Niemalże podskoczył, gdy usłyszał głos kocura. Obrócił się do niego spanikowany. Przerwał jego przemyślenia, które… Szczerze, to kręciły się tylko wokół Agresta. Chciał być z powrotem blisko niego, a nie tylko obserwować go jak ktoś obcy. A teraz nagle podszedł jego kuzyn, z którym… Rozmawiał kiedyś? Chyba tak.
- J-ja... U-uh... Po prostu sobie tak siedzę. T-tak. W-właśnie m-miałem iść na polowanie... Eh... T-tak- powiedział szybko, siląc się na fałszywy uśmiech, chcąc zgrywać normalnego kota.
- Mhm - mruknął, patrząc na niego podejrzliwie. - Typowy tłusty pieszczoszek.
- Co?!- pisnął, odsuwając się do tyłu.- O-o co ci ch-chodzi? Nie j-jestem żadnym p-pieszczochem p-przecież.
Był strasznie zdziwiony tym nagłym tekstem. To… Było bardzo dziwne. Aż za dziwne. Kto normalny tak nagle mówi? I jeszcze do tego rodzina? Co mu strzeliło do głowy?
- Ale zachowujesz się jak pieszczoch i prędzej czy później się nim staniesz - warknął. Agresywny ton Lukrecji był czymś nie do przewidzenia. Był z lekka przerażony jego zachowaniem.
- N-nie zachowuję s-się j-jak pieszczoch! N-nie z-zostanę n-nim, n-nigdy w-w życiu! Cz-czemu t-takie rzeczy m-mi m-mówisz?- powiedział cicho, czując zbierające się łzy. Miał go już dość. Miał nadzieję, że przestanie pleść te głupoty.
- Bo się wszystkiego boisz, nigdy nie staniesz do walki, stchórzysz.
- N-nie b-boję się w-wszystkiego, n-nie jestem t-takim tchórzem...- mruknął, lecz z lekką niepewnością.- D-dam sobie radę...
- Tak, jasne - zakpił. - A na bitwie to sobie w ogóle nie poradzisz. Nie okłamuj samego siebie.
- N-nie okłamuję! J-jestem w-wojownikiem i m-muszę ch-chronić g-grupę, w-więc... M-muszę sobie p-poradzić w końcu...
- Ale sobie nie poradzisz, tchórzu - zachichotał złośliwie.
Z jego oczu popłynęły łzy. Kocur sobie otwarcie z niego szydził i jeszcze czerpał z tego radość! Był jak… Jak Mak. A chciał o tym zapomnieć. Nie był słaby. Dawał sobie radę na ile był w stanie. Naprawdę mi na tym zależało.
- P-przestań! P-poradzę s-sobie!
- Wątpie, wątpie - stwierdził.
- T-to twoje z-zdanie t-tylko, n-nie znasz mnie! D-dałbym sobie r-radę, b-bo... N-nie j-jestem t-tchórzem. I-i n-nie jestem j-jak l-lękliwa k-kotka!
- Pff, przecież każdy wie, że jesteś jak lękliwa kotka. Znam cię lepiej, niż ci się wydaje, kochaniutki - miauknął.
Odsunął się do tyłu. Przecież on nigdy nie był jak lękliwa… kotka. To słowo godziło go prosto w serce. I ten głos, uszczypliwy, pełen radości. Cieszył się z drażnienia go? Naprawdę?
- N-nie! N-nie j-jestem, n-nie j-jestem... P-przestań! Z-zostaw m-mnie, n-nie z-znasz m-mnie, m-mało c-co r-rozmawialiśmy...
- Ale ja cie obserwuję, wiem więcej, niż myślisz - mruczał, zaczynając go okrążać. Spanikowany spojrzał na niego. Nie chciał by to robił!
- J-jak t-to m-mnie o-obserwujesz?! O-odsuń się! Z-zostaw m-mnie!- pisnął, coraz bardziej płacząc.
- Oj, trzeba popracować nad twoim zachowaniem - pokiwał głową. - Przejdziemy się, chodź - zachęcił go.
Pokręcił szybko głową. Mieli niby gdzieś iść? Co? To brzmiało zbyt podejrzanie.
- N-nie, i-idź sobie s-sam! N-nie p-potrzebuję ż-żadnego p-pracowania n-nad z-zachowaniem!
- Ja wiem lepiej, kochany. Potrzebujesz łapy jakiegoś twardego i mądrego kota - stwierdził.
- N-no d-dobrze, a-ale się n-nawet d-do m-mnie nie z-zbliżaj!- pisnął, powoli wstając. Nie chciał się już przeciwstawiać. Pójdą sobie, ten nagada sobie bzdur i powyzywa go… Przeżyje.
- To jak mam ci pomóc?
- A-a skąd j-ja m-mam wiedzieć, t-to t-ty uważasz, ż-że m-mam złe z-zachowanie.
- No bo się boisz, ryczysz, rzucasz, niewiadomo co. Nie powinieneś być wojownikiem, nie zasługujesz na to - przyznał, uśmiechając się.
Skulił się lekko. Chciał być wystarczający i chyba był. Pokazywał mu swoją wyższość czy co, po prostu naigrywał się z nudów?
- U-umiem p-polować, w-walczyć t-też- powiedział cicho.
- Nie sądzę, Kukliku - miauknął.
- J-jak to, p-przecież j-jestem j-jakimś c-cudem w-wojownikiem, a ty u-uczniem i co?
- To głupia decyzja Brzoskwini, tylko tyle - mruknął. - A ja ciężko trenuje i staję się coraz to silniejszy.
- M-może... A-ale co ci w-w ogóle d-do tego? Cz-czemu się t-tak przyczepiłeś d-do mnie!?
- Nie podoba mi się taki pasożyt w klanie - przyznał.
Zalał się płaczem. Jakim niby pasożytem! Starał się! Naprawdę! Od dzieciństwa chciał być kimś, kto nikomu nie zatruwa życia, by chociaż mama była z niego dumna. A ta umarła. I takie… Wstrętne coś miało mu to przypominać? Miał już serdecznie dość kontaktu z Lukrecją.
- Nie j-jestem p-pasożytem! P-pomagam n-na ile umiem! P-przestań!
- Tak, jasne - zadrwił. - To wyjdźmy z obozu, pokaż, co potrafisz.
- Cz-czemu m-mam ci cokolwiek u-udowadniać?
- Bo nie chce żyć z takim czymś jak ty w klanie - warknął.
Skulił się lekko. Nie chciał się kłócić. To doprowadziłoby tylko do zguby, racja?
- N-no... D-dobrze, ch-chodźmy...
- J-ja... U-uh... Po prostu sobie tak siedzę. T-tak. W-właśnie m-miałem iść na polowanie... Eh... T-tak- powiedział szybko, siląc się na fałszywy uśmiech, chcąc zgrywać normalnego kota.
- Mhm - mruknął, patrząc na niego podejrzliwie. - Typowy tłusty pieszczoszek.
- Co?!- pisnął, odsuwając się do tyłu.- O-o co ci ch-chodzi? Nie j-jestem żadnym p-pieszczochem p-przecież.
Był strasznie zdziwiony tym nagłym tekstem. To… Było bardzo dziwne. Aż za dziwne. Kto normalny tak nagle mówi? I jeszcze do tego rodzina? Co mu strzeliło do głowy?
- Ale zachowujesz się jak pieszczoch i prędzej czy później się nim staniesz - warknął. Agresywny ton Lukrecji był czymś nie do przewidzenia. Był z lekka przerażony jego zachowaniem.
- N-nie zachowuję s-się j-jak pieszczoch! N-nie z-zostanę n-nim, n-nigdy w-w życiu! Cz-czemu t-takie rzeczy m-mi m-mówisz?- powiedział cicho, czując zbierające się łzy. Miał go już dość. Miał nadzieję, że przestanie pleść te głupoty.
- Bo się wszystkiego boisz, nigdy nie staniesz do walki, stchórzysz.
- N-nie b-boję się w-wszystkiego, n-nie jestem t-takim tchórzem...- mruknął, lecz z lekką niepewnością.- D-dam sobie radę...
- Tak, jasne - zakpił. - A na bitwie to sobie w ogóle nie poradzisz. Nie okłamuj samego siebie.
- N-nie okłamuję! J-jestem w-wojownikiem i m-muszę ch-chronić g-grupę, w-więc... M-muszę sobie p-poradzić w końcu...
- Ale sobie nie poradzisz, tchórzu - zachichotał złośliwie.
Z jego oczu popłynęły łzy. Kocur sobie otwarcie z niego szydził i jeszcze czerpał z tego radość! Był jak… Jak Mak. A chciał o tym zapomnieć. Nie był słaby. Dawał sobie radę na ile był w stanie. Naprawdę mi na tym zależało.
- P-przestań! P-poradzę s-sobie!
- Wątpie, wątpie - stwierdził.
- T-to twoje z-zdanie t-tylko, n-nie znasz mnie! D-dałbym sobie r-radę, b-bo... N-nie j-jestem t-tchórzem. I-i n-nie jestem j-jak l-lękliwa k-kotka!
- Pff, przecież każdy wie, że jesteś jak lękliwa kotka. Znam cię lepiej, niż ci się wydaje, kochaniutki - miauknął.
Odsunął się do tyłu. Przecież on nigdy nie był jak lękliwa… kotka. To słowo godziło go prosto w serce. I ten głos, uszczypliwy, pełen radości. Cieszył się z drażnienia go? Naprawdę?
- N-nie! N-nie j-jestem, n-nie j-jestem... P-przestań! Z-zostaw m-mnie, n-nie z-znasz m-mnie, m-mało c-co r-rozmawialiśmy...
- Ale ja cie obserwuję, wiem więcej, niż myślisz - mruczał, zaczynając go okrążać. Spanikowany spojrzał na niego. Nie chciał by to robił!
- J-jak t-to m-mnie o-obserwujesz?! O-odsuń się! Z-zostaw m-mnie!- pisnął, coraz bardziej płacząc.
- Oj, trzeba popracować nad twoim zachowaniem - pokiwał głową. - Przejdziemy się, chodź - zachęcił go.
Pokręcił szybko głową. Mieli niby gdzieś iść? Co? To brzmiało zbyt podejrzanie.
- N-nie, i-idź sobie s-sam! N-nie p-potrzebuję ż-żadnego p-pracowania n-nad z-zachowaniem!
- Ja wiem lepiej, kochany. Potrzebujesz łapy jakiegoś twardego i mądrego kota - stwierdził.
- N-no d-dobrze, a-ale się n-nawet d-do m-mnie nie z-zbliżaj!- pisnął, powoli wstając. Nie chciał się już przeciwstawiać. Pójdą sobie, ten nagada sobie bzdur i powyzywa go… Przeżyje.
- To jak mam ci pomóc?
- A-a skąd j-ja m-mam wiedzieć, t-to t-ty uważasz, ż-że m-mam złe z-zachowanie.
- No bo się boisz, ryczysz, rzucasz, niewiadomo co. Nie powinieneś być wojownikiem, nie zasługujesz na to - przyznał, uśmiechając się.
Skulił się lekko. Chciał być wystarczający i chyba był. Pokazywał mu swoją wyższość czy co, po prostu naigrywał się z nudów?
- U-umiem p-polować, w-walczyć t-też- powiedział cicho.
- Nie sądzę, Kukliku - miauknął.
- J-jak to, p-przecież j-jestem j-jakimś c-cudem w-wojownikiem, a ty u-uczniem i co?
- To głupia decyzja Brzoskwini, tylko tyle - mruknął. - A ja ciężko trenuje i staję się coraz to silniejszy.
- M-może... A-ale co ci w-w ogóle d-do tego? Cz-czemu się t-tak przyczepiłeś d-do mnie!?
- Nie podoba mi się taki pasożyt w klanie - przyznał.
Zalał się płaczem. Jakim niby pasożytem! Starał się! Naprawdę! Od dzieciństwa chciał być kimś, kto nikomu nie zatruwa życia, by chociaż mama była z niego dumna. A ta umarła. I takie… Wstrętne coś miało mu to przypominać? Miał już serdecznie dość kontaktu z Lukrecją.
- Nie j-jestem p-pasożytem! P-pomagam n-na ile umiem! P-przestań!
- Tak, jasne - zadrwił. - To wyjdźmy z obozu, pokaż, co potrafisz.
- Cz-czemu m-mam ci cokolwiek u-udowadniać?
- Bo nie chce żyć z takim czymś jak ty w klanie - warknął.
Skulił się lekko. Nie chciał się kłócić. To doprowadziłoby tylko do zguby, racja?
- N-no... D-dobrze, ch-chodźmy...
<Lukrecjo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz