Pora nagich drzew rozszalała się na dobre a doskonałym tego przykładem byli chorzy, którzy co jakiś czas przychodzili do medyków. Jak ktoś się nie poślizgnął i uderzył, czy też nie złapał kataru to przychodził ze sztywnymi stawami bo się przysnęło na zewnątrz.
Medycy mieli łapy pełne roboty i Iskrzący Krok doskonale o tym wiedziała, chciała ich trochę odciążyć, jednakże Bursztynowy Pył utwierdzał ją w przekonaniu, że zarówno on, jak i Bluszczowe Pnącze, radzą sobie wręcz wyśmienicie we dwójkę.
Szylkretka nie była tego pewna, szczególnie w momencie gdy przyszła do nich Marchewkowa Natka z jakimś dziwnym glutem, który wypływał z jej spuchniętego, prawego oka. Żeby było jeszcze weselej, okazało się, że nie mieli jakichś tam konkretnych liści, które miały zakryć leczniczą papkę, nałożoną przez liliowego kocurka.
— Jesteś pewny, że nie mam iść po te liście? — miauknęła spokojnie, obserwując jak medyk krząta się po składziku i przewraca wszystko do góry nogami.
— A niby po jakiego jeża masz iść? Ja tu mam wszyściutko kochanieńka!
— Yh... właśnie widzę — kotka schyliła się, by nie dostać czasem jakimś korzonkiem czy innym zawiniątkiem. Nie rozumiała upartości medyka, jeśli czegoś nie miał - ona mogła spróbować to odszukać, przecież to nie tak, że źle poprosić kogoś o pomoc. Poza tym, Iskrzący Krok z radością wręcz odpoczęłaby od tego bajzlu.
I tym w swojej głowie a także i w klanie.
Wyleczeni: Marchewkowa Natka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz