Z tego co zrozumiała, zmieniali terytorium, bo na zgromadzeniu działy
się jakieś szalone akcje. Szli przez obce tereny, zatrzymując się co
jakiś czas. Akurat teraz mieli postój. Czekoladowa była bardzo zmęczona
całą tą wędrówką. Usiadła i ziewnęła, patrząc na swoją mamę, która
zwijając się w kulkę, mówiła coś do jakiegoś śmierdzącego kocura.
Nadstawiła uszu, ciekawa, o czym rozmawiali.
— Naprawdę? — odezwał się van.
— Tak. To męfczące. Ja się zdrzefmne, a ty je pilnfuj, Słodki
Kwfiatuszku — miauknęła Bezzębna.
Rudy odwrócił się do niej i jej rodzeństwa.
— Słyszeliście matkę. Macie być grzeczni — warknął.
Czy
mama naprawdę zostawiła ich pod opieką jakiegoś smrodliwego kocura? To
musiała być jakaś głupia pomyłka. Nie będzie robić tego, co on chce.
Nie jest kimś, kogo warto słuchać. Żadnego kocura właściwie nie powinno
się słuchać. Każdy z nich gada jakieś bzdury niezwiązane z
rzeczywistością. Nie mają żadnej wiedzy. Nigdy nie mają racji. Zawsze
się mylą. Wywróciła oczami.
— Zrobię, co będę chciała — miauknęła i uniosła łeb.
— Masz siedzieć na tyłku i bawić się z rodzeństwem. Wycieczkę będziesz miała, gdy znów ruszymy.
Co za głupek. Nie ma prawa jej tego kazać.
— Bla bla bla — przedrzeźniała go, wymachując głową.
W
oczach kocura widniała złość. Bardzo zabawnie wyglądał w takim
nastroju. Jakby nie mógł się załatwić, albo jakby żmija użarła go w zad.
— No co, panie poważny? Powiedz coś! — prowokowała go, chichocząc.
— Coś — mruknął jak za karę.
To
było słabe. Oczekiwała złości, zirytowania, jakieś mocnej emocji,
pragnęła pośmiać się z jego gniewu, a ten tylko mruknął coś pod nosem.
No nic, będzie próbować dalej.
— Może coś więcej? Boisz się kociaka? Co z ciebie za wojownik — zakpiła, mając nadzieję na niezłe widowisko za chwilę.
— Nie boję się ciebie. Po prostu nie zamierzam się zniżać do twojego
poziomu — powiadomił ją. — Te twoje ble, ble, ble było naprawdę żałosne.
— Ojojoj, nie popłacz się tylko — zaśmiała się, kiedy w końcu zaczynało robić się nieco ciekawiej.
— Wyglądam ci, jakbym miał zamiar to zrobić? — prychnął. — No co? Takie to zabawne? Czym jeszcze zaskoczysz podrzutku?
—
Podrzutku? — miauknęła wesoło, nabijając się z niego. — No, tak się
spinasz, jakbyś miał się teraz poryczeć, albo załatwić swoje potrzeby.
— Zaskoczę cię więc i tego nie zrobię — zacisnął pysk, mordując ją
wzrokiem. — Tak, podrzutek. Nie wiem, czy wiesz, ale twoja kochana mama,
urodziła się kocurem, więc nie byłaby w stanie was urodzić.
Co?
Co ten głupek plótł? To jakaś bzdura. Wymyślał sobie, mysi bobek...
Prawda? Nie było tak, racja? Zamrugała parę razy zdumiona, ale nie
chciała po sobie tego pokazywać.
— Myślisz, że jak jestem kociakiem, to dam się nabrać na takie głupstwa? — fuknęła po krótkiej chwili namysłu.
— To nie głupstwa a fakt. Zajrzyj matce pod ogon i zobacz, co tam ma, jak nie wierzysz.
— Jesteś jakimś obrzydliwym zboczeńcem — warknęła bardzo zdenerwowana
słowami tej wroniej karmy. — Skąd to wiesz? Zaglądałeś tam? Jak śmiałeś,
co?
Wcale się co do niego nie myliła. Kiedy pierwszy raz go
zobaczyła, wiedziała, że to skończony idiota. Jak takie coś w ogóle
mogło być w tym klanie?
< Słodki Kwiatuszku? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz