Szylkretka wstała z miejsca i powoli ruszyła w stronę wyjścia z legowiska. Rozejrzała się po obozie, a jej wzrok spoczął na żłobku. Wpatrywała się w jeden punkt przez dobre kilka minut, wyobrażając siebie w jego środku. Właściwie nigdy tam nie była, bo wychowywała się obok swojej matki, wśród ziół. Westchnęła ciężko. Trudno jej było uwierzyć, że doczeka się kociąt. Ostatnio źle się czuła, a dziś odwiedziła medyczkę. Absolutnie nie spodziewała się wyjść z lecznicy z takimi wieściami, no, a oprócz tego dowiedziała się jeszcze, jak nazywa się żółty kwiat za jej uchem – kosaciec. Teraz przynajmniej wiedziała, jak może nazwać swoje dziecko. Mimo stresu związanego z matkowaniem nawet się cieszyła. Podobała jej się wizja stworzenia malutkich Zalotek, z których będzie mogła być w przyszłości dumna. Na pewno przyłoży się do ich wychowania i zrobi wszystko, aby nie wyrosły na mysie bobki. Kotka przypomniała sobie swoje własne dzieciństwo. Uważała, że prawie skończyła na dnie, marnie. Myślała, że droga, którą kroczyła wcześniej, była tą złą drogą. Wtedy była nieśmiała, niepewna, a także nie była przekonana co do wiary w Mroczną Puszczę. Teraz kult był według niej jednym z priorytetów w jej życiu. Bardzo by się cieszyła, gdyby jej kocięta w przyszłości poszły jej śladami. Już widziała, jak opowiada im o swoich wierzeniach, a te słuchają jej jak zahipnotyzowane. Problem może być tylko z Prążkowaną Kitą, który właściwie jest ateistą. Jego szylkretka też próbowała przekonać do wiary, ale srebrny kocur się opierał. Najwidoczniej te 4 księżyce w jego życiu bardzo się na nim odbiły, a może po prostu nikt wcześniej nie chciał nakierować go na właściwą drogę. No trudno, być może nie jest jeszcze za późno – Zalotka na pewno jeszcze nie odpuściła.
***
Zalotna Krasopani na środku obozu wzrokiem zaczęła poszukiwać srebrnego kocura. Uznała, że to właśnie ten dzień, idealny na wyznanie mu tego, że spodziewa się z nim kociąt. Wojowniczka była prawie pewna, że jej partner ucieszy się na tę wieść i nie zostawi jej na lodzie. Prążkowana Kita był przecież taki czuły, dobry i miły, a poza tym kochany. Byli razem już od kilku księżyców, a ich relacja cały czas się wzmacniała. Wspólne kocięta na pewno jeszcze bardziej ich zwiążą. Poza tym Zalotka cieszyła się, ponieważ będzie teraz mogła przyczynić się do rozrostu kultu, któremu była przecież tak oddana! Tylko niestety istniał też taki scenariusz, że jej pociechy wyrosną na takich… na przykład Syczków! Szylkretka nie zamierzała do tego doprowadzić, ale obawiała się, że Prążkowana Kita nieświadomie stworzy jakieś ciepłe kluchy, a nie prawdziwych wojowników. Wojownik był bardzo miły i pomocny, na pewno będzie dosyć niańczył te kocięta.
“Ech. Gdybym tylko miała nad wszystkim kontrolę” pomyślała. Poza tym istniała jeszcze jedna rzecz, która wywoływała u szylkretki uczucie ciepła na sercu. Jej młodziki będą mieli obu, kochających się rodziców! Zalotka wychowała się przecież bez ojca, a Prążek stracił rodziców w wieku 4 księżyców. No w sensie może nie do końca stracił, ale po prostu stracił z nimi kontakt. Niestety srebrny kocur nigdy nie opowiedział swojej partnerce o przeszłości poza klanem, co trochę ją irytowało, ale nie zamierzała naciskać. Robiła przecież wszystko, aby być jak najlepszą partnerką dla kocura, aby ten broń Mroczna Puszczo jej nie opuścił. To znaczy, miewała jakieś tam swoje odpały, ale sama uważała, że wcale nie były one takie złe. Nie wiedziała, co myślał o nich Prążek, ale właściwie kocur nigdy nie wykazywał żadnej niechęci czy przygnębienia. Ich relacja była dosyć spokojna, bez żadnych kłótni i sporów. Wojowniczka odpuściła sobie relacje z innymi kotami, aby całkowicie skupić się na kocurze, a teraz dostrzegała tego plusy. Tylko niestety z taką chorą akcją wiązały się też negatywy, których delikatnie zapatrzona w siebie i swoje małżeństwo Zalotna Krasopani nie potrafiła dostrzec. Teraz już nawet nie pamiętała, kiedy ostatnio rozmawiała z Syczkowym Szeptem, nie interesował ją jego los. Swojej matki też nie opłakiwała za długo, bo właściwie nie utrzymywała z nią jakiegoś silnego kontaktu. Nie miała nikogo poza liliowy, cętkowanym kocurem. Co więc zrobiłaby po jego śmierci? Nikt nie miałby jak jej pocieszyć, z resztą nikt by nie chciał, bo wszystkich przyjaciół już dawno straciła przez celowe odcięcie się od nich.
Oby tylko kiedyś udało jej się zrozumieć swój błąd.
W każdym razie kotce w końcu udało się dostrzec swojego wybranka. Siedział on przy marnej stercie zwierzyny i grzebał w niej łapą, najpewniej szukając jakiegoś smakowitego kąska. Na licu Zalotnej Krasopani pojawił się lekki uśmiech, od razu podreptała w jego stronę. Starała się nie wyglądać inaczej niż zwykle, aby nie wzbudzać podejrzeń srebrnego kocura. Chciała, aby dowiedział się dopiero wtedy, gdy sama mu o tym powie. Zamierzała pójść teraz w miejsce, w którym wyznała mu miłość i właśnie tam przedstawić mu całą sytuację. Uważała, że będzie to nawet romantyczne i kocur na pewno to doceni.
— Cześć słonko — mruknęła, podchodząc do swojego partnera. Otarła się pyskiem o jego szyję, poczuła, jak Prążek się wzdryga i upuszcza zabraną wcześniej mysz.
— Hej! — miauknął po jakimś czasie. Na jego twarzy także zawitał uśmiech.
— Coś się stało? — spytał. Szylkretka uniosła jedną brew do góry. Czy naprawdę aż tak tragicznie jej szło w ukrywaniu jakichś rzeczy? Nie, na pewno nie. Prążkowana Kita po prostu za dobrze ją zna.
— Nie, nic. A co miałoby się stać? — odparła po chwili, na co wojownik wzruszył ramionami.
— Wyglądasz na trochę zmartwioną — westchnął. Szylkretka pokręciła głową.
— To pewnie tylko zmęczenie. Ostatnio mam trochę dużo obowiązków na głowie, bo wiesz- — zaczęła, ale nie skończyła. Zapomniała, że Prążkowana Kita nie należał przecież do kultu. Jeszcze nie należał.
— Wiesz, że… pokłóciłam się jakiś czas temu z Syczkowym Szeptem. Męczy mnie już ta cała sytuacja, ale on nie chce współpracować! — wymyśliła coś na szybko. Przez chwilę nawet zrobiło jej się gorąco, nie mogła przecież zdradzać istnienia kultu komuś spoza niego. Inaczej jeszcze by skończyła jak Głupia Łapa!
— Och, rozumiem. Ale skoro tak cię to męczy, to czemu mu nie wybaczysz? — zapytał. Szylkretka zmarszczyła brwi.
— Słuchaj mnie, co ja mówię! Przecież ja bardzo bym chciała już zakończyć ten spór, ale on jest jakiś dziwny — warknęła. Szybko jednak się uspokoiła i położyła po sobie uszy. Koty przez jakiś czas siedziały w milczeniu i patrzyły sobie w oczy. Wojowniczka nie potrafiła odgadnąć emocji swojego partnera.
— Przepraszam cię najmocniej, nie chciałam być niemiła — szepnęła, czując, że jest zobowiązana do powiedzenia czegoś. Nie mogła już wytrzymać tej niezręcznej ciszy. Nie chciała, aby srebrny kocur źle o niej myślał.
— Nie przejmujmy się już moim bratem, w końcu mamy siebie, prawda? — dodała nerwowo.
— No, bo ogólnie to przyszłam tu po to, aby zaprosić cię na małe spotkanie sam na sam… poza obozem, wiesz — zaśmiała się. Wojownik pokiwał głową, chyba trochę nie spodziewał się takiego obrotu spraw.
— Dobrze. Mogłaś powiedzieć od razu! — mruknął żartobliwie. Zalotka ucieszyła się, że kocur nie obraził się na nią i w jego oczach znowu pojawiła się iskra. Oba koty skierowały się do wyjścia z obozu. Zalotna Krasopani dobrze wiedziała gdzie zabrać swojego wybranka.
Oczywiście koty udały się nad skraj lasu. To właśnie tu odbywały się ich wszystkie najważniejsze spotkania. Zalotka wzięła do płuc głęboki wdech mroźnego powietrza. Czuła się tak, jakby właśnie po kilku księżycach wróciła do miejsca bliskiego jej sercu.
— Chciałaś o czymś porozmawiać? — zapytał. Jego słowa przywróciły Zalotkę do rzeczywistości. Spuściła głowę i przejechała łapą po ziemi, jakby właśnie coś przeskrobała.
— Właściwie… to tak — mruknęła i wyprostowała się, na jej pysku zagościł uśmiech. Prążek także się uśmiechnął, ale widać było, że jest trochę nerwowy.
— To coś ważnego? — miauknął, odwracając wzrok od swojej partnerki. Wojowniczka zamilkła na chwilę, aby jakoś poukładać sobie w głowie słowa. Przed rozpoczęciem przemowy wzięła głęboki wdech.
— Wiesz, jak bardzo cię kocham… ty zapewne mnie także! — zaczęła i zaśmiała się, było trochę niezręcznie, przynajmniej w jej mniemaniu.
— I… I dlatego… muszę ci powiedzieć, że jesteś do prawdy wspaniałym kocurem. Czułym, miłym, pomocnym, wrażliwym, delikatnym, opiekuńczym… ale także ambitnym, silnym, odważnym… — dodała. Prążkowana Kita uniósł jedną brew. Widać było, że chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał. Nie chciał przerywać Zalotnej Krasopani w przemowie.
— No, więc… na pewno będziesz świetnym ojcem… dla naszych kociąt! — miauknęła, uśmiechając się szeroko. Wojownik stanął jak wryty. Był w szoku.
— Jesteś w ciąży? — zapytał. Kotka pokiwała głową, na co jej partner się zaśmiał.
— Nie wierzę! Będę ojcem! — krzyknął. Prążek był zdziwiony, a obecnie także i zadowolony. W tej chwili zapomniał o wszelkich wadach Zalotnej Krasopani, a skupił się na fakcie, że doczeka się potomków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz