zemścić? Gdybyś oszczędził bólu, ofiara by to wykorzystała i stała się oprawcą. Dlatego ty musisz być szybszy. Musisz szybciej zaatakować, nim ktoś wykorzysta twoje wahanie i resztki litości. Pamiętasz, co ci mówiłem o działaniu uczuć na nasz umysł?
Syn przez chwilę zawahał się, jakby myślał nad tym, co usłyszał. Zaraz jednak zacisnął zęby mocniej na łapie kotki, zamykając oczy. Wziął kolejny oddech, po czym szybko szarpnął głową, słysząc trzask łamanej kości.
— Dobrze. Bardzo dobrze — pochwalił syna, nachylając się mu do ucha. Zirytowany zepchnął kotkę do dołu, gdy z jej gardła wyniósł się kolejny nieznośny krzyk. Lubił jednak słuchać pieśni jej bólu. Napawać się zemstą. — Możemy wracać do obozu. Jesteś pewnie zmęczony? — miauknął tak obojętnie, jak gdyby właśnie nie znęcał się nad więźniem.
Pochwała była miła, dzięki czemu zniósł lepiej to co zrobił. Zasługiwała przecież na to. Nie robił nic złego... prawda? Otworzył oczy, kierując je na kocura. Kiwnął do niego głową.
— Tak... Wracajmy. — Otarł się jego bok.
Razem z synem ruszył w stronę obozu. Był zadowolony z dzisiejszego dnia. Spodziewał się po nim znacznie mniej; praca z Chłodem była upierdliwa. Dobrze jednak było wiedzieć, że wyniósł coś z tej lekcji. Rozwijał się. W swoim tempie, ale rozwijał.
* * *
*następnego dnia*
Z samego rana przedarł się przez gęstą warstwę śniegu, by chwilę później odwiedzić syna w legowisku wojowników. Trącił go łapą.
— Obudź się, Chłód. Chcę spędzić z tobą ten dzień produktywnie. Masz dużo nauki przed sobą, mimo że skończyłeś szkolenie.
Wczoraj uświadomiło mu, że miał w tej chwili dobrą szansę rozwinąć potencjał swojego pierworodnego. Nauczyć go, jak żyć jak prawdziwy kocur.
<Chłód? Doczekałeś się>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz