Wyszedł z pudła, opierając się o kotkę. Gdyby nie ona, to nie dałby rady w ogóle ustać pionowo. Zaczęli iść do tej... dziwnej kuchni. Rozglądał się uważnie za Wyprostowanymi, nie chciał ich po drodze spotkać. Właśnie... Wydawało mu się, że było tu jakoś tak... cicho. Za cicho. Nie było ich w Gnieździe? To wyjaśniałoby, że jeszcze ich nie zauważył.
Kiedy dotarli na miejsce Blanka zostawiła go przy poidełku, a sama wskoczyła na kuchenny blat i wyjrzała szybko przez okno.
— Wyprostowani pojechali gdzieś potworem — zakomunikowała mu, widząc, jak ogródek przed domem stoi pusty. Zeskoczyła na ziemię i pokazała Wypłoszowi swoją miskę — Patrz, płynie. Ostatnio zamienili mi na taką, wcześniej miałam bardziej przypominającą zwykłą kałużę.
Bury usiadł, by się nie wywrócić i spojrzał na ten cudaczny przedmiot, który wyglądał jak rzeka, tyle że kręciła się w kółko. Przyjął dobrze fakt, że Wyprostowanych nie było w najbliższym otoczeniu, wypijając z ulgą wodę. Ahhh... tego potrzebował. Gardło mu zaschło, a teraz było przyjemnie nawilżone.
— Bez nich jest tu nawet znośnie — zauważył.
W sumie, gdyby Bezwłosi tu nie wracali, to raczej dałby radę wyluzować.
— Z nimi kręcącymi się po domu też nie jest źle — dodała. — Karmią cię, czasem głaszczą. Nawet się nie narzucają za bardzo.
Ugh. A Blanka znów próbowała mu pokazać, że przesadzał ze swoją oceną tych istot.
— Niewolnicy od jedzenia to nawet dobrze brzmi, ale głaskanie? Te łapy powinni trzymać przy sobie. Widzisz jak to się skończyło w moim przypadku? Podnieśli mnie i wpakowali do pudła — prychnął, oblizując pysk. — I jakimś cudem pozbyli się mojego smrodu, na który pracowałem całe życie!
Dalej był o to zły. Nie poznawał swojego ciała, gdy lśniło i pachniało. Było okropne. Mdliło go na sam widok tej czystości. Odebrano mu tak jego jestestwo. Smród w końcu to był cały on. A teraz? Teraz aż go bolało, gdy go nie czuł!
— Było czuć ile pracowałeś — prychnęła. — Ale za to dostałeś opatrunek i łapka ci się porządnie wyleczy. Będzie sprawna całkowicie!
Brzmiała tak jakby wierzyła w to co mówiła. Nie wydawała się wcale powątpiewać w możliwości Obcinacza, co go nieco niepokoiło. Bo co jeśli się myli i daje mu złudną nadzieję, że wszystko będzie dobrze?
— Zobaczymy. Ja to ocenie. Dobra. Możemy wracać do nie drzewa i pudła. — Wstał, opierając się o Blankę. — Nie mogę nadal uwierzyć, że nie chciałaś mnie zabić. Jednak... cieszę się. Bo mogę dłużej cieszyć się twoją obecnością.
— Dlaczego miałabym chcieć cię zabić, idioto? — syknęła. Wydawała się zła, że w ogóle wtedy zaproponował takie wyjście. Na drugą część wypowiedzi jedynie odwróciła wzrok.
Naprawdę nie wiedziała, dlaczego chciał śmierci z jej łap? Sądził, że jasno jej to wtedy wytłumaczył.
— By ulżyć mi w powolnym umieraniu z głodu? — prychnął, przecież to był fakt oczywisty. — Przywykłem do widma śmierci. Każdy samotnik musi — westchnął. — Kalectwo przekreśla szansę na wszystko, mało kto potrafi się przystosować. Ja miałem szczęście, bo porwała mnie Bylica i dostawałem od niej jeść. Rzadko się zdarza, by kogoś tak wybrakowanego przyjął gang na utrzymanie.
— Cóż, ja nie biorę na śmierć takiej poprawki. I nie dam ci umrzeć, nawet jakbym musiała cię targać do Obcinacza codziennie — powiedziała, na co się wzdrygnął.
Nie. Nie. Nie zniósłby tego. Wolałby chyba rzucić się pod potwora. Zrobiłby to nawet wtedy, lecz był uziemiony przez brak sprawnych kończyn. Ale wizja tych białych ścian, okropnego, ostrego i duszącego zapachu, a także widok Wyprostowanych, paraliżował.
— Yh... — Skrzywił się. — Paskudna wizja. Podziękuje. Wracajmy do nie drzewa — zasugerował jej to ponownie, aby tylko zmienić temat i nie zadręczać się już tym wszystkim.
— Tak, chodźmy — zgodziła się z nim bengalka, po czym zawrócili do salonu. Po chwili ciszy jednak postanowiła rozwiać swoje wątpliwości, żeby nie musieć czuć się dziwnie kładąc się obok kocura.
— Słuchaj, Wypłosz... pamiętasz co mi powiedziałeś, jak jechaliśmy do Obcinacza?
Co to w ogóle za pytanie? Zastanowił się nad tym, ale nie mógł z tej plątaniny myśli i uczuć jakie wtenczas przeżywał, wydobyć z siebie jakichś konkretów.
— Wiele rzeczy wtedy mówiłem. Nigdy tak bardzo nie panikowałem. Aż się sam zdziwiłem. A co?
Kotka co chwilę na niego zerkała, obserwując jego reakcję. Nie wiedział za bardzo o co jej teraz chodziło.
— A nieważne. Tak tylko zapytałam z ciekawości — w końcu powiedziała.
Ciekawość? Eh, machnął tylko na to mentalnie łapą, bo ogona to nie miał. Pokiwał głową, irytując się ponownie na kołnierz, który naśladował jego ruchy.
Kiedy dotarli do pudła od razu tam padł, znów zachwycając się nad miękkością kamienia. Rozwalił się na nim prawie na całej szerokości, korzystając z tej wygody.
— Blanka... pamiętasz jak bałaś się Bylicy? — wzięło go na wspominki.
Kocica ułożyła się w niewielkiej odległości od kocura.
— Bałam się to mało powiedziane. Byłam nią przerażona. Nadal jestem. Bałam się, że coś mi zrobi...
— Prawda. Ja brzydziłem się nią. Była stara, pomarszczona i ciągle mnie lizała — wykrzywił się w grymasie. — Ale lekcje prowadziła ciekawe. Powinnaś ich słuchać.
— Tak. Może i były ciekawe, ale byłam zbyt zestresowana żeby czegoś się od niej nauczyć. I cały czas ktoś mnie rozpraszał, szepcząc jakiej to kolejnej okropnej rzeczy Bylica mi nie zrobi.
Zaśmiał się na to, bo prawdą było to, że jako dzieciak uwielbiał straszyć pieszczoszkę starszą kocicą. Zaraz rozgadał się na kolejne tematy o Bylicy, życiu na ulicy, gangach, lecz po jakimś czasie stwierdził, że na dzisiaj koniec tych opowieści. Ułożył się wygodniej na kamieniu, po czym natychmiast zasnął.
Biedna Blanka była skołowana jego zachowaniem. Pierwszy raz widziała, aby kocur tak się rozgadał. Czy to była wina Obcinacza? Nadmiernego stresu? Ciężko było to określić. Dwunożni wrócili niedługo po tym, jak bury głęboko spał. Blanka po cichu wyszła z legowiska, by ich powitać miłym miauknięciem. Słoneczko po pogłaskaniu kotki zaczął szukać drugiego kota, jednak widząc, że śpi w legowisku pieszczoszki machnął tylko ręką i odszedł do innej części domu. Kotka w tym czasie wróciła do Wypłosza i ułożyła się w kącie, zamykając oczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz