Niestety Różana Przełęcz się starzała, a wytknęło jej to jedno z jej kociąt, kiery wspomniało o jakimś siwiejącym włosie na jej futrze, którego w gruncie rzeczy nie powinno w ogóle być. Musiała się z tym jakoś pogodzić, że nie będzie trwać wiecznie, a jedyne co mogła zrobić teraz dla klanu, to go rozbudować i zapewnić w miarę bezpieczne granice, jak i sojusze. Potem mogła umierać i zostawić ten cały pierdolnik za sobą, jednak na razie nie ciągnęło ją zbytnio do grobu. Zamiast tego, długie łapy prowadziły ją w inne miejsce: granicę z Owocowym Lasem. Już od dawna siedziało jej coś w głowie i naprawdę dziwiła się, dlaczego nadal nikt nie zrobił tym nic od czasów Kamiennej Gwiazdy. Przyjazne stosunki były, nienawiść do Wilczaków również, czemu miałaby wyrzucić w błoto taką okazję? Udała się więc osobiście na małe posiedzenie herbatkowe do Agresta, licząc na osiągnięcie celu. Nie chciała poruszać tak ważnych spraw na zgromadzeniach wśród masy kotów i szczerze wolała nie dzielić się sprawą z sojuszami z całym światem. W końcu brak informacji w możliwej wojnie może spowodować całkiem poważną zmianę fabuły i jest całkiem potężną bronią. Do rozmowy zabrała ze sobą dwa koty. Diamentową Grotę i Wiśniową Iskrę. Być może powinna z nią pójść Sójczy Szczyt, jednak kotka chciała zostawić klan pod jej nieobecność w zaufanych łapach, a Sójka miała jeszcze czas, by zapoznać się z Agrestem. Poza tym, na pewno go widziała już na zgromadzeniach. Szylkretka poza nimi chętnie zabrałaby Powiewa, jednak kocur ze swoimi gabarytami mógłby wzbudzić tylko niepokój, a jedna wojowniczka i medyczka sprawiały raczej, cóż, na pewno ciekawsze wrażenie. Poinstruowana o przekraczaniu Drogi Grzmotu przez lilowego partnera, odczekała chwilę, a gdy uznała, że jest wystarczająco bezpiecznie, dała znać swojemu mini patrolowi, żeby podążali za nią. Zapach Owocowych nie był czymś komfortowym, szczególnie, że Róża doskonale zdawała sobie sprawę z faktu iż znajdują się bezpośrednio za granicą z ich terenami, przez co intensywność była aż gryząca. Niefortunnie grupa owych kotów była wręcz otoczona Drogą Grzmotu, a calico nie miała ochoty siedzieć na jej środku tylko dla przestrzegania zasad, co skończyłoby się najpewniej szybkim pozbawieniem się jednego z żyć. Usiadła więc po drugiej stronie, w bezpiecznej odległości od twardej powierzchni i czekała na patrol, o czym poinformowała swoje towarzyszki. Sierść miała wygładzoną, a sama siedziała prosto, z gracją i jakby podczas rozluźnienia, zerkając co jakiś czas przymrużonymi oczami to w lewo to w prawo, jednak w środku była cała spięta. Może miała dobre wrażenie o czarno-białym, jednak jaka była reszta grupy kotów? Minuty upływały bez śladu żywej duszy, spędzone na dalszym siedzeniu w jednym miejscu, zanim to Róża nie została poinformowana o zbliżającym się, ruchomym, najeżonym złowrogo, szylkretowym kształcie, z cieniowaną kotką obok. Sierść tej pierwszej wygładziła się jednak po chwili, widocznie zauważając, że Burzaki nie mają intencji do atakowania. Calico trwała cierpliwie w miejscu, czekając aż patrol się zbliży, nie spuszczając oczu z obcych kotów. Zanim jednak zdążyli jakkolwiek zareagować, szylkretka postanowiła przejąć pałeczkę. Ukłoniła spokojnie głowę z szacunkiem, po czym zerknęła w pyski obu kotek.
- Pragnę przeprosić za naruszanie granic - zaczęła - Jednak jest kilka ważnych spraw, które chciałabym omówić z waszym przywódcą. Czy mogłabym prosić o powiadomienie go o moim przyjściu? - Pyta spokojnym tonem, czekając na odzew drugiej strony, na który nie musiała długo czekać, ponieważ odezwała się początkowo zjeżona kotka.
- Jasne. To znaczy oczywiście, pani... To znaczy -- platał jej się język, czym czekoladowa szylkretka wyraźnie była speszona.
- Zaprowadzę was dalej od Drogi Grzmotu, tam poczekacie - Wtrąciła niebieskooka, po czym kiwnęła głową w stronę towarzyszki, sama idąc przodem, prowadząc trzy burzaki. Podczas krótkiej wycieczki krajoznawczej calico zdążyła zauważyć, że tereny owocniaków mają swój indywidualny klimat, jednak niezbyt w jej guście. Kątem oka coś migło w jej oczach, odbijając wysoko stojące słońce. Czyżby to było coś podobnego do upadłego potwora? Nie dane jej jednak było się temu przyjrzeć ani zbadać, bowiem prowadząca ich kotka się zatrzymała.
- Przyprowadzę Agresta - miauknęła zaraz szylkretowa, po czym pobiegła w głąb terenów Owocniaków, pozostawiając resztę kotów w całkowitej ciszy, którą to Róża niezbyt się przejmowała. Niezręczność nie trwała zbyt długo, chociaż widząc kocura podrygującego ogonem spowodowała, że z Różanej uciekła część powietrza.
- Róża, coś się stało? - zaniepokojony zmarszczył brwi, natomiast na pysku kotki gościł spokój, który zamienił się zaraz w spokojny uśmiech, po którym calico skinęła głową.
- Mam nadzieję, że wybaczysz mi to niespodziewane naruszenie granic. Niestety Droga Grzmotu nie jest najlepszym miejscem na postój - powtarza mniej więcej to, co skierowała z początku do kotek z owocowego lasu- Jednak jak mogłeś zauważyć, nie masz się czego obawiać z naszej strony. Wręcz przeciwnie i żałuję, że nie udało nam się doprowadzić do tego spotkania wcześniej.
- Nie ma problemu - zapewnił, kręcąc głową. - Czy jesteście tutaj w jakiejś poważniejszej sprawie?
- Szczerze powiedziawszy, miałam nadzieję nawiązać z Owocowym Lasem oficjalny sojusz.
- zaczyna - Co za tym idzie, poinformować też o śmierci Tygrysiej Gwiazdy, oraz przy okazji przedyskutować dalsze możliwe działania, jeśli się zgodzisz.
- Och, przykro mi. Czy w takim razie powinienem cię teraz nazywać Różaną Gwiazdą? - zapytał, zaraz kiwając głową. - Oczywiście, myślę, że możemy już zaczynać.
- Nie będzie to konieczne, gdyż zrezygnowałam z drugiego członu. Różana Gwiazda brzmi niezwykle sucho, nie uważasz? - pyta pół żartem, mówiąc również część przyczyn dla swoich wyborów, zaraz potem kontynuując - Więc rozumiem, że nasz sojusz mogę uznać za oficjalny. Więc może przejdę do dalszej części. - W końcu zależało jej na przynajmniej dwóch sojusznikach i to takich, którzy mogliby mieć również sojusz między sobą. Nie miała ochoty w razie czego musieć wybierać stron po której ma stanąć, gdyby mieli się nagle między sobą bić. Dlatego fajnie by było, gdyby byli trochę od siebie odseparowani. Nie wymazywało to oczywiście wszystkich możliwości, jednak na pewno kilka z nich niwelowało, do czego Róża dążyła.
- Nie sądzę, że sucho, ale dla mnie człon Przełęcz także jest ładniejszy - parsknął cicho.
- A więc z tym się zgadzamy - odparła jeszcze na kwestię swojego imienia, po czym przeszła do dalszej części sprawy - Mam nadzieję, że rozumiesz, w jak okropnym położeniu względem terenu znajduje się Klan Burzy, dlatego zastanawiałam się jeszcze nad jednym sprzymierzeńcem. Co prawda zawiązanie takiego sojuszu osobno byłoby najpewniej łatwiejsze, jednak postanowiłam iść o krok dalej, dzięki czemu wymiana informacjami byłaby obszerniejsza i bardziej wydajna. Klan Wilka automatycznie odpada z wiadomych przyczyn, Klan Nocy dobrze byłoby mieć przy sobie głównie ze względu na to, że im nie ufam, więc posiadanie ich "blisko" byłoby na plus, jednak odradzono mi ten pomysł. Naturalnie więc, zostaje Klan Klifu. I nie zrozum mnie źle, nie liczę tu na pomoc od strony ich pożal się gwiezdni, tak zwanej liderki - tu parska cicho, z nutką sarkazmu - zależy mi bardziej na ich zastępcy, gdyż Aksamitna nie wydaje się być kotem myślącym w najmniejszym chociażby stopniu. Prawdę mówiąc z początku wzięłam ją za przesadnie grającą, aczkolwiek inteligentną kotkę, jednak wyraźnie pomyliłam się co do oceny, mocno ową liderkę przeceniając. No i też, na pewno mają teraz deficyt jeśli chodzi o możliwe sojusze, więc byłaby to dobra szansa do wykorzystania. Może na ten moment nie wyciągnie się zbyt wielu korzyści, ale liczę na dobrą przyszłość i jeśli byłoby to konieczne, mogłabym zaoferować swoją pomoc w... wybiciu się ich zastępcy. To, o co cię teraz pytam, to twoja ewentualna opinia i zgoda.- Tu się zatrzymała, zerkając z zainteresowaniem na kocura, który ku jej nieszczęściu, nie wyglądał na zadowolonego, kładąc po sobie uszy już na wzmiankę o Klifiakach.
- Nie wiem czy wiesz, ale ta ich przywódczyni ostatnio doszła do takiego poziomu hipokryzji, że wręcz zaczęła bawić się w Wilczaki - warknął, spoglądając na nią poważnie. - Jej przydupas ostatnio porwał nam naszą wojowniczkę. - Smagnął ogonem ziemię, wywołując w ten sposób głośny chlast. - Właściwie to chciałem was poprosić o zgodę na przejście przez wasz klan do nich. Potrzebuję sobie z srogo pogadać z liderką.
W Brązowych oczach mignęło coś na wzór zaskoczenia, jak i chwilowego niezrozumienia, jakby informacje docierały do niej z daleka. Zaraz, chwila, czy on teraz żartuje? Przez pysk czarnej wydobył się długi wydech zmęczenia i zirytowania, kiedy to przyłożyła sobie na moment łapę do czoła. To zmienia naprawdę wiele. Dlaczego na Gwiezdnych liderka Klifiaków była aż tak niepoważna? Czemu musiała wszystko utrudniać swoją głupotą? Już i tak musiała się zastanawiać co zrobić, by jakimś sposobem Klifiaki zrobili przewrotkę z wilczakami, a teraz jeszcze to. Czarny ogon zadrgał gwałtownie i nerwowo, jednak krótko. To niszczy jej plany.
- Nie miałam pojęcia - przyznaje, z wyraźnym zdenerwowaniem - To naprawdę irytujące, nie spodziewałam się takiego obrotu spraw - odkłada łapę, patrząc z zamyśleniem gdzieś w podłoże, a potem na Agresta, z wyrazem w oczach jakby coś analizowała, chcąc przy tym po prostu wstać i wyjść, rzucając stołem.
- Przemyślmy to na spokojnie, w końcu sama się do nich chciałam wybrać. Jesteście pewni, że to oni? - pyta, starając się utwierdzić i znaleźć jakieś poparcie, ciągle niedowierzając.
- Wybacz pytanie, po prostu nie rozumiem po co im dorosła wojowniczka. Mają niedobór kotów w klanie? Choroba? Chcą na was coś wymusić? Naprawdę wątpię, by Aksamitna była tak daleko myśląca - Mruczy ostatnie słowa bardziej do siebie niż do Agresta.
- Tak, mamy pewność, że to oni - wydał z siebie niski warkot. - Kotka, którą porwali to siostra Aksamitki, która już kawał czasu temu dołączyła do naszej społeczności. Jednak odkąd szczerząca się morda została liderką, nie przestała się o nią dopytywać. Na początku jeszcze rozumiałem jej tęsknotę, ale wtedy zaczęła wprost oskarżać mnie o głodzenie i porwanie tejże kotki. Nawet raz zeszła ze skały, by jej poszukać, ale idiotka nawet znaleźć jej nie potrafiła - parsknął z pogardą. - Dodatkowo ten jej partner Niedźwiadek nie miał oporów przed grożeniem mi. Zresztą, rozmawiałem o tym wszystkim z Tygrys ostatnio. Ta wariatka jest tak ślepo wpatrzona w siebie, że wydaje jej się, iż jej działania nie mają żadnych konsekwencji. Ja po prostu chcę ją ostrzec, że to nie odbywa się w ten sposób. - Tupnął łapą, starając się wyglądać na stanowczego. - Nie chcę, by Klifiaki myślały, że mogą sobie wolno wchodzić na nasze tereny i robić co chcą z naszymi kotami.
Czyli sprawa z klifiakami była gorsza niż myślała i zmiana władzy przydałaby się już teraz zaraz. Tylko czy jej obecność nie pogorszyłaby sprawy? Czy wtedy szanse na sojusz nie ległyby w gruzach? Chociaż, jeśli to wszystko są działania tylko Aksamitki, a reszta klanu jest jednak normalna... Róża zwęziła na moment oczy w szparki.
- Tym lepiej będzie, jeśli władza tam zmieni się szybciej. A sądząc po działaniach liderki... - tu urwała, w końcu reszty można było się domyśleć. Jedyną przeszkodą mógł być ten niedźwiedź obok niej. Na chwilę obecną i tak jej plan nie wyjdzie, trzeba będzie pomyśleć nad czymś nowym, albo wrócić do tego, kiedy obie grupy się uspokoją, bo teraz jedyne co czego by to doprowadziło, to do kolejnych sprzeczek.
- Dostajesz moje pozwolenie - Mówi zaraz, po dłuższym wydechu - Jednak prosiłabym o zachowanie względnego spokoju. Dodatkowo, chciałabym żeby był mi potem zdany raport z przebiegu sytuacji. Zależy mi, żeby sobie oszczędzić kłopotów ze zdobyciem informacji, czy dalsze próby stworzenia sojuszu z Klifiakami są możliwe, a moja osobista obecność tam może wydać się dziwna.
- Dziękuję. Zdamy raport od razu w drodze powrotnej - obiecał. - Jednak na twoim miejscu nie łudziłbym się o możliwość zawiązania sojuszu z nimi. A przynajmniej na pewno nie w najbliższej przyszłości.
Kotka kiwnęła głową na znak zrozumienia.
- Rozumiem - odparła, ukrywając niezadowolenie wynikające z zaistniałej sytuacji. Być może, ale tylko być może, uda jej się jakoś naprawić plany - Prosiłabym jeszcze o poinformowanie kiedy dokładnie chcielibyście się wybrać do Klanu Klifu, żeby powiadomić moich wojowników o waszym możliwym przybyciu. - dodała wstając powoli - Tak więc jeśli nie masz nic przeciwko, chciałabym już wrócić. Długa nieobecność może być niepokojąca. Czy jest jeszcze coś, co chciałbyś przedyskutować na ten moment?
- Oczywiście. Najchętniej wyruszyłbym z naszych terenów późnym rankiem - odrzekł, również podnosząc się z pozycji siedzącej. - Raczej nie sądzę, ale w razie potrzeby dam znać - zadeklarował. - Dzięki za przyjście i omówienie tego wszystkiego ze mną. Razem jest zawsze raźniej i bezpieczniej. - Na pysku kotki pojawił się szczery, lekki uśmiech.
- Mam nadzieję, że nasz sojusz długo się utrzyma - mruknęła nie zdejmując z pyska uśmiechu, kiedy to na pożegnanie skinęła głową, po czym ruszyła wraz ze swoją małą “eskortą” w stronę Burzowych terenów, odprowadzana przez jedną z Owocówek. Niemniej jednak, musiała przemyśleć do dalej. Jak wykombinować, by poszło po jej myśli.
<Agrest?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz