Króliczy Sus - to imię obijało się po obozie niczym echo. To ona odpowiada za te wszystkie śmierci. Niesamowite jak trio składające się z Byczej Szarży, Wiewiórczego Pazura i Piaskowej Gwiazdy ustaliło to, nie dając morderczyni czasu na zorientowanie się, że ci depczą jej po łapach. Ale stało się. Kara została wymierzona, a on słuchał i patrzył, kiedy kotka traciła ostatni dech. Zasłużyła. Teraz nie musiał martwić się o swoje życie. Jakoś nie wierzył, aby wojowniczka powiedziała prawdę przed śmiercią, odnośnie reszty zabójstw. Był pewien, że zrobiła to celowo, aby niepokój nigdy nie opuścił Klanu Burzy. Teraz wszyscy będą ponownie patrzeć każdemu na łapy i zastanawiać się, kto jeszcze bierze w tej farsie udział. A może był to bunt? Nie rude koty mogły w końcu mieć dość takiego traktowania. Może w ten sposób, walczą o swoją wolność? Jego zdaniem bardzo głupio postępują. Powinni wyjść naprzeciw rudzielcom i zrobić to raz a porządnie, a nie bawić się w podchody z mordowaniem. Może wtedy wszystko skończyłoby się tylko na wygnaniu i obiciu skóry, a nie śmierci.
Westchnął ciężko. Mu również to co wprowadziła jego matka nie odpowiadało. Dziwne skoro sam był kremowy, czyli zaliczał się do grona rudzielców, a mimo to chciał, aby to się skończyło. On nie miał problemu, aby żyć wśród innych odcieni futer. Może i nie miał w klanie żadnych przyjaciół, uważał się za odludka, który już nigdy nie wyjdzie na prostą ścieżkę, lecz szanował drugiego kota. Jako pierwszy w swoim życiu doświadczył terroru Piaskowej Gwiazdy. Wiedział jak czuli się inni, kiedy ta bez oporu ponosiła się emocją, rządząc się tak, jakby wszystko należało do niej. Nawet kocie życie. To przez nią oszalał. Ona zniszczyła go psychicznie. A teraz? Teraz to wszystko robiła z innymi. Dlatego uważał, że należałoby się jej pozbyć. Tak... jednak czy tego dożyje? Liderka była już stara, jej życie mogło zakończyć się zawsze. Nikt by nawet się nie przejął jej zniknięciem. Orlikowy Szept zostałby liderem i w końcu zapanowałby w Klanie Burzy spokój...
No chyba, że w ramach zemsty historia zatoczy koło i teraz to rudzi będą cierpieć...
Z rozmyślań wyrwał go rozkaz, aby wracać do roboty. Przedstawienie się skończyło i trzeba było dalej pracować. Skierował kroki w stronę wyjścia z obozu, wcale a wcale, nie wybierając się na polowanie.
Była ciemna noc, a on stał na warcie. Dawno nie pamiętał, kiedy to robił. Chyba ostatni raz, kiedy miał nocne czuwanie, gdzie prawie zamarzł. Teraz padał deszcz, zmywając zewsząd zapachy. Był tylko on, ciemność, w którą wlepiał ślipia i dziwne poczucie obserwacji. Nie zwracał na nie uwagi, ponieważ sądził, że wraca jego młodzieńcza paranoja odnośnie tego, że ktoś czyha na jego życie. Nie miał czego się bać. To tylko wymysł jego chorego umysłu. Zmoknął już całkowicie, raz po raz otrzepując sierść z wody. Yh... nie zdziwiłby się, gdyby okazało się, że ta cała warta jest tylko i wyłącznie po to, aby znów go zadręczać. No bo czemu nagle on miał pilnować całego obozu? Nie mieli do tego innych wojowników?
Na wrzosowiskach nic się nie działo. Wbijał wzrok właśnie w niebo, zasnute chmurami, kiedy poczuł ból w głowie. Świat zakręcił mu się przed oczami, a gwiazdy jakby przybliżyły, nim nastała ciemność.
Napastnik chwycił nieprzytomne ciało syna liderki i zaczął/ęła ciągnąć w głąb terenów Klanu Burzy. Usłyszał/a jakiś szmer i nie był/a w stanie rozerwać gardła, czy zrobić czegoś więcej, aby upewnić się co do śmierci ofiary. Spanikował/a, robiąc wszystko, aby jak najszybciej ukryć ciało. Kiedy dotarł/a do głębokiego dołu, zrzucił/a tam kremowego, natychmiast odchodząc. Był/a pewien, że ten nie żyje, a Piasek ta rana zaboli. Nie miał/a czasu na opuszczenie obozu na tak długi czas. Jeszcze ktoś zacząłby go/ją o coś podejrzewać, a na to nie mógł/ogła pozwolić.
Ocknął się z bolącą głową. Co jest? Gdzie był? Dostrzegł dookoła niego ziemię. Chwila... co?! Jak tu się znalazł? Wstał na równe łapy i rozejrzał się po dole. Ktoś... go tu wrzucił? Nieprzyjemny dreszcz przebiegł mu po grzbiecie. Nie... nie... czyżby morderca go chciał zabić?! Nie słyszał jednak żadnych odgłosów świadczących, że ktoś tu jeszcze był. Wątpił, że ktoś zrobił mu nieśmieszny żart. Głowa naprawdę go bolała i to tak, jakby ktoś liczył na jego szybki zgon. Czuł zapach krwi, a w oczach mu się dwoiło. A jeżeli umrze dopiero teraz? Kiedy się ocknął w grobie, świadom, że niedługo jego czas dobiegnie końca? Zalał go zimny pot, a w piersi ścisnął strach.
I to go zaskoczyło.
Rozszerzył oczy nie wierząc w to, co właśnie pojął.
Był scalony!
Pierwszy raz od tak długiego czasu...
Był sobą.
Nie Dreszczem, nie Ścieżką, ale sobą.
Czyżby to przez uderzenie?
Chciał się stąd wydostać, pobiec do wujka i mu wszystko opowiedzieć. Jednak...
Ktoś chciał go zabić...
Znów ten dreszcz... strach... ale i złość. Przecież był po ich stronie! Dlaczego chcieli go zabić?! Nic im nie zrobił! Mógłby nawet pomóc!
Teraz jednak nie było czasu na takie rozmyślania. Stało się. Najgorsze, że nie widział, ani nawet nie poczuł zapachu napastnika. Nie wiedział, czy powrót był dobrą opcją. Co jeśli to zrobi, a ten znów go zaatakuje? A może to sprawi, że morderca spanikuje i padnie na zawał, w taki sposób się demaskując?
Bał się. Naprawdę, bał się powrotu. Nie miał nikogo kto mógłby go ocalić, jeżeli to by się powtórzyło. Mógł liczyć tylko na siebie, a wierzył, że za drugim razem morderca nie popełni tego samego błędu i rozszarpie mu gardło, by ten naprawdę umarł. To czemu nie zrobił tego właśnie teraz? Śpieszyło mu się? A może ktoś go zauważył?
Czując rosnące mdłości, zwymiotował kolację. Naprawdę potwornie się czuł. Krew zaschła mu na głowie, lecz zapach nadal był wyczuwalny. Uniósł z trudem wzrok ku niebu. Nadal było ciemne, nie był nieprzytomny więc długo. Na szczęście nie padało. Właśnie! Może będą jakieś ślady? Zmuszając całe swoje ciało, zaczął wspinać się na górę. Rozmokła ziemia, utrudniała mu to, rozjeżdżając się pomiędzy jego łapami. Nie był w stanie stąd wyjść o własnych siłach, bez pomocy z zewnątrz.
- Pomocy! Jest tam kto? - spróbował.
Może ktoś właśnie tędy przechodził? Nadzieja nie opuszczała go. I właśnie, po kilku takich zawołaniach, usłyszał szmer. Jelenie Kopytko zajrzał do dołu, a on automatycznie się spiął. A co jeśli to on go tu wsadził i pozostawił na śmierć? Widząc jego zdziwioną minę, śmiał wątpić. Kocur pomógł mu wyjść, wypytując o to jak tam się znalazł.
- Chcieli mnie zamordować - odpowiedział tylko, uciszając tym jego paplanie.
- Musimy powiedzieć o tym Piaskowej Gwieździe. Chodź.
Coś czuł, że matka nie będzie zadowolona z tak wczesnej pobudki. Powinien też udać się do wujka, aby opatrzył mu głowę. W ogóle przydałoby się, aby go przebadał. Nadal go mdliło, a ból nie mijał.
W końcu dotarli pod jamę, gdzie urzędowała kremowa tyranka. Jelenie Kopytko wskazał pyskiem, aby wszedł pierwszy. O nie. Nie, nie, nie. Nie chciał narażać się na jej gniew. Na pewno zaspana nie zorientuję się, że przychodził w ważnej sprawie i da mu po pysku.
- Ty pierwszy - zachęcił go.
- Co tu się dzieję? - Bycza Szarża wyszedł z legowiska wojowników i wbił wzrok w dwa kocury. Odruchowo się spiął. Nie wiedział kto chciał go zabić... Jeżeli to on... musiał być ostrożny. Chociaż nie wydawał się zaskoczony tym, że żyje.
- Musimy rozmawiać z Piaskową Gwiazdą - wymiauczał Jelenie Kopytko. - Morderca znów uderzył.
- Naprawdę? - zapytał rozglądając się na boki. - Dobrze, chodźcie. - Zaprosił ich do wnętrza jamy, gdzie matka wbijała w nich zaspany wzrok. Chyba za głośno gadali i ją obudzili. Przełknął ślinę.
- O co chodzi? - Piaskowa Gwiazda jak zawsze, skupiła na nim wzrok i zwęziła podejrzanie oczy. Te zimne, wysysające z ciebie całe szczęście, oczy.
- Znalazłem go w dole na wrzosowiskach... - zaczął swoją opowieść Jelenie Kopytko.
Słuchał jak zachciało mu się skorzystać z krzaczka, gdy usłyszał jakiś dźwięk. Odezwał się, ale odpowiedziała mu cisza. Później miał wrócić do legowiska wojowników, ale wyczuł zapach krwi, który doprowadził go do Drżącej Ścieżki.
- ... i on powiedział, że zaatakował go morderca - zakończył.
Liderka teraz pozwoliła mu zabłysnąć i opowiedzieć jak to było w je przypadku.
- Ja... byłem na warcie. Jak wiesz - fuknął, podkreślając, że to jej wina, co mu się przytrafiło. - No i czułem na sobie czyjś wzrok, ale to zignorowałem, ponieważ już nie raz miałem takie urojenia, jak wiesz - dodał, bo w końcu to wiedziała. Była jego matką. Jak mogła nie wiedzieć. - Później poczułem uderzenie w głowę i ocknąłem się już w dole. Próbowałem wyjść, ale było ciężko. Wtedy zjawił się Jelenie Kopytko i mnie uratował.
- I tyle? Żadnego zapachu, kępki sierści pod pazurami, śladów, nic? - fuknęła zła.
Potrącił głową.
- Padał deszcz. Wszystko zmył. Zaskoczył mnie, albo zaskoczyła. Nie wiem kto to - wyjaśnił.
To nie spodobało się liderce. Zaczęła krążyć, obijając zdenerwowanie ogonem na boki. Najwyraźniej nie udało jej się złapać mordercy. Znaczy... jednego tak, ale reszta...
Przyglądał się jej i dostrzegł, że pewnie ta wiadomość ją poruszyła. Nie wiedział jednak czy przez matczyną miłość, czy przez to, że ktoś jej groził. W sumie... cieszył się, że żył. Po co w ogóle roztrząsał, czy matka go kocha czy nie? Był dorosły. Na to było już dawno za późno.
- Może zdziwi się na mój widok - miauknął sprawiając, że wszyscy skupili na nim uwagę. - I wtedy... wtedy się wyda - dodał czując się już mniej pewnie, gdy zrozumiał, że właśnie zgłosił się na wabik.
- Dobry pomysł. Możemy spróbować - zadecydowała kremowa.
No i się wkopał. Obserwował jeszcze chwilę jak matka kręci się od ściany do ściany jamy, jakby mrówki jej weszły do tyłka, po czym udał się za Byczą Szarżą, który miał go ukryć, aż do nadejścia świtu. Dopiero wtedy, kiedy wszyscy będą zebrani w obozie... wtedy rozpocznie się ich obława.
No chyba, że w ramach zemsty historia zatoczy koło i teraz to rudzi będą cierpieć...
Z rozmyślań wyrwał go rozkaz, aby wracać do roboty. Przedstawienie się skończyło i trzeba było dalej pracować. Skierował kroki w stronę wyjścia z obozu, wcale a wcale, nie wybierając się na polowanie.
***
Była ciemna noc, a on stał na warcie. Dawno nie pamiętał, kiedy to robił. Chyba ostatni raz, kiedy miał nocne czuwanie, gdzie prawie zamarzł. Teraz padał deszcz, zmywając zewsząd zapachy. Był tylko on, ciemność, w którą wlepiał ślipia i dziwne poczucie obserwacji. Nie zwracał na nie uwagi, ponieważ sądził, że wraca jego młodzieńcza paranoja odnośnie tego, że ktoś czyha na jego życie. Nie miał czego się bać. To tylko wymysł jego chorego umysłu. Zmoknął już całkowicie, raz po raz otrzepując sierść z wody. Yh... nie zdziwiłby się, gdyby okazało się, że ta cała warta jest tylko i wyłącznie po to, aby znów go zadręczać. No bo czemu nagle on miał pilnować całego obozu? Nie mieli do tego innych wojowników?
Na wrzosowiskach nic się nie działo. Wbijał wzrok właśnie w niebo, zasnute chmurami, kiedy poczuł ból w głowie. Świat zakręcił mu się przed oczami, a gwiazdy jakby przybliżyły, nim nastała ciemność.
***
Napastnik chwycił nieprzytomne ciało syna liderki i zaczął/ęła ciągnąć w głąb terenów Klanu Burzy. Usłyszał/a jakiś szmer i nie był/a w stanie rozerwać gardła, czy zrobić czegoś więcej, aby upewnić się co do śmierci ofiary. Spanikował/a, robiąc wszystko, aby jak najszybciej ukryć ciało. Kiedy dotarł/a do głębokiego dołu, zrzucił/a tam kremowego, natychmiast odchodząc. Był/a pewien, że ten nie żyje, a Piasek ta rana zaboli. Nie miał/a czasu na opuszczenie obozu na tak długi czas. Jeszcze ktoś zacząłby go/ją o coś podejrzewać, a na to nie mógł/ogła pozwolić.
***
Ocknął się z bolącą głową. Co jest? Gdzie był? Dostrzegł dookoła niego ziemię. Chwila... co?! Jak tu się znalazł? Wstał na równe łapy i rozejrzał się po dole. Ktoś... go tu wrzucił? Nieprzyjemny dreszcz przebiegł mu po grzbiecie. Nie... nie... czyżby morderca go chciał zabić?! Nie słyszał jednak żadnych odgłosów świadczących, że ktoś tu jeszcze był. Wątpił, że ktoś zrobił mu nieśmieszny żart. Głowa naprawdę go bolała i to tak, jakby ktoś liczył na jego szybki zgon. Czuł zapach krwi, a w oczach mu się dwoiło. A jeżeli umrze dopiero teraz? Kiedy się ocknął w grobie, świadom, że niedługo jego czas dobiegnie końca? Zalał go zimny pot, a w piersi ścisnął strach.
I to go zaskoczyło.
Rozszerzył oczy nie wierząc w to, co właśnie pojął.
Był scalony!
Pierwszy raz od tak długiego czasu...
Był sobą.
Nie Dreszczem, nie Ścieżką, ale sobą.
Czyżby to przez uderzenie?
Chciał się stąd wydostać, pobiec do wujka i mu wszystko opowiedzieć. Jednak...
Ktoś chciał go zabić...
Znów ten dreszcz... strach... ale i złość. Przecież był po ich stronie! Dlaczego chcieli go zabić?! Nic im nie zrobił! Mógłby nawet pomóc!
Teraz jednak nie było czasu na takie rozmyślania. Stało się. Najgorsze, że nie widział, ani nawet nie poczuł zapachu napastnika. Nie wiedział, czy powrót był dobrą opcją. Co jeśli to zrobi, a ten znów go zaatakuje? A może to sprawi, że morderca spanikuje i padnie na zawał, w taki sposób się demaskując?
Bał się. Naprawdę, bał się powrotu. Nie miał nikogo kto mógłby go ocalić, jeżeli to by się powtórzyło. Mógł liczyć tylko na siebie, a wierzył, że za drugim razem morderca nie popełni tego samego błędu i rozszarpie mu gardło, by ten naprawdę umarł. To czemu nie zrobił tego właśnie teraz? Śpieszyło mu się? A może ktoś go zauważył?
Czując rosnące mdłości, zwymiotował kolację. Naprawdę potwornie się czuł. Krew zaschła mu na głowie, lecz zapach nadal był wyczuwalny. Uniósł z trudem wzrok ku niebu. Nadal było ciemne, nie był nieprzytomny więc długo. Na szczęście nie padało. Właśnie! Może będą jakieś ślady? Zmuszając całe swoje ciało, zaczął wspinać się na górę. Rozmokła ziemia, utrudniała mu to, rozjeżdżając się pomiędzy jego łapami. Nie był w stanie stąd wyjść o własnych siłach, bez pomocy z zewnątrz.
- Pomocy! Jest tam kto? - spróbował.
Może ktoś właśnie tędy przechodził? Nadzieja nie opuszczała go. I właśnie, po kilku takich zawołaniach, usłyszał szmer. Jelenie Kopytko zajrzał do dołu, a on automatycznie się spiął. A co jeśli to on go tu wsadził i pozostawił na śmierć? Widząc jego zdziwioną minę, śmiał wątpić. Kocur pomógł mu wyjść, wypytując o to jak tam się znalazł.
- Chcieli mnie zamordować - odpowiedział tylko, uciszając tym jego paplanie.
- Musimy powiedzieć o tym Piaskowej Gwieździe. Chodź.
Coś czuł, że matka nie będzie zadowolona z tak wczesnej pobudki. Powinien też udać się do wujka, aby opatrzył mu głowę. W ogóle przydałoby się, aby go przebadał. Nadal go mdliło, a ból nie mijał.
W końcu dotarli pod jamę, gdzie urzędowała kremowa tyranka. Jelenie Kopytko wskazał pyskiem, aby wszedł pierwszy. O nie. Nie, nie, nie. Nie chciał narażać się na jej gniew. Na pewno zaspana nie zorientuję się, że przychodził w ważnej sprawie i da mu po pysku.
- Ty pierwszy - zachęcił go.
- Co tu się dzieję? - Bycza Szarża wyszedł z legowiska wojowników i wbił wzrok w dwa kocury. Odruchowo się spiął. Nie wiedział kto chciał go zabić... Jeżeli to on... musiał być ostrożny. Chociaż nie wydawał się zaskoczony tym, że żyje.
- Musimy rozmawiać z Piaskową Gwiazdą - wymiauczał Jelenie Kopytko. - Morderca znów uderzył.
- Naprawdę? - zapytał rozglądając się na boki. - Dobrze, chodźcie. - Zaprosił ich do wnętrza jamy, gdzie matka wbijała w nich zaspany wzrok. Chyba za głośno gadali i ją obudzili. Przełknął ślinę.
- O co chodzi? - Piaskowa Gwiazda jak zawsze, skupiła na nim wzrok i zwęziła podejrzanie oczy. Te zimne, wysysające z ciebie całe szczęście, oczy.
- Znalazłem go w dole na wrzosowiskach... - zaczął swoją opowieść Jelenie Kopytko.
Słuchał jak zachciało mu się skorzystać z krzaczka, gdy usłyszał jakiś dźwięk. Odezwał się, ale odpowiedziała mu cisza. Później miał wrócić do legowiska wojowników, ale wyczuł zapach krwi, który doprowadził go do Drżącej Ścieżki.
- ... i on powiedział, że zaatakował go morderca - zakończył.
Liderka teraz pozwoliła mu zabłysnąć i opowiedzieć jak to było w je przypadku.
- Ja... byłem na warcie. Jak wiesz - fuknął, podkreślając, że to jej wina, co mu się przytrafiło. - No i czułem na sobie czyjś wzrok, ale to zignorowałem, ponieważ już nie raz miałem takie urojenia, jak wiesz - dodał, bo w końcu to wiedziała. Była jego matką. Jak mogła nie wiedzieć. - Później poczułem uderzenie w głowę i ocknąłem się już w dole. Próbowałem wyjść, ale było ciężko. Wtedy zjawił się Jelenie Kopytko i mnie uratował.
- I tyle? Żadnego zapachu, kępki sierści pod pazurami, śladów, nic? - fuknęła zła.
Potrącił głową.
- Padał deszcz. Wszystko zmył. Zaskoczył mnie, albo zaskoczyła. Nie wiem kto to - wyjaśnił.
To nie spodobało się liderce. Zaczęła krążyć, obijając zdenerwowanie ogonem na boki. Najwyraźniej nie udało jej się złapać mordercy. Znaczy... jednego tak, ale reszta...
Przyglądał się jej i dostrzegł, że pewnie ta wiadomość ją poruszyła. Nie wiedział jednak czy przez matczyną miłość, czy przez to, że ktoś jej groził. W sumie... cieszył się, że żył. Po co w ogóle roztrząsał, czy matka go kocha czy nie? Był dorosły. Na to było już dawno za późno.
- Może zdziwi się na mój widok - miauknął sprawiając, że wszyscy skupili na nim uwagę. - I wtedy... wtedy się wyda - dodał czując się już mniej pewnie, gdy zrozumiał, że właśnie zgłosił się na wabik.
- Dobry pomysł. Możemy spróbować - zadecydowała kremowa.
No i się wkopał. Obserwował jeszcze chwilę jak matka kręci się od ściany do ściany jamy, jakby mrówki jej weszły do tyłka, po czym udał się za Byczą Szarżą, który miał go ukryć, aż do nadejścia świtu. Dopiero wtedy, kiedy wszyscy będą zebrani w obozie... wtedy rozpocznie się ich obława.
przepiękne opjo <3 piszesz najlepjej na blogu
OdpowiedzUsuń