– Zobaczcie! Śnieg! – Usłyszałam, jak Szałwik miauczy radośnie.
"Śnieg"– Miałam wrażenie, że gdzieś już słyszałam to słowo. Tak! Kotewkowy Powiew mi o tym mówiła. Wspomniała o tym, jak biały i zimny jest. Nim się obejrzałam, już stałam przed żłobkiem, zastanawiając się nad tym, czy chcę dotknąć tego całego puchu. Chociaż obawa skwierczała w mojej głowie, to postawiłam na nim część mej opuszki. Gdy tylko to zrobiłam, po moim futerku przeszedł dreszcz – nie wiedziałam, że to będzie aż tak zimne. Choć obawiałam się tego, na czym miałam postawić łapę, to po czasie uznałam, że prędzej czy później będę musiała stąd wyjść, a przy tym, stanąć w tej całej pokrywie śnieżnej. Na dodatek moja siostra już stała w śniegu i nie wyglądała na przerażoną faktem tego, jak zimny on jest. Nie mogłam być gorsza od niej, więc położyłam drugą łapkę na śniegu, a następnie dołożyłam kolejne dwie łapy. Wykonałam krok do przodu, a następnie obróciłam się za siebie, chcąc zobaczyć, jak daleko już zaszłam. W zasadzie to właśnie wtedy zrozumiałam, jak małą odległość pokonałam. Zauważyłam również coś innego, coś bardziej niezwykłego: Na śniegu, na którym wcześniej stałam, znajdowały się teraz ślady moich łap. Było to dla mnie tak dziwne, że aż futerko zjeżyło mi się na karku. Podeszłam bliżej śladów, chcąc zrozumieć, co się właściwie stało. Fakt, faktem, że były prawie identyczne do moich. Choć bojaźń kipiała pod moim futrem, postawiłam łapę przy tych dziwnych śladach, a następnie przesunęłam ją w tył, wciąż nie odrywając jej od śnieżystej papki.
– Czyli to ja zostawiam te ślady! – Miauknęłam do siebie, czując dumę z nowego odkrycia.
Z radości zapomniałam o tym, jak zimny był śnieg i całkowicie zanurzyłam się w białym puchu. Tarzałam się więc w śniegu aż do momentu, w którym było mi naprawdę zimno.
– Kuno! – To była Kotewkowy Powiew. Przeraziłam się trochę, ponieważ jej ton był zmartwiony. – Popatrz na siebie! Jesteś cała w śniegu. Chodź, musisz się wytrzepać, bo jeszcze dotknie cię kocięcy kaszel.
– Kocięcy Kaszel?– Miauknęłam z zaciekawieniem, a następnie weszłam do żłobka. Na szczęście nie trwało to długo, w końcu byłam zaledwie długość myszy od niego.
– Kocięcy kaszel to niegroźna choroba. Najczęściej zaraźliwa jedynie dla kociąt. Przez nią takim maluchom jak ty cieknie z nosa – wytłumaczyła mi.– A czy jeśli na nią zachoruje, to będę musiała odwiedzić legowisko medyczki? – Spytałam dlatego, że mogłabym zwędzić stamtąd coś, co będzie leżało w mojej kolekcji flory.
– Najpewniej pójdziesz tam, by zjeść trochę ziół, które pomagają w walce z tą chorobą.
Była to dla mnie wspaniała wieść! Już chciałam wybiec ze żłobka, jednak wiedziałam, że muszę podziękować jeszcze Kotewkowej za tą wspaniałą informacje.
Miauknęłam więc:
– Dziękuje pani. Czy mogłabym teraz wyjść na zewnątrz, by móc pobawić się w śniegu?
Nakrapiana kotka westchnęła. Najwyraźniej pomyślała, że będę się z nią kłócić o to, czy mogę wyjść.
– Możesz – miauknęła do mnie, a następnie zwróciła łeb ku górze. – Tylko na litość Klanu Gwiazdy, nie tarzaj się w śniegu, jasne?
Skinęłam głową, a następnie wyszłam z kociarni. Nie wiedziałam, co jeszcze można robić ze śniegiem, więc popatrzyłam na Czereśnie, która w tej chwili ugniatała śnieg pod łapami. Dziwnie mi było, z tym że jest jedynym kocięciem które, chociaż troszkę znałam. Sztorm, Plusk oraz Perełka jakiś czas temu opuścili żłobek, zanim zdążyłam ich dobrze poznać. Pojawiły się też kociątka Mandarynkowego Pióra, jednak były za młode na to, by mówić, chodzić czy nawet otworzyć oczy. Czereśni też nie znałam w zupełności dobrze, bo chociaż jest moją siostrą, to nie odzywała się do mnie za często. Potrząsnęłam łubkiem, rozumiejąc, że zbytnio się zamyśliłam.
Skup się! Nie możesz wciąż stać w jednym miejscu, bo jeszcze zrobi ci się zimno! – Pomyślałam, a następnie spięłam mięśnie, przeniosłam ciężar mego ciała na tylne łapy i wyskoczyłam na przód. Lądowanie moje było naprawdę kiepskie: Zawahałam się, co skutkowało upadkiem na zimny śnieg, który wlepił się w moje futro.
– Kotewkowy Powiew mnie ukarze!– Pisnęłam, próbując strząsnąć z siebie puch. Starałam się nie płakać, gdy okazało się, że moje akcje prawie niczym nie skutkują. Nie chciałam wracać do żłobka, nie chciałam stawiać czoła konsekwencjom, które mnie czekają, a jednak czułam, że tak trzeba. Poszłam więc do żłobka, szurając łapami o śnieg. Kotewkowy Powiew już tam na mnie czekała.
– Nie płacz, proszę – zdziwiona byłam jej delikatnym oraz zatroskanym tonem. – Wiem, że to był jedynie nieszczęśliwy wypadek.
Piastunka pozwoliła mi się wtulić w swoje ciepłe futro, a ja zaciągałam cichutko nosem, wciąż bojąc się, że kotka mnie skarci.
– Kuno, takie rzeczy jak ta, się czasem zdarzają. Wiem, że nie chciałaś, aby tak się stało. Nie jestem na ciebie zła, jasne? – Poczułam, jak jej ogon zmiata ze mnie śnieg. – Chcesz wiedzieć coś fajnego?
Skinęłam głową.
– Śnieg da się również jeść. Jeśli chcesz, to możesz iść to sprawdzić, tylko tym razem uważaj na swoje futro.
Nie chciałam już biec, w obawie, że się o coś poślizgnę, więc wydreptałam na dwór niepewnym, powolnym krokiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz