Złotymi ślipkami rejestrowała każdy ruch młodych samotników, również czerpiąc z nich jakieś nauki.
— Amek oszukuję! — wykrzyknął w pewnej chwili kocurek wskazując na brata łapką
Ametyst słysząc uwagę z pyska Bazalta, zmarszczył nosek niezadowolony rozluźniając uścisku i wypuszczając spod siebie Diamenta, którego udało się mu powalić.
— Masz dobre oko. — pochwaliła malucha Cynamonka uśmiechając się do Bazalta, na którego pyszczku pojawił się szeroki uśmiech, że ktoś docenił to jego bycie skarżypytą
— Myślę, że na dzisiaj wystarczy. Nie powinniśmy przeszkadzać Jeżyk i jej dzieciom. Od jutra częściej będziemy ćwiczyć poza ogrodem Cynamonki. — oznajmiła Skowronek zerkając w stronę drzwi stodoły, za którymi znajdowała się świeżo upieczona mama z małymi
Syn Błotnistego Ziela podniósł się z werandy i podbiegł w stronę swoich braci, jak i szylkretki. Między braćmi wywiązała się sprzeczkę, którą członkini Sekty zaraz przerwała uderzeniem ogona w podłoże, jak i prośbą by kocurki się już uciszyły.
— To oni zaczęli! — podjął Bazalt wskazując na rodzeństwo, a Skowronek westchnęła cierpiętniczo.
Cynamonka zaczynała żałować, że to kwestia dni, gdy już nie takie maluchy opuszczą jej ogródek. Na szczęście ktoś inny zajmie ich miejsce, ktoś kto właściwie był już na świecie, ale bym jeszcze za mały by zwiedzać jej ogródek. Zeskoczyła na trawę, z dumnie uniesionym ogonem skierowała się do szopy. Przez lekko uchylone drzwi wyślizgnęła się do środka, a w półmroku dostrzegła świecące zielone ślepia Jeżyk. Po cichu zbliżyła się do legowiska uwitego z różnych materiałów, koców, a nawet z koszuli swojego właściciela, która ukradła z kosza na pranie.
— Jak się czujesz? — spytała karmicielki, do której boków przyssane były cztery małe kocięta. Rozczulona ich widokiem nachyliła się ku nim by móc im się dokładniej przyjrzeć. — Są piękne. Jeszcze niedawno synowie Błotnistego Ziela byli tacy mali, a teraz dzielnie trenują każdego dnia — miauknęła uśmiechając się na samo wspomnienie momentu, gdy pierwszy raz ujrzała przyniesione malce przez Kamienną Sektę
— Wyssana z energii — stwierdziła, a kąciki jej pyszczka uniosły się lekko na słowa Cynamonki — nie mogę uwierzyć... że już tu są. I że ja też tak wyglądałam. I że BYLICA kiedyś musiała tak wyglądać.
Uśmiechnęła się rozbawiona słowami kotki.
— To zabawne, że każdy z nas był kiedyś takim malcem zależnym od obecności drugiego kota. — zamruczała przyglądając się liliowej kotce tulącej się do futra Jeżyk, która walczyła ze swoim bratem o jak najlepsze miejsce przy kotce — To Pliszka, dobrze zapamiętałam? — Gdy szylkretka skinęła kontynuowała — Widać, że będzie z niej charakterna kotka, już nawet teraz ustawia resztę rodzeństwa.
Jeżyk uśmiechnęła się.
— Wdała się w babcię od strony ojca — stwierdziła — podobno Ość była liliowa w cętki, jak ona — lekko szturchnęła kociaka noskiem, a gdy to pisnęło położyła po sobie uszy — nie chciałam ci zrobić krzywdy... — mruknęła, bojąc się, że coś się małej stało. Nie była jeszcze pewna siebie jako matka, nie wiedziała, co robić dobrze a co źle, mimo, że nie była już młodą kocicą, choć starą też nie.
— Nie wygląda żeby coś jej się stało. — stwierdziła przyglądając się dramatyzującemu kociakowi, z jego pyszczka zaczęły częściej wychodzić pyski, tak jakby mała miała żal do matki, że ta postanowiła jej przerwać chęć ustawienia hierarchii pomiędzy rodzeństwem — Mogę? — spytała, a gdy uzyskała zgodę delikatnie dotknęła łapą małej istotki, była pod wrażeniem tego jak przyjemne w dotyku było futerko malucha — Mieszkasz w moim ogródku Pliszko, więc musisz się zachować. Musisz być grzeczna, bo inaczej nie przyniosę ci zabawek.
Kocię jeszcze chwilę stękało okazując swoje niezadowolenie, po czym ułożyło się wygodnie i najprawdopodobniej zasnęło. Obie kotki zaczepy się śmiać, mówiąc sobie, że pewnie córka Jeżyk rozważała ofertę Cynamonki, a jej zmiana zachowania musiała wskazywać na to, że się zgodziła. Chwilę jeszcze tak sobie gawędziły o macierzyństwie, aż w szopie nie zawitał brązowy pysk kocura, którego Cynamonka miała okazję poznać kilka dni wcześniej przed rozwiązaniem Jeżyk.
— Nie będę wam przeszkadzać. — miauknęła podnosząc się i mijając się z cętkowanym kocurek, który lekko skinął w jej kierunku łbem na przywitanie
Nie sądziła, że przyjdzie jej poznać prawdziwego kota z klanów, o których słyszała od Bylicy. W końcu oni niby nie często opuszczali granic swojej społeczności. Te klanu przypominały coś na kształt gangi, które tworzyły się dosłownie wszędzie na ulicach Betonowego Świata.
Nim opuściła pomieszczenie, zerknęła jeszcze przez ramię na przeuroczą scenkę zapoznania maluchów z ojcem. Duma i radość przepełniała pyski rodziców. Pieszczoszkę ciekawiło po kim dwójka kociąt odziedziczyła te dziwne pędzelki, skoro, ani kocur, jak i kotka nie posiadali ich. Najpewniej po dziadkach od strony Przyczajonej Kani, bo ani Krokus, ani Bylica ich nie posiadały.
Uniosła spojrzenie na niebo przyglądającym się położeniu słońca. Miała jeszcze trochę czasu do umówionego spotkania z dwoma kocurami, którzy zgodzili się spełnić marzenie kotki o posiadaniu potomstwa. A samo znalezienie odpowiednich kandydatów było czasochłonne, tak też kotka miała nadzieję, że na jednym spotkaniu się skończy i otrzyma to czego tak bardzo pragnęła. W końcu jedyne co miało ich łączyć to kocięta, nic więcej, tak też nie chciała się bawić w tą całą otoczkę romantyczności. Zresztą, powoli zaczęła rozumieć, że oddała już komuś swe serce. I tylko kociąt brakowało do tego by mogły być prawdziwą szczęśliwą rodziną.
Wyruszyła w drogę dreptając w kierunku samego serca miasta, do jednego z miejsc w betonowej dżungli, gdzie koty mogły się zabawić. Gdy dostrzegła znajome buro-białe futro, jak i rude, zbliżyła się w kierunku kawalerów, którzy nie szczędzili komplementów, gdy tylko zauważyli ją. Dla pewności wolała przypomnieć im, że po dzisiejszym wspólnym spędzeniu czasu, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem widzą się ostatni raz i mają później jej nie nachodzić. Nie protestowali, było im na rękę to, że nie będą musieli brać udziału w wychowywaniu kociąt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz