*ostrzeżenie opko zawiera brutalną przemoc*
Zgromadzenie poszło nie tak jak sobie to rozplanował. Mieli tylko zabić tych drani zwących się liderami Klanu Burzy i Wilka, by pomścić swoich współklanowiczy. Nawet na początku mu i Bażantowi dobrze szło... Ktoś odwracał skutecznie uwagę wszystkich zgromadzonych, więc bez przeszkód zakradli się na skałe, przesyłając pozdrowienia od Klanu Nocy. Później wszystko się skomplikowało. Nie docenił wroga i zmuszony był uciekać. Bażantowi się udało, on został powalony przez nadzwyczaj szybką kotkę, z którą skończył w wodzie.
Zajęcza Gwiazda dopadł go chwilę potem, wiele razy podduszając w wodzie dla swojej chorej satysfakcji. W pewnym momencie stracił przytomność.
Myślał, że nie żyje.
Otworzył oczy, lecz miejsce do którego trafił nie przypominało Klanu Gwiazdy. Było tu ciemniej i... ciaśniej? Wspomnienia wróciły. Żył? Czyżby Zajęcza Gwiazda tylko mówił, że go zabije, a tak naprawdę skazał go na los więźnia? Po zapachu burzaków mogło to być bardzo prawdopodobne. Rany piekły go po pazurach kocura, jednak już nie krwawiły, co było na plus. Szybko rozezna się w sytuacji i zwieję. Na razie to był w jakiejś... szczelinie? Podszedł bliżej do źródła światła, dostrzegając dwóch wojowników, którzy siedzieli do niego tyłem. Cholera. Czego od niego chcieli? Fakt, chciał zamordować im lidera. Czyli wyjdzie na to, że zostanie zamordowany w ich obozie? O nie... nie podda się bez walki. Umrze jak wojownik, tak jak powiedział to w pysk Zajęczej Gwieździe.
Niewiele widział przez strażników, więc zmuszony był wycofać się. Więzienie było trwałe. Mógł spróbować przekopać się, ale pewnie połamałby sobie prędzej przy tym pazury. Czyli jedyna możliwość to ucieczka na otwarty teren, gdzie kręciły się burzaki.
- Obudziłeś się, Rybko? - Ten głos sprawił, że jego sierść się zjeżyła. Odwrócił się w stronę tej paskudnej, białej mordy. Ależ chciał mu przeorać ten zadowolony uśmieszek.
- Popełniłeś błąd. Trzeba było mnie zabić - warknął.
- O nie, mój miły. To ty popełniłeś błąd, atakując mnie wtedy na zgromadzeniu. Mam nadzieję, że chociaż później dobrze się bawiliśmy. Fajnie było, prawda? Może to powtórzymy? - zaproponował, po czym wybuchnął śmiechem, jakby rozbawiony własnym żartem. - Oj no, nie patrz tak. Dobrze uciekałeś! Prawie ci się udało! Może gdyby kolega ci pomógł, a nie sam uciekł, byłbyś teraz w Klanie Nocy. Zostawił cię. Jak się z tym czujesz?
Słuchając słów kocura, upewniał się coraz bardziej w przeświadczeniu, że dobrze zrobił chcąc pozbyć się tej zarazy ze świata. Szkoda, że nie wyszło. Może jednak jeszcze kiedyś nadarzy się okazja... o ile dożyje tej chwili.
- Zrobił to co konieczne. Dobro klanu jest ważniejsze od jednostki. Zrobiłbym na jego miejscu to samo, by móc powiadomić pobratymców o twoim kwiczeniu - syknął z satysfakcją i dozą nienawiści w głosie.
A żeby się udławił piszczką. Nie miał zamiaru być jego korą do bicia. Jeżeli spróbuje go znowu tknąć, to biały wyjdzie stąd z ranami.
- Mój "kwik", jak to ująłeś, nie jest niczym, czym mógłbym się wstydzić - mruknął, kładąc po sobie uszy. - Za to ten twój atak, wierzganie... - I tu skrzywił się jeszcze bardziej, w przesadzonym niesmaku. - Nie ująłbym tego tak. I jeszcze to twoje bul, bul bul, albo khe, khe. Urodzona rybka!
Co on ma do niego z tą rybą? To przez to, że był nocniakiem? Miał uznać to za żart i obraze? Nie miał zamiaru dawać mu tak się ośmieszać. To słowo raniło jego uszy i godność, którą jeszcze posiadał.
- Nie jestem rybą, Posrana Gwiazdo. Mam imię - uświadomił jego tępy mózg.
- Powinieneś mieć trochę więcej szacunku do swojego lidera, nędzny śledziu - syknął, prosto w twarz kocura. Oho ugodził w jego czuły punkt - I tak, wiem, że masz imię. Rybka. Niezwykle pasujące do twojego charakterku. Też lubisz podskakiwać, jak one z wody. Więc będziesz Rybką. Małą, uroczą, zabłąkaną. A ja ci pomogę się odnaleźć.
Słysząc jego słowa wybuchnął śmiechem. Naprawdę z nim było coś nie tak. Dlaczego jeszcze go klan nie zrzucił z kamienia? Oszczędziłoby to mu masy problemów. Może wszyscy burzacy tacy byli? Ślepi?
- Naćpałeś się kocimiętki? Nie jesteś moim liderem i nigdy nie będziesz. Klan Nocy jest wolny, a twój plan nie wyszedł. Żyjemy. Wszyscy. Nawet Niezapominajkowa Gwiazda - skłamał, bo nie był pewny czy na pewno wszystko u nich dobrze, ale bardzo chciał zepsuć ten jego dobry humor. - No chyba sobie teraz kpisz. Nie jestem byle uczniakiem, tylko wojownikiem. Jedyne co możesz odnaleźć to swój rozum. I nie jestem. Rybą. Jasne? - Machnął zdenerwowany ogonem, czując że zaraz walnie tego pacana w pysk. Co z tego, że go wcześniej podduszał w wodzie? Teraz nie miał nawet jej, a sam na sam by sobie z nim na pewno poradził, nawet w takiej zatęchłej dziurze.
- Jesteś doprawdy uroczy, Rybko - zamruczał, jakby nawet nie słysząc wywodu więźnia. - Każdy będzie cię tak tutaj znał. Możesz zapomnieć o swoim dawnym, okropnym życiu, o smutnym imieniu. Tutaj zaczniesz wszystko od nowa! Uwolniłam cię! Nie jesteś dłużej uciekinierem z Klanu Nocy. Prawdziwy Klan Nocy jest na wyspie, tam walczą o życie, a nie chowają się po krzakach. Jak tchórze. Jak zdrajcy. Nędzni samotnicy, którzy opuścili swój Klan w potrzebie. Nie obchodzi mnie wasz liderek, czy niedobitki. Nic nie zrobicie. Nic. Ostatecznie i tak wylądujecie tutaj, w Klanie Wilka, albo Klanie Gwiazdy.
Jego słowa mu się nie podobały. Pomińmy tą rybkę, po której chciał przywalić mu parę razy w pysk, bo tak nim trzęsło. Co innego zwróciło jednak jego uwagę. Że niby uwolniła go? Chwila... jak to uwolniła? Zajęcza Gwiazda zmieniał płeć czy jak? Dlasze jego słowa jednak podniosły mu ciśnienie. Czyli jednak nie udało mu się go nabrać? Mieli szpiega? Nad tym musiał pogdybać. Raczej Bażancie Futro nie byłby zdolny go wkopać w to bagno umyślnie.
- Nie jesteśmy zdrajcami! A chyba śnisz jeżeli sądzisz, że te twoje marzenia o zrównaniu z ziemią Klanu Nocy się spełnią. Jesteś chory, na dodatek masz problem z językiem, bo mówisz o sobie w formie żeńskiej - zakpił, wytykając mu błąd.
- Oh, będziesz mnie teraz łapał za słówka, niewdzięczny bachorze? Może mniejsza racja jedzenia poprawi twoje maniery, szczeniaku - warknął biały, delikatnie podburzony. - I tak, jesteście zdrajcami. Nie zmienicie tego. Moment, w którym zostawiliście swoich pobratymców, na pewną śmierć na tej wyspie, o tym zadecydował. Zdrajcy i mordercy. Najgorsze połączenie.
Nienawidził, gdy ktoś wątpił w jego lojalność. Dla niego Klan Nocy był całym światem. Nigdy by ich nie zdradził, to był jego dom, rodzina i bliscy, za których oddałby życie. Teraz jednak był w kłopotliwej sytuacji, jednak nadal podtrzymywał swoją postawę prawdziwego nocniaka.
- Nie jestem zdrajcą. Mordercą... może. Ale nie ich, a twoim niedoszłym - fuknął. - Oni uwolnią się. Woda nie stanowi dla nas wyzwania. Wyspa nie jest więzieniem, a schronieniem, więc jeżeli myślałeś, że zrzucenie tej kłody coś ci da i weźmiesz nas głodem, to się mylisz! Niedługo się zemścimy. Wtedy ty będziesz zdychał z głodu. - Czuł, że mu nagadał. Już wyobrażał sobie jak jego pysk mizernieje. Stało się jednak coś czego się nie spodziewał. Kocur wydawał się zadowolony.
- Ha, czyli nie wiecie. Oh, jaką radość mi sprawiłeś. A już myślałam, że znaleźliście sposób, żeby się porozumieć. Ale nie! Bajka! Mój drogi, to nie ja zrzuciłem tą kłodę. Gdybym tam weszła, cały twój klan byłby już dawno martwy. To Niezapominajkowa Gwiazda skazał swój klan na głód. To on rozkazał zniszczyć przejście. Nie wydostaniecie się stamtąd, bo jest nieudolnym przywódcą. Widziałam go jeszcze jako młodego ucznia. Już wtedy do niczego się nie nadawał. Jesionowa Gwiazda czasem zwierzał mi się, że się o niego martwi. Że sobie nie poradzi. Nie mogłem uwierzyć, że jego następczyni, Zbożowa Gwiazda, ze wszystkich kotów ostatecznie jego wybrała na przywódcę. Tego małego, słabego Niezapominajkową Łapę...
Jak to... Niezapominajkowa Gwiazda? Zatkało go. Nie. On nie zrobiłby przecież czegoś takiego! Lider ma chronić klan a nie skazywać go na zagładę. Pokręcił głową, wbijajac w niego niedowierzający wzrok. Znowu rzuciło mu się w uszy jak lider mówił o sobie w dwóch różnych zaimkach. Co tu się działo na Klan Gwiazdy?!
- Nie. To niemożliwe. Nie wierzę, to kłamstwo. - Dalsze jego słowa zrobiły mu papke z mózgu. On znał jego dziadka, Zbożową Gwiazdę i małego Niezapominajka? Ile on miał księżyców?! Nie wyglądał na aż tak starego.
- Dziadek nie opowiadał nigdy o tobie - wytknął, przypominając sobie opowieści z dzieciństwa starszego. - Wtedy nie rządziła jakaś Pieskowa Gwiazda? Nie... Piaszczysta... Piaskowa? Coś w tym stylu? Nie mogłeś wtedy istnieć - Zmarszczył czoło, czując jak mu mózg się przegrzewa
Zniesmaczony Zajęcza Gwiazda, wykrzywił pysk w niezadowolonym grymasie, jakby osobiście urażony słowami więźnia.
- Oj Rybko, masz dużo do nadrobienia. I pamiętaj, koty nie zawsze są takie, na jakie wyglądają - zamruczał pieszczotliwie, niczym do ledwo zaczynającego chodzić kocięcia. - Wiem, że ciężko jest przełknąć gorzki żal porażki. Mi też niegdyś przychodziło to z trudem. Widzę, że nie raz czułeś tą gorycz - Spojrzał na jego poraniony pysk i odkryte zęby, a potem zabliźnione rany po wojnie, aż ostatnie, świeże z ich potyczki. - Ale dam ci małą radę. Przestań przegrywać, a już nigdy nie będziesz musiał czuć tego uczucia. Owszem, twój Klan jest już stracony. Ale ty możesz zacząć nowe życie. Wystarczy, że przyłączysz się do mnie, a już nigdy nikt cię nie pokona.
Jego słodki głos był obrzydliwy, że aż zbierało mu się na wymioty. Jednak udało mu się uderzyć w jego czuły punkt. Chciał wygrywać, chciał by wrogowie się go bali. Jednak nie mógł zdradzić klanu. Dla niego Klan Nocy istniał zawsze. Nigdy nie pomyślałby o tym, że to koniec. No i mając na myśli wrogów, myślał właśnie o białym liderze, który wskoczył na szczyt jego listy kotów do odstrzału.
- Nie - Cofnął się od niego. - Poświęciłem swoje życie dla klanu, nie zdradzę go, zginę jeśli będzie trzeba. Jeżeli moja porażka da zwycięstwo, to jest to tego wartę. A ty... doskonale wiem jakie masz poglądy. Już dawno zauważyłem na zgromadzeniach, że z ciebie rasista. Pewnie byś wbił mi nóż w plecy. Żaden nocniak po tym co nam zrobiłeś nie dołączyłby do ciebie.
No bo jak wytłumaczyć to, że na zgromadzeniach w Klanie Burzy pojawiali się sami rudzielce? Zresztą niektórzy z chęcią opowiadali o swojej wyższości, co przykuło już jakiś czas temu jego uwagę.
- Rasista? Nie, nie rozumiesz. Ale czego mógłbym się spodziewać po zwykłym samotniku - Wywrócił oczami. - I żaden nocniak, mówisz? Zdziwiłbyś się. Kojarzysz może Rudzikowy Śpiew? Daliową Łapę? Tojadową Łapę, Orzechową Łapę? Żadne z nich nie zginęło na bitwie. Dobrowolnie poddali się i dołączyli do Klanu Burzy. To burzaki. Jestem pewien, że niedługo uczniowie będą wspaniałymi wojownikami Klanu Burzy - Uśmiechnął się z czułością, ogladając za siebie, jakby szukając wzrokiem jednej z sylwetek. - Może nawet zobaczysz, jak przechadzają się z nowymi klanowiczami po obozie.
Cóż, możesz tu gnić, niknąć i dalej przegrywać. Ale jeśli zmieniłbyś zdanie, wiesz co robić.
On?! Samotnikiem?! Naprawdę jego nerwy były już u kresu sił, jednak szybko to zmieniło się w zdziwienie, gdy dowiedział się od kocura o jego rodzinie, która żyła.
- Co takiego? - nie wierzył w to co słyszał. Jego siostrzeńcy dołączyli do wroga? Rudzikowy Śpiew także? Kocur zabierał się do wyjścia, a on chciał odpowiedzi. Szybko do niego doskoczył, przyciskając do ściany.
- Jesteś sukinsynem tyle mam ci do powiedzenia. Nie wiem skąd ich znasz, ale jeżeli żyją i jak im sierść spadnie z głowy to pożałujesz. Bo musisz wiedzieć, że za rodzinę mogę rozerwać cię na strzępy, ale tym razem skuteczniej.
Zając chwilę siedział cicho, teatralnie trzepocząc rzęsami.
- Rybko, czy to flirt? Wypada przyszpilać lidera Klanu do ściany w tak wyzywający sposób? - i wtedy zbliżył pysk do ucha kocura. - Moi wojownicy patrzą, moglibyśmy się przenieść w bardziej ustronne miejsce, jeśli masz na coś ochotę? - mruczał powoli.
Zrobiło mu się gorąco, od razu odskoczył jak oparzony od lidera, jeżąc sierść. Co on sobie myślał?! Że... że... ohyda! Aż zebrało mu się na wymioty! Naprawdę już nie miał pojęcia jak zachowywać się przy tym osobniku. Był zmienny jak jakaś kotka!
- Na Klan Gwiazdy! Nie! Idź już sobie! - przegonił go.
- Jak sobie życzysz - Biały puścił do niego oczko na pożegnanie i miał opuścić już legowisko, gdy się zatrzymał. - A o swoją rodzinę nie musisz się martwić. Dopóki są pod moją opieką, nic im nie grozi w ich nowym Klanie.
Coś nim zaczęło telepać. Wypchnął białego na zewnątrz, a gdy został w końcu sam wydał wrzask pełen złości oraz bezsilności, który dusił w sobie przez całą tą rozmowę. Oby drań tu szybko nie wrócił. Gorzej, że w przypływie tych negatywnych emocji zdradził mu, że była tu jego rodzina. Miał nadzieję, że jeżeli okazałoby się to prawdą, to kocur nie wykorzysta tego na swoją korzyść.
***
Tak jak obiecał Zajęcza Gwiazda, jego racje żywnościowe nie były zbyt wykwintne. Pół myszy przez dwa dni, starczyło mu ledwie na ząb. Brzuch grał mu melodię, ściskając boleśnie, domagając się pokarmu. Jedynie woda z mchu na chwilę go uspakajała, ale i tak to było nic.
Przez ten czas samotności starał się wymyślić jakiś plan. Szczelina nie była duża, ale dało się dojrzeć co mniej więcej jest przed nim. Jakby tak znokautował strażników, póki miał jeszcze jakieś siły, mógłby spróbować zbiec w nocy. Wojownicy pewnie prześpią ten okres czuwania i wtedy... był wolny. Gorzej, że mogli tu być jego siostrzeńcy. Powinien też im pomóc, ale ucieczka w grupie mogłaby być trudniejsza.
Nagle zmuszony był odsunąć się od wejścia i przerwać swoje rozmyślania, bo do wnętrza weszła kotka o wrednym pysku. Obrzuciła go spojrzeniem jak zdechłą mysz, po czym zakpiła:
- No, to ty jesteś tą Rybką. Ygh. Śmierdzący nierudy - splunęła mu na pysk, a go coś trzasło.
Rzucił się na kotkę, wbijając się boleśnie w jej ciało zębami i pazurami. Wojowniczka zaczęła się szarpać, próbując się oswobodzić. Do akcji wkroczyli nawet strażnicy, którzy uwolnili szylkretkę, plującą jadem i wygonili szybko poza szczelinę. On za to dostał w łeb i padł na ziemię, póki straż nie wyszła. Czuł na języku smak krwi, więc udało mu się dopiąć swego. Usiadł powoli, oblizując pysk. Krew również widniała na jego pazurach. Możliwe, że kotka dwa razy pomyśli nim tu wróci. Nie pozwoli sobie na takie traktowanie. Był więźniem, ale miał jeszcze godność. Jeżeli ta jędza wróci, pożałuje ponownie. Wyrwie jej język i wepcha do gardła.
Nie cieszył się samotnością długo, bo zaraz przybył jakiś kurdupel. Malec upewnił się, że nikt ze strażników nie patrzy i wściekle wmaszerował do celi więźnia. Był rudy i dziwnie mu patrzyło z pyska. Kociak? Klan Burzy najwidoczniej nie potrafił upilnować swoich młodych, których życie wisiało na włosku.
- Zapluty brudny brudasie! Ugryzłeś mi mame! Na pewno masz pchły i zarazki, więc będziesz musiał ja przeprosić, ty kupo łajna!
Co takiego? A więc to była jego mama? Zaśmiał się słysząc jego rozkaz. Takie małe coś mu może podskoczyć tylko do ogona.
- Nie. Zasłużyła na to, mogła mnie nie denerwować - odpowiedział, siadając z powrotem w swoje tymczasowe miejsce.
Kocurek najeżył wściekle futro i wysunął pazurki, co wyglądało przekomicznie. Chciał się z nim bić? Tutaj? Co za mysi móżdżek.
- Przeproś albo cię zmuszę, ty nieruda szujo! Nędzna gnida! Mysie łajno! To ty ją zdenerwowałeś swoim głupim ryjem! To twoja wina! Więc przeproś!
Irytacja podniosła mu ciśnienie. Takie słowa z pyska dziecka? Ta jego matka była najwidoczniej siebie warta. Najeżył sierść, wstając i górując nad maluchem.
- Jeżeli jesteś taki odważny to chodź wronia strawo, pożrę cię w całości - miauknął wpadając na genialny pomysł.
Kociak najwidoczny był pewny swego, bo podszedł z wojowniczym wyrazem pyska.
- Nie boję się ciebie, nierudy paskudniku! - syknął tylko i rzucił się na kocura, wgryzając kiełkami w łapę.
- Ał! - warknął, bo maluch miał ostre zęby. Jednak do niego było mu znacznie daleko. Pochylił głowę, zaciskając pysk na karku kocięcia i odrywając go od swojej łapy. Teraz biedak bezradnie wisiał w powietrzu. Zaczął się szarpać i piszczeć, więc rzucił nim jak piszczką o ziemię i położył na jego ciałku kończynę.
- Już się uspokoileś, smrodzie?
Najeżony do granic możliwości rudzielec prychał i syczał wściekle, starając się odstraszyć wielkiego kocura.
- Nigdy! - mimo powoli oblatującego go strachu, splunął mu w pysk i zaczął wymachiwać łapkami, żeby jakimś trafem zarysować więźnia.
Uznał, że trzeba było nauczyć go szacunku do starszych. No bo co sobie myślał? Wpadł tutaj i liczył na głaskanie po główce? Niech zapomni.
- W takim razie dostaniesz karę - powiedział, przejeżdżając mu pazurem boleśnie i powoli po łapie. Zbytnio nie przepadał za przemocą fizyczną jeżeli chodziło o kocięta, ale to był wróg. Wróg który był już zniszczony przez swoją matkę. A on nie cierpiał burzaków, po tym co zrobili jego klanowi. Gdyby mógł tępiłby tą zarazę nawet od kociąt, byle przerwać ród tych nikczemników.
Z gardła kociaka wydarł się przeraźliwy krzyk. Głośny, rozdzierający i pełny bólu. Darł się, wzywając pomoc, aż kocur nie skończył.
- Jeżeli nie chcesz więcej, to spokój! - dodał.
Po policzkach młodego burzaka spływały łezki, a sam maluch z trudem nabierając kolejnych wdechów, z przerażeniem wyczekiwał, kiedy przybędzie pomoc. Po łapie spływa jego własna krew, brudząc sierść naokoło. W panice spróbował ostatni raz wydostać się z potrzasku, mocno gryząć kocura w łapę, co nie przyniosło efektów.
Krzyk zwabił do legowiska wojowników, którzy zdziwieni stanęli jak wryci, widząc tą scene.
- Zostaw go! - rozkazał jeden z nich.
- Nie! Nie podchodzicie tu, bo ten mały zginie. Wypuście mnie. Już - powiedział, trzymając dziecko, ale je już nie krzywdząc.
- Puszczaaaj! Pomocy! - przeciągły wrzask zapłakanego kocięcia w końcu i zwabił Zajęczą Gwiazdę do szczeliny więźnia. Gdy tylko zobaczył, co się dzieje, jego oczy błysnęły czystym, niepochamowanym gniewem.
- Puść. To. Kocię. - wycedził przez wyszczerzone kły, gotowy do ataku. - Puść go, narychmiast, chyba, że chcesz, żebym zamienił cię w strawę dla wron.
Czekoladowy pokręcił głową. Chciał wykorzystać kociaka jako kartę przetargową do wolności. Nie odda jej więc łatwo.
- Nie. Wypuść mnie i nie ścigaj to go puszcze. Jak nie, to zrobię mu krzywdę. - zażądał, trzymając nadal kocię.
- Nie zrobisz tego. Oddaj kociaka matce, a nie wypruję twoich flaków na oczach całego obozu - warknął lider, robiąc krok w stronę szczeliny.
- Zrobię. Jeszcze jeden twój krok. Stój tam - to powiedziawszy zbliżył łapę do kociaka jako ostrzeżenie.
Zajęcza Gwiazda zmarszczył brwi i nos, zatrzymując się. Ten widok był satysfakcynujący. W końcu miał władzę nad tym wypłoszem. Teraz wszystko pójdzie z górki. Będzie wolny, bo nie zaryzykują śmierci kocięcia.
- Naprawdę zabiłbyś niewinne kocię? Co by ten twój cały Klan Nocy pomyślał o tobie, nawet jeśli wrócisz cało do domu? Jak twoja rodzina będzie na ciebie patrzeć - Zajęcza Gwiazda nie zdążył jednak dokończyć negocjacji. Szczypiorkowa Łodyga, zmartwiona zniknęciem syna, wyszła ze żłobka, a krzyki kociaka sprowadziły ją prosto przed szczelinę. Gdy tylko zobaczyła swoje młode upaprane we własnej krwi, leżące pod łapą więźnia, nie potrafiła nad sobą zapanować.
- Ty sukinsynu! Oddaj mi syna! Zapłacisz za to! - zaryczała, gotowa zabić Nocniaka. Zając nie próbował zatrzymać wściekłej matki, sam postawił parę kroków do przodu, by w razie gdyby Szczypior rzuciła się na więźnia, miał szansę powstrzymać szarpaninę.
Pędzący Wiatr najeżył sierść widząc kotkę. Przysunął kociaka bliżej siebie, by robił za jego tarczę na wypadek jej ataku. Nie uszło jego uwadzę, że Zając się przysunął. Nie zabiłby nigdy kocięcia. Inna sprawa się miała z zadaniem mu nieco bólu. To i tak nie był nocniak a burzak, który w przyszłości będzie taki sam jak Zajęcza Gwiazda.
*uwaga wkurzona do entej, sadystyczna Piasek, czytasz na własną odpowiedzialność*
- Cofnijcie się! Wszyscy do tyłu! - warknął, czując że powoli jego plan idzie nie tak jak powinien.
Biały przyjrzał się uważnie nocniakowi, a dostrzegając jego wahanie, zareagował.
- Blefuje - syknął, spinając mięśnie. Dał ogonem znak wojownikom, by podeszli bliżej szczeliny. Zrobił krok. I kolejny. I kolejny. Był już blisko. Zaraz będzie mógł go rozszarpać i odebrać kocię. Czekoladowy zaczął się cofać, zasłaniając się kociakiem. Naprawdę sądził, że nie ma jaj by to zrobić? Widząc jak ten zbliża się coraz bardziej, zacisnął pysk i zgniótł łapkę kocięcia z głośnym trzaskiem. Nie wiedział kiedy to nastąpiło. Wygrał strach i panika, że zostanie z niczym, gdy miał w łapach idealną kartę przetargową.
- Powiedziałem coś. Do. Tyłu. - zażądał jeszcze raz.
Wrzaski, kwiki i krzyki Pożaru ucichły, a jego kończyny bezwładnie opadły na ziemię. Szczypiorkowa Łodyga wydobyła z siebie rozpaczony, ogłuszający ryk, rzucając się do szczeliny. Wściekła matka kąsała niczym żmija, próbując odciągnąć więźnia od syna. Gdy tylko kocur cofnął się o krok, a Zajęcza Gwiazda już dostał się do szczeliny, przez pysk nocniaka przebiegły jego pazury. Dotkliwie rozerwały skórę na pysku, a krew płynąca z rany dostała się do oczu kocura. Szczypior zabrała nieruchome kocię do legowiska medyków, a Zajęcza Gwiazda cisnął kocurem o ścianę, w wściekłości zamierzając pozbawić go przytomności.
Czekoladowy oślepł na chwilę czując ból na pysku i lejącą mu się w oczy krew, a zaraz potem uderzenie pozbawiło go przytomności.
- Makowa Furio, Szybka Łanio - zaczął lider, wołając koty do siebie. - Idziemy nad rzekę.
Tymczasem zapłakana Szczypior oddała Pożara w łapy Wiśniowej Iskry i czekała na odpowiedź, czy jej kocię przeżyje, łkając żewnie.
***
Czuł jak coś go ciągnie. Powoli odzyskiwał przytomność. Widział niebo. Był wolny? Zamrugał kilka razy, czując jak krew spływa mu po pysku z rany zadanej przez Zajęczą Gwiazdę. Rozejrzał się i dojrzał białego tuż przed sobą, kierującego go w stronę rzeki. O nie! Natychmiast zaparł się tylnymi łapami. Nie! Nie wróci na dno rzeki! Miał szansę się teraz im wyrwać i uciec!
Zajęcza Gwiazda kątem oka zobaczył, jak nocniak zaczyna się wiercić. Szybko odwrócił się do niego i złapał łapą za nędzny, zakrwawiony pysk, wbijając szpony w policzki.
- Ty pomiocie diabła. I ja tu niby byłem sukinsynem? Dałem ci schronienie, zapewniłem bezpieczeństwo twojej rodzinie, a ty odpłacasz się krzywdząc niewinne, bezbronne kocię? Jesteś gorszy niż ja. Plugawy zdrajca, morderca i sadysta.
Ale wiesz co, Rybko? Już ja zadbam o to, żebyś zapłacił za swoje czyny. Żeby twoja rodzina dowiedziała się o tym, co zrobiłeś. Żeby cię znienawidzili. Żebyś nigdy nie zobaczył światła dnia czy rodziny. A któreś z twojego kuzynostwa na pewno również posmakuje twojego błędu.
I po tym dał rozkaz Makowej Furii i Szybkiej Łani, by mocniej trzymały ledwo widzącego wojownika, gdy prowadzili go do rzeki. Czuł jak lider ustawił się z tyłu, by kocur na pewno nie zdołał im się wydostać.
Musiał przyznać, że strach go obleciał. Zawsze najpierw działał niż myślał i miał tego konsekwencję. Ale naprawdę sądził, że zakładnik zadziała i wystraszone burzaki go puszczą wolno. Mylił się. Widząc wodę, ponownie zaczął się wyrywać. Miał gdzieś ból przez pourywane kłaki. Chciał się stąd wydostać. Rzucić okowy niewoli i wrócić do Bławatki i klanu.
- Nie! - zawołał, próbując ugryźć oprawców i być może kopnąć Zająca, który czaił się z tyłu. Woda nie mogła mu tego robić! Powinna być sprzymierzeńcem, nie wrogiem!
- Jeśli w tej chwili nie zamkniesz pyska, odgryzę ci ogon - fuknął Zając, a Szybka i Makowa tylko mocniej wbiły kły w skórę więźnia.
Zacisnął pysk, czując ból na skórze. Czyli to koniec. Musiał się z tym pogodzić. Woda się zbliżyła. Łapy dotknęły jej powierzchni i wtedy zaczęło się piekło.
Tym razem Zajęcza Gwiazda nie zamierzał dawać mu nawet chwili wytchnienia. Wyjmowała go z wody tylko, jak tracił przytomność, by zaraz z siłą wyrzucić wodę z jego płuc i ponownie wrzucić łeb w wodną toń, by ten gwałtownie się wybudził.
Gdy był na tyle osłabiony, z odrażającym uśmiechem schylił się do niego, po czym szepnął
- Oko za oko, ząb za ząb, Rybko.
***
Nie czuł tylnych łap. Ciągle przed oczami miał to wspomnienie. Ten ból. Teraz był uziemiony tu na zawsze, póki złamane kończyny się nie zrosną. I oby zrosły się jeszcze prawidłowo! Nie ruszał się więc, czując ból za każdym razem, gdy drgnął mu mięsień. Zrobił głupstwo i teraz cierpiał za swoją nierozwagę. Co sobie myślał? Że naprawdę to wypali? Teraz jego życie było skończone. Nie wróci do Klanu Nocy. Umrze tu utopiony przez Zajęczą Gwiazdę lub sam się przekręci od odniesionych ran.
Co zamykał oczy widział ciemność, która przypominała wodną toń. Podrygiwał wtedy, budząc się z letargu, uspokajając oddech i serce. Nie mógł tego wyrzucić z głowy. Czuł się tak jakby umierał i powracał do życia. Bezdech trwał nawet kilka uderzeń serca, a on wpadał ponownie w panike, że to już jego koniec. Niekończąca się pętla trwała i trwała.
Zajęcza Gwiazda zaglądał jeszcze kilka razy do niego, ale nie reagował na jego zaczepki. Udawał trupa, by wyrzucił go gdzieś poza obóz. Niestety nie dawał się nabrać. Gderał tylko pod nosem, nawet nie słuchał co i wychodził. Mimo tego czuł się tak, jakby go obserwował zza ścian.
Czuł się teraz jak prawdziwa ryba wyjęta z wody i zmuszona żyć na lądzie. Łapy niczym płetwy, były bezużyteczne. Pierś bolała go od łykania wody i braku powietrza przez kolejne dni. Sny przynosiły koszmary, więc ograniczył to do minimum. Tam często się dusił, przekładając to na rzeczywistość. Budziły go palące płuca, które pragnęły zasmakować tlenu. To nie chciało odejść. A o medyku mógł sobie pomarzyć.
Światło poranka zaświeciło mu po raz kolejny w oczy. Znowu nie spał. Nie mógł. Dojrzał kociakia, który kuśtykał nieporadnie z usztywnioną nóżką. On był sprawcą jego stanu. Jednak żył... Możliwe, że tylko dlatego jeszcze sam dychał. Nie podobało mu się jednak to, że dzieciak tu się zbliżał. Nie dostał nauczki? Straż nie powinna go nawet tu wpuścić. Tak naprawdę i tak niewiele mógł zrobić. Był uziemiony, niezdolny unieść nawet głowy, a co dopiero powtórzyć swój czyn.
<Pożar?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz