Mimo tysiąca śnieżnych zasp, słońce nie przestawało świecić. Jego promienie były słabe i rozproszone, ale wystarczały, by nadać tajdze nowe zimowe życie. Ospałe drzewa rzucały swoje cienie na białe połacie wzniesień i równinnych pasm ziemi. Wiatry przychodzące z północy potrząsały czubkami sosen i świerków, jak gdyby zachęcały je do tańca.
Lodowy Omen kolejny już dzień rozpoczęła przygotowana na zmierzenie się z kolejnymi sprawami codziennego życia. Życia w klanie, który patrzył, choć nie chciał słuchać. Było coś takiego w sposobie bycia klanów, co sprawiało, że nie należało do najłatwiejszych. Może to ta dziwna mentalność kotów klanowych; cały czas między sobą rozmawiały, plotkowały szczególnie o tych, którym zazdrościły lub którzy wyróżniali się z tłumu. Wystarczyło trzymać się na poboczu, żeby każdego świtu otrzymywać krzywe spojrzenia. Szczególnie w Klanie Wilka, klanie przeżartym przez rywalizację.
Razem z innymi wojownikami, lekko jeszcze zaspana, podeszła do stojącej pod pniem przywódcy Jadowitej Żmii.
— Poranny patrol poprowadzi Nikły Brzask. Wyruszą z nim Lodowy Omen, Pokrzywowy Wąs i Blade Lico.
Bury wojownik nie czekając dłużej, obrócił się i ruszył w kierunku tunelu będącego wyjściem z obozu. Lodowy Omen podążyła za nim, zrównując krok ze swoim byłym uczniem i Bladym Licem.
— Ruszamy na zachód? — spytał Nikły Brzask.
Nikt nie miał nic przeciwko, zatem tak też zrobili. Obchód rozpoczęli przy granicy z Klanem Klifu, mijając przy tym Cierniste Drzewo. Przymknęła na moment oczy, gdy dotarł do niej przyjemny szum rzecznej wody spływającej w dół zbocza.
Oznaczyli na nowo granice wonią Klanu Wilka, która od ostatniego patrolu zdążyła zwietrzeć. Ruszyli wraz z nurtem rzeki. Udało jej się wyłapać spojrzenie Bladego Lica. Skinęła mu głową i lekko wskazała w kierunku Pokrzywowego Wąsa, który wlókł się tuż obok niego, choć w znaczącym dystansie od reszty grupy. Także był samotnikiem. Indywidualistą. Często przebywał na uboczu i unikał rozmów z innymi klanowiczami. Potrafiła go zrozumieć. Tylko w pewnym stopniu.
Blade Lico zrozumiał jej przekaz. Przyspieszył kroku, dając jej i Pokrzywie nieco przestrzeni, aby mogła porozmawiać z nim bez niepożądanych uszu wsłuchujących się w nieprzeznaczone dla nich słowa.
Z samym Bladym Licem też musiała porozmawiać. Mieli sobie wiele do wyjaśnienia. Ale to nie był dobry czas.
— Granica między zdystansowaniem, a ignorancją jest bardzo cienka, Pokrzywowy Wąsie — powiedziała, świdrując go oczami. Mało angażował się w życie klanu. Postanowiła więc wytknąć mu brak zainteresowania sprawami klanowymi i wspólnym jego dobrem, ciekawa, jak się obroni.
Po jego wzroku i po tym, jak gwałtownie otworzył usta spodziewała się, że zamierzał odpowiedzieć jakąś ripostą. Szybko jednak zmienił ton głosu, jakby przypomniał sobie, że rozmawia z Lodowym Omenem. Ona nie zaakceptowałaby takiej odpowiedzi. Gdy jeszcze go szkoliła, przyzwyczaiła go do używania rozmów jako umysłowych treningów.
— Kiedyś mówiłaś, że tylko głupcy mieszają się w klanowe konflikty.
— W sprawy pojedynczych osób owszem. Ale nie w sprawy dotyczące klanu jako społeczności — poprawiła go.
Dotarli do obszaru wokół Czarnych Gniazd. Widziała, jak Nikły Brzask z Bladym Licem oznaczają teren, choć jej uwaga pozostawała skupiona cały czas na uczniu.
— Cóż, może wyglądam, jakby nie obchodził mnie Klan Wilka, ale przyglądam się wszystkiemu, co się w nim dzieje! — obronił się.
Wierzyła mu.
— Chcę, żebyś wyszedł z cienia samotności — powiedziała. Swój wzrok przekierowała przed siebie, na nieskończone pasma ciemnych, przykrytych śniegiem lasów. — Zawsze wolałam być sama, ale samotność to luksus, na który możesz sobie pozwolić tylko wtedy, gdy poza nią angażujesz się w stosunki z innymi kotami.
— Łatwo jest tobie mówić — mruknął kocur, spuszczając wzrok na własne łapy, które wciąż utrzymywały stabilne tempo wędrówki. — Ty potrafisz udawać.
— To prawda — przyznała. Musiała wykształcić takie umiejętności, gdy świat od narodzin nakazał być jej kimś innym, niż była w rzeczywistości. Jej umysł sam przystosował się do wyzwań, które mu postawiono. Pamiętała, że to była jedna z pierwszych lekcji, jakimi obdarzyła Cisowe Tchnienie. Aktorstwo było silnym narzędziem. — Ale nie oczekiwałabym po życiu sprawiedliwości.
Pokrzywowy Wąs skłonił lekko głowę, przyjmując jej słowa do świadomości. Wciąż była dla niego mentorką, nawet, jeśli nie przychodziła już rano do jego legowiska, by zabrać go na trening.
— Widzę jednak, że nie tylko klan zaprząta ci głowę — kontynuowała. Na moment obdarzyła go wzrokiem lodowato błękitnych oczu. — Zdaje się, że zostałeś ojcem. Moje gratulacje — powiedziała spokojnie z wyczuwalną ironią w głosie.
Pokrzywowy Wąs długo zastanawiał się nad odpowiedzią.
— Nigdy nie sądziłem, że założę rodzinę. Ale jestem szczęśliwy, choć bycie rodzicem wciąż jest trudne. Kalafior jest dla mnie taka dobra... — mruknął.
— Szczęśliwy — powtórzyła głucho. Zaśmiała się cicho, spokojnie, głęboko, jak to miała w zwyczaju. — Myślałam, że szkolę kogoś, kto chce być kimś więcej niż tylko "szczęśliwym".
— Bo chcę! — rzucił szybko na swoją obronę. — Ostatnie zdarzenia trochę... zmieniły tor mojego życia. Ale nie wypleniły ambicji.
Lodowy Omen mruknęła pod nosem.
— Miłość jest znana z tego, że zmienia życie — zauważyła. — Ogłupia i odwraca uwagę od tego, co ważne. Odwraca uwagę od obowiązków.
Pokrzywowy Wąs nie spojrzał jej w oczy. Zamiast tego szedł przed siebie, wyraźnie niezadowolony z wydźwięku jej słów.
— Czy ty kiedykolwiek kogoś kochałaś?
— Dwie osoby — odparła zimno. — Obie nie żyją.
Nie musiała szczególnie wytężać wzroku, by zauważyć, jak skóra jej dawnego ucznia drży. Musiał wyobrazić sobie śmierć swoich własnych dzieci lub partnerki.
— Przykro mi — powiedział, nie wiedząc najwyraźniej, jak zareagować.
— Mi nie jest przykro — odparła beznamiętnie mistrzyni. — Tobie powinno być bardziej. Czy muszę tobie mówić, że miłostki i uczucia to zagrożenie dla sukcesu? Toksyna dla ambicji?
Gdy nie odpowiedział, postanowiła kontynuować, by jej słowa wybrzmiały w jego głowie jeszcze głośniej.
— Moja rada? Skup się na obowiązkach. Na zimnej i rzeczowej pracy. Na faktach, które odzwierciedlają rzeczywistość. Nie na uczuciach, które są tylko zmienną i nietrwałą iluzją wykreowaną z twoich własnych obaw, przekonań i kompleksów.
Kolejny kawałek drogi przeszli w ciszy. Lód nie oczekiwała odpowiedzi od wojownika. Dała mu czas i przestrzeń, by mógł sam przemyśleć i przeanalizować jej słowa. Nie potrzebowała od niego żadnych słów.
Las w miarę, jak szli, zaczął się rozrzedzać, aż dotarli na obszerna polanę otaczającą Potworną Przełęcz.
— Czasem ciężko mi uwierzyć w to, że jesteś kotem — odezwał się w końcu Pokrzywa. — Myślisz o obowiązkach, nie rozpraszasz się żadnymi uczuciami... Życie to dla ciebie praca. Naprawdę nie ma w nim miejsca na relacje?
Lodowy Omen spojrzała mu w oczy.
— Zadałeś trafne pytanie — powiedziała. — Jest. Są koty, które uznaję. Które są mi w jakiś sposób bliskie.
Nie powiedziała, że on jest jednym z nich.
— ...Ale rozczaruję cię, jeśli spodziewasz się po mnie uczuć — dokończyła. — To takie zabawne, że muszę to powtarzać każdemu, z kim rozmawiam. Coś tak zwykłego włada kotami na poziomie niemożliwym do wyobrażenia. Nie winię cię, że uległeś pokusom, Pokrzywowy Wąsie. Ale stać cię na dużo więcej.
Wojownik nie odpowiedział. Jego ogon drgał nerwowo, gdy przyspieszył lekko kroku. Lodowy Omen dostosowała do niego swoje tempo.
— To, co zrobisz, to twoja decyzja. Kto wie, może udowodnisz mi, że się myliłam — powiedziała. — Choć możesz przejechać się na swoich własnych wyborach.
Przyspieszyła kroku i wyminęła go, nie starając się nawet spojrzeć na mimikę jego pyska. To, jak zareagował na jej słowa i w jaki sposób zamierzał je zrozumieć, jej nie obchodziło. Nie chciała usypiać jego umysłu, a pobudzić go do pracy. Chciała, żeby zdecydował sam - a efekty tych decyzji to kolejna sprawa.
Zrównała krok z Bladym Licem. Na przedzie wciąż szedł Nikły Brzask. Wojownicy oznaczyli granicę zapachem Klanu Wilka i szli dalej wzdłuż południowych kresów swojego terytorium.
— Spośród wszystkich kotów, jakie znałam, jesteś chyba największą zagadką, Blade Lico — przyznała, w głębokim zamyśleniu wpatrzona we własne, podążające w regularnym tempie, łapy.
Kocur nie odpowiadał przez dłuższą chwilę. W końcu uniósł głowę.
— Ty nie jesteś mniejszą.
— Powinnam cię zabić — stwierdziła tak spokojnie, jak gdyby mówiła właśnie o tym, co zjadła na śniadanie. — Lub ci podziękować. Wciąż nie wiem, którą z tych opcji wybrać.
— Możesz wybrać obie, chociaż nie sądzę, by mordowanie siebie nawzajem należało do rozsądnych decyzji. Działanie poprzez emocje nie należy do twoich cech.
— To prawda. Dlatego tego nie zrobię. I tylko dlatego.
Wyprzedziła go, zamierzając już wkroczyć na przód grupy, ale zdążyła zrobić tylko jeden szybszy krok, gdy kocur odezwał się za jej plecami.
— Robię to, co najlepsze dla klanu. Wiesz o tym, Lód.
— Wiem — odparła, nie odwracając się w jego stronę. — Jesteś pozbawiony słabości, której ja kiedyś uległam i teraz widzę tego konsekwencje. Nie słuchaj, jeśli kiedykolwiek będę cię za to winić.
Głupie, ślepe uczucia, winowajcy wszystkich problemów, ułudne mary. Blade Lico miał w swoim postępowaniu rację. Wiedziała to doskonale. I wiedziała, że powinna dążyć do tego, by podejmować decyzje oparte wyłącznie na faktach. Blade Lico w istocie jej w tym pomógł. Ta część, większa, choć cichsza część jej osoby akceptowała to i była mu za to wdzięczna.
Ta mniejsza część targana przez wpływ matki i siostry - część, która zanikła po śmierci tej pierwszej i rozbudziła na nowo po śmierci drugiej - krzyczała głośniej, wpływając podświadomie na jej decyzje, choć Lód nie chciała, aby tak było.
Rozwiązaniem był czas i praca nad zniwelowaniem uczuć, które wkrótce wygasną. Wygasną, bo muszą to zrobić - tak, jak zgasły po śmierci matki, tak i zgasną po śmierci siostry. Tak musiało być. Lód to wiedziała. Tego, co ją niegdyś trzymało przy ziemi, już nie było. Przestało ją ograniczać i wpływać na jej decyzje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz