Niedługo po ataku Wiatru na nią
Wiatr zafundował jej atak. Bała
się go i uważała za potwora. Wzbudzał w niej grozę. Był zdolny do
wszystkiego — skrzywdził ją i jej partnera. Paskudny morderca.
Złapała łapami swój ogon. Nie chciała, by kocięta widziały ją płaczącą. Próbowała opanować emocję.
— Płaczesz? — spytał kremowy kociak, stając naprzeciwko niej.
Widział to. Nie potrafiła ich ukryć. Czuła się jeszcze gorzej.
— N-nie, d-dlaczego tak sądzisz? — wyjąkała, próbując się uśmiechnąć.
— Wyglądasz, jakbyś płakała — stwierdził.
— Dziękuje, że p-pytasz, ale tego nie robię — powiedziała, nieudolnie udając radosną.
— Mhm — mruknął Lukrecja, odchodząc w kierunku reszty kociaków.
Pragnęła,
by kociakom było jak najlepiej. Chciała ich szczęścia i uśmiechów, a
nie płaczu i żali. Obwiniała się za to wszystko. Nie była dobrą matką.
***
obecnie
Przez jakiś czas było cicho i spokojnie. Wiedziała, że nie potrwa to długo.
Poziomka
i Stokrotka zostały znalezione martwe. Kolejne ofiary kaprysu
morderców. A może jej ofiary? Właściwie, to tak. Wszystko było jej winą.
Nie powstrzymała tego kogoś. W przypadku, gdyby go powstrzymała,
wszystko skończyłoby się dobrze. Łzy nie kapałyby teraz na jej
kocięta.
— Mamo, nie płacz — miauknęła Miodunka, tuląc się do jej boku.
— Czemu płaczesz? — spytał kremowy arlekin.
— M-m-mamo... — ciągnęła Cyprys.
Plusk
miała przed sobą zgraję zaniepokojonych kociąt. Czuła się okropnie.
Brzuch bolał ją od burzy negatywnych, splątanych emocji. Wszystko, co
mówiła im o swoim stanie, było kłamstwem. Nie było dobrze. Ani trochę.
Nerwowo przełknęła ślinę, po czym schyliła się do Miodunki i liznęła jej głowę.
— N-n-nie przejmujcie się m-mną, jestem zmęczona, n-nic się nie s-stało — wyjąkała, ocierając łzy.
Widziała niepewność w ich oczach. Nie wierzyły jej. Była słabym kłamcą.
Ponownie
wybuchając płaczem, skuliła się w kłębek. Dalej czuła dotyk liliowej.
Widziała i doceniała fakt, że próbowała ją wesprzeć.
— K-kocham was — szlochała. — P-przepraszam.
Widziała,
iż rozumiały niewiele. Widok zdezorientowanych i przestraszonych kociąt
rozrywał jej serce. Gdyby potrafiła przestać się przejmować.
***
— Mamo? — spytał Lukrecja, wybijając rudą z przemyśleń.
— T-tak?
— Możemy wyjść? Chciałbym poznać jakiegoś wojownika — stwierdził. — Niedawno wyszliśmy i było świetnie, więc nie mów, że tam jest niebezpiecznie.
— M-może później, d-dobrze? — powiedziała zmartwiona. Jeszcze tego brakowało.
— Można było się tego spodziewać — mruknął niezadowolony.
Lukrecja był jedynym kociakiem, którego nie mogła zrozumieć. Strach było jej się do tego przyznawać, ale widziała w jego oczach nie niebieskiego, pociesznego kocura, a burego paskudę. W pewnych momentach nawet bała się odpowiedzieć mu dosadniej, jak gdyby obawiała się, iż za nieco marudnym kremowym kociakiem czai się Wiatr.
Za chwilę do Plusk podeszła Miodunka, chwaląc się, jak ogromną znalazła szyszkę.
— Super, prawda? — miauknęła liliowa.
— T-tak, świetna — przyznała Plusk.
Do uszu rudej wpadł dźwięk kroków. Podniosła głowę.
Cholera.
Tego potwora przywiało aż tutaj. Sierść jeżyła się jej na myśl o nim. Wcześniej wszedł, i jak gdyby nigdy nic zafundował jej bliznę.
Położyła głowę, udając, że go nie widziała. Nerwowo wpatrywała się w szyszkę swojej córki, jakby szukała w niej ratunku.
— Plusk, to chyba ktoś do ciebie — odezwała się Jaskółka.
Biedna Jaskółka. Nie miała pojęcia, co zrobił ten "ktoś". Krzywdził bez opamiętania niewinne koty.
Ruda westchnęła, po czym z ogromną niechęcią się podniosła.
— Witaj — rzucił Wiatr.
To ten okropny, udawany i kłamliwy głos. Wbijała pazury w podłoże. Stres ogarnął całe jej ciało.
— W-w-witaj... — wymamrotała.
— Mogłabyś wyjść ze żłobka i ze mną porozmawiać?
Ciernie owinęły jej brzuch. Wtedy było to samo. Miała chęć zapadnięcia się pod ziemię. Łapy się pod nią uginały. Niemal drżała.
— T-t-tak... — wyjąkała, bojąc się reakcji burego. — J-Jaskółko, p-popilnujesz moich k-kociąt? N-niech nie wychodzą ze ż-żłobka.
— W porządku, zajmę się nimi — miauknęła czarna, kiwając głową.
Żółtooka przekroczyła próg żłobka, bojaźliwie drepcząc przy budzącym grozę wojowniku. Szli w ciszy, aż do przybycia na środek obozu. Ruda usiadła, oplatając ogon wokół łap i nerwowo go ugniatając.
— Zrobisz coś dla mnie? — spytał, przysuwając się do kotki.
Na osty i ciernie. To kolejny szantaż? Kolejna pułapka do zniszczenia jej życia? Tak bardzo jej nie cierpiał? Wiedziała, że był zdolny do wszystkiego. Dlaczego miałby nie posunąć się do kolejnej zbrodni?
— Nie bój się tak — mruknął, widząc nieustające napięcie u rudej.
Wlepiła w niego nieufny wzrok. Błagała, by był to tylko sen.
— Chciałem porozmawiać o kociętach — burknął. — Tym razem nic ci nie zrobię, zgoda? Pójdźmy do medycznego legowiska — zaproponował szeptem.
Pod wpływem stresu skinęła głową. Wiedziała, iż nie miał dobrych zamiarów.
— Chodźmy — ponaglił kocur, sunąc do przodu.
Pragnęła uciec. Pakowała się w kolejną zasadzkę. On tylko czekał, aż znowu będzie mógł bawić się jej emocjami.
Dotarli do medycznego legowiska, a bury kazał usiąść jej koło niego. Dobrze znała te paskudne rozkazy.
— Jak mają się te kocięta? — zapytał z wyższością.
— D-dobrze...
— Szkoda — warknął — cieszyłbym się, gdyby miały się źle. Zepsułaś wszystko, puszczając się z tym głuchym łajnem.
— P-przestań... proszę... — wyjąkała, nerwowo przełykając ślinę.
Był okropny. Zdolny do wszystkiego, krwiożerczy potwór. Zniszczy wszystko, co napotka na swojej drodze.
— Chciałabym p-porozmawiać z tobą o m-moim treningu w Klanie Burzy... — ciągnęła. — Wyszłabyś ze mną na spacer?
— Nie wolisz porozmawiać tutaj?
— Muszę przy okazji znaleźć parę b-brakujących ziół i z-zastanawiałam się czy możemy to z-zrobić za jednym razem...
— Och, rozumiem — miauknęła i podniosła się z trudem.
Szły w ciszy przez obóz. Plusk nieustannie błądziła myślami wokół "zlecenia" Wiatru. Nie była w stanie patrzeć na to bure futro. W te nieświadome, zmęczone żółte ślipia. Po raz ostatni widziała ją w takim stanie. Miała uczucie, że zaraz upadnie niedoszła medyczka, a nie liderka. Niemal trzęsła się ze stresu. Teraz była jej kolej na stanie się kotem jak Wiatr. Nie chciała być taka jak on. Wiedziała jednak, iż zaraz to nastąpi. Pozbawi życia Błysk. A co jeśli się jej nie uda i to bura ją skrzywdzi? Każda z tych myśli doprowadzała ją do paniki.
Strzepnęła ogonem i westchnęła.
— Błysk, sądzisz, że powinnam dalej trenować w Klanie Burzy? — spytała o pierwszą rzecz, która nasunęła się jej na myśl.
— Hm... Uważam, że wiesz naprawdę dużo.
Stała się taka sama, jak Wiatr. Skrzywdziła niewinnego kota. Pierwszy raz dopuściła się tak okropnego czynu.
Do jej oczu napłynęły łzy. Kiedy zdała sobie sprawę z wszystkiego, co stało się przed chwilą, puściła szyję Błysk.
Żółte oczy patrzyły na nią z pogardą i wściekłością. Bezradne, bure ciało leżało na mokrej trawie.
Cichym, bojaźliwym krokiem podeszła do kotki i ostrożnie położyła łapę na jej brzuchu. Nie dawała oznak życia.
Na twarz rudej wdarł się przeraźliwy płacz. Zrobiła to.
— B... B... B-Błysk, j-ja... p-przepraszam-m... — wyjąkała, kuląc się obok ciała. — N-n-nie chciałam... j-ja...
Błysk nie walczyła dobrze. Nie była dobrą liderką. Nie panowała nad Owocowym Lasem i pozwalała na masowe śmierci kotów. To przez nią ginęły koty.
Burza emocji uderzała piorunami w myśli medyczki. Nie wiedziała, co o sobie myśleć. Złość mieszała się ze smutkiem i bezradnością. Zrobiła słusznie, czy też nie?
Koniec. Wróci do obozowiska. Cokolwiek zrobią z nią konsekwencje. Bezsilność. Poddała się szantażowi.
Była coraz bliżej obozowiska. Gbur, diabelsko szczęśliwy siedział na krańcu obozu. Okropny gnój. Rozedrze go na strzępy!
— Dostałeś to, czego chciałeś! — wysyczała, przyśpieszając kroku.
— Do twarzy ci w czerwieni — mruknął, podchodząc bliżej. — Nie sądziłem, że naprawdę to zrobisz. Dziękuję za przybliżenie mi drogi do władzy.
Teraz, była świadoma swojej siły. Wbiła szpony w ziemię, najeżając sierść.
— Skończysz tak samo jak ona, gnoju — warknęła, trzepiąc ogonem.
Dotychczas obca jej emocja ogarnęła jej umysł. Czysty gniew. Wraz z odejściem Błysk, odeszła bojaźliwa Plusk. Powie wszystkim, co zrobił. Już dawno powinien gryźć piach.
W tym samym momencie zdała sobie sprawę z tego, iż wszystkie koty zobaczą ją w takim stanie. Jej serce zaczęło bić w ogromnie szybkim tempie. Co jeśli zemszczą się za odebranie życia liderowi? Cholera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz