Po wybraniu piszczki ze sterty zwierzyny usiadł kilka lisich skoków od brata i beztrosko zaczął przeżuwać posiłek.
— Ironiczne, huh? — Usłyszał Winogrono zwracającą się do Irysa. — Obie nasze mamy zostały zamordowane, podobnie jak jedna osoba z rodzeństwa i żaden z naszych braci się do nas nie odzywa.
Momentalnie przerwał jedzenie. Chyba nie powinien tego usłyszeć.
Skończył szkolenie i już nie musiał trenować przez cały dzień, więc faktycznie mógłby spróbować odbudować relację z cynamonowym. Tylko jak miałby to zrobić? Podejść i powiedzieć „hej, nie odzywałem się do ciebie przez kilkanaście księżyców, ale teraz chcę z tobą gadać”? To brzmiało absurdalnie. To było głupie.
Trzepnął ogonem nerwowo. Opłakując śmierć jednego brata, kompletnie zostawił tego drugiego. Na jego własne życzenie ta sytuacja wyglądała w ten sposób.
Wstał i przeniósł się z martwą istotką w zębach, byle jak najdalej od tamtej dwójki. Nie chciał znać ani skrawka więcej owej rozmowy.
Jednak skoro aż Winogrono wiedziała o tej sprawie, może… Irys mimo wszystko chciał odzyskać z nim kontakt? I prawdopodobnie wato było zebrać się na odwagę?
Postanowił, że kiedyś może rzeczywiście tak zrobi. Miał jeszcze czas.
— Ironiczne, huh? — Usłyszał Winogrono zwracającą się do Irysa. — Obie nasze mamy zostały zamordowane, podobnie jak jedna osoba z rodzeństwa i żaden z naszych braci się do nas nie odzywa.
Momentalnie przerwał jedzenie. Chyba nie powinien tego usłyszeć.
Skończył szkolenie i już nie musiał trenować przez cały dzień, więc faktycznie mógłby spróbować odbudować relację z cynamonowym. Tylko jak miałby to zrobić? Podejść i powiedzieć „hej, nie odzywałem się do ciebie przez kilkanaście księżyców, ale teraz chcę z tobą gadać”? To brzmiało absurdalnie. To było głupie.
Trzepnął ogonem nerwowo. Opłakując śmierć jednego brata, kompletnie zostawił tego drugiego. Na jego własne życzenie ta sytuacja wyglądała w ten sposób.
Wstał i przeniósł się z martwą istotką w zębach, byle jak najdalej od tamtej dwójki. Nie chciał znać ani skrawka więcej owej rozmowy.
Jednak skoro aż Winogrono wiedziała o tej sprawie, może… Irys mimo wszystko chciał odzyskać z nim kontakt? I prawdopodobnie wato było zebrać się na odwagę?
Postanowił, że kiedyś może rzeczywiście tak zrobi. Miał jeszcze czas.
***
Roztrzęsiony kierował swe kroki w stronę lasu. Musiał opuścić obóz, uciec. Natychmiast.
— Agrest? — zatrzymał go znajomy głos. Od tak dawna nie rozmawiali. — Poczekaj.
Obrócił się do brata, próbując opanować łzy zbierające się w jego ślepiach.
— Wiesz, możesz tu zostać, jeśli chcesz.
O nie. Po tym, kim właśnie się stał, nie ma mowy, że będzie naprawiać relację z Irysem. Nie był tego godzien.
— Wiem — wymamrotał.
— Jakbyś chciał pogadać albo po prostu pobyć z kimś to… jestem tu po to.
Dlaczego on zawsze musiał być taki miły? Przez to tylko Agrest czuł się gorzej, odmawiając mu.
— Dzięki, ale ja po prostu… naprawdę potrzebuję zostać teraz sam.
— Rozumiem — Irys przygnębiony kiwnął głową, a jego oczy przybrały wyraz zbyt dobrze znany czekoladowemu. Całkowite zrezygnowanie.
Wojownik odwrócił się gwałtownie, jak gdyby poparzony i wybiegł na zewnątrz.
***
Wlókł się na końcu grupy wyznaczonej do ataku. Nie chciał tutaj być. Nigdy wcześniej nie pomyślałby, że nie będzie mieć ochoty na uczestniczenie w wojnie z Klanem Nocy, a jednak. Jedyne co w tej chwili czuł to zmęczenie i wypranie z emocji. Pragnął po prostu zwinąć się na posłaniu i zasnąć już na zawsze.
Sylwetki wrogów niespodziewanie wyłoniły się przed nimi. Wykryli ich, zanim zdążyli dotrzeć do obozu. Białe, nierówne oddechy obu oddziałów, z każdą chwilą znajdywały się coraz bliżej siebie. Gdy położone po sobie uszy i zmarszczone czoła przeciwników stały się w pełni wyraźne, zaatakowali. Agrest bez przekonania rzucił się na najbliższą mu osobę. Szylkretce udało się jednak go uniknąć, przy okazji czepiając się zębami jego barku. Pazurem przejechała po jego przedniej łapie, tworząc w niej głęboką ranę. To działanie jakby coś w nim odblokowało. Źrenice uległy skupieniu, a naraz każda jego kończyna zdawała się silna, niczym nowo narodzona. Szarpnął ucho kotki, na co ta wrzasnęła i puściła czekoladowe futro. Zamachnęła się na kocura, jednak udało mu się złapać jej przedramię. Wykręcić, żeby jak najbardziej bolało.
Zaraz. Czemu to zrobił? Zatrzymał się na sekundę.
O sekundę za długo. Bura przeryła wolną łapą jego czoło.
— Zapłacisz mi za to! — wysyczała i pchnęła go na ziemię.
Pochylając się, wyrwała mu fragment sierści. Próbował bronić się łapami, ale ta kąsała go zacięcie, niczym żmija. Strach ogarnął ciało wojownika. Zakrwawione kły znajdowały się coraz bliżej jego przełyku.
Umrze. Umrze, jeśli nic nie wymyśli.
Kiedy szylkretka uniosła wyżej głowę, wyciągnął szyję i wygryzł się w jej gardło. Napastniczka wydała z siebie zaskoczony skowyt, a on w międzyczasie kopnął ją nogami, zmuszając do cofnięcia się. Był wolny.
Bura mimo wszystko nie wyglądała, jakby zamierzała odpuścić. Na szczęście wnet skoczyła na nią Krecik.
Uf. Ulżyło mu na widok mentorki. Nic się jej nie stało.
Rozejrzał się po polanie i dostrzegł Miodunkę zawzięcie walczącą z czarnym kotem. Uśmiechnął się z lekka, dumny.
Nie dane było mu jednak nacieszyć się chwilą, gdyż zaraz wpadł na niego pręgowany kocur. Szarpał się przez moment, dopóki po polanie nie rozległ się przeraźliwy trzask. Odskoczyli od siebie, w szoku rejestrując, jak złamane drzewo miażdży część sił obu klanów. Nocniaki w okamgnieniu zaczęły się wycofywać.
Wygrali. Wygrali, jednak wcale nie czuł się triumfalnie.
Bitwa nie wyglądała tak, jak zawsze to sobie wyobrażał. Dzielni członkowie Owocowego Lasu z łatwością pokonujący parszywe koty z Klanu Nocy. Nie. Dla wszystkich było to ciężkie. Polana cała usłana zakrwawionymi, nieżywymi ciałami. Ranni, zmęczeni wojownicy obu grup.
Każdy stracił. Każdy przegrał.
Jego czarne, boleśnie piekące myśli przerwał widok Miodunki, pochylającej się nad ciałem Doli z pełnym furii spojrzeniem. Zaraz, zaraz. Co ona robiła?
— Nie chcesz się pożegnać? — Nagle stanęła obok niego Ważka, spoglądając na bicolora ze współczuciem.
Przełknął ślinę. Pożegnać? Jego serce momentalnie oszalało, łomocząc mu w piersi.
Vanka wskazała głową w bok. Podążył wzrokiem we wskazanym kierunku i zamarł. Cynamonowo-białe futro na śniegu, skąpane w czerwieni. Irys. Puścił się pędem i biegł bez tchu, dopóki nie znalazł się przy ciele.
Nie żył. NIE ŻYŁ. Potrząsnął kocurem, zdesperowany, by chociaż po raz ostatni móc usłyszeć jego głos. To nic nie dało. Wojownik odszedł.
Agrest nie miał już nikogo z rodziny.
To jego wina. To on wywołał tę wojnę.
Zadrżał. Ojciec zamordował mu jednego brata, a teraz on zabił drugiego. Tacy sami, tacy sami.
Jesteś taki sam.
Podniósł załzawione ślepia znad Irysa. Jego spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem wojownika, z którym wcześniej walczył. Bury delikatnie przykładał opuszki do policzka martwej, czarnej kotki. Na ułamek sekundy oboje wpatrywali się w siebie, nim kocur dołączył do uciekającego oddziału. Agrest zastanawiał się przez krótką chwilę, czy właśnie ujrzał najbardziej ludzką stronę Nocniaka.
Wtem poczuł dotyk czyjejś łapy na swoim ramieniu.
— Chciałam powstrzymać tą liliową, co wbiła mu kły w gardło, ale jakieś inne lisie łajno wtedy się na mnie rzuciło — westchnęła szylkretka, opuszczając głowę.
Bicolor zmarszczył brwi.
— Liliową?
— Tak, taką pręgowaną. Chyba nie miała kawałka ogona?
Zamrugał kilka razy z niedowierzaniem.
Znał taką kotkę.
〜(꒪꒳꒪)〜
OdpowiedzUsuńhuhuhuhu
OdpowiedzUsuń