Dzisiejszego ranka dostał zadanie. Miał wymienić mech w żłobku. Po ostatnim razie, gdzie karmicielki wygoniły go swoimi uwagami, nie miał ochoty ponownie tam witać. Jednak sam pragnął akceptacji ze strony owocniaków, więc powinien wziąć się do roboty, a nie lenić. Szybko udało mu się wypatrzeć świeży mech, który był składowany w miejscu, osłoniętym od niszczycielskich czynników natury. Dziwił się, że to posłanie było takie miękkie i miłe w dotyku. W Siedlisku Wyprostowanych, było trudno o takie rarytasy. No nic... Złapał zębami mech, po czym przyciągnął go bliżej żłobka. Zajrzał do środka, jednak prócz oddechów śpiących, nic nie zwróciło jego uwagi. No dobra. Jego zadanie stawało się trudniejsze. Jak miał wymienić mech, kiedy całe to towarzystwo spało? Nie udałoby mu się tego zrobić, nie budząc karmicielek. A te? Te pewnie za obudzenie by go wypatroszyły! Przynajmniej miał takie odczucie. Rozejrzał się i skupił wzrok na kącie, blisko wejścia. Mógł w sumie zacząć od tego miejsca. I tak tu nikt nie leżał, bo wszyscy stłoczyli się w dalszej części, chroniąc się przed mroźnym wiatrem. Złapał za pierwszy mech i sprawnie wyniósł go na zewnątrz. Nową partię położył w puste miejsce, gdy nagle usłyszał czyjś piskliwy głosik.
- Krzemieniu, opowiesz mi coś? - spytała cicho Poziomka
- Mama ci pozwoliła? - odparł bardzo zaskoczony. Czyżby jednak za głośno pracował i obudził małą? Rozejrzał się dla pewności po żłobku, ale reszta cały czas spała.
- Nie. Ale ona się nie zna!
Nie wiedział za bardzo co na to odpowiedzieć. Z jednej strony nie chciał smucić małej, z drugiej wściekać jej matki. Na dodatek nie znał żadnych opowieści, które się opowiada dzieciom.
- No nie wiem...
- Proszę! Tak mi się nudziiii. - Zrobiła te swoje oczka.
Westchnął i usiadł. Był gotów w razie czego czmychnąć ze żłobka, gdyby jej matka się obudziła i zaczęła znów pluć pianą.
- Dobrze, ale ciszej. Jak chcesz, abym ci coś opowiedział, to twoja mama nie może się obudzić, bo nie skończę, jasne? - miauknął do kociaka.
Ta pokiwała głową, że rozumie i przysunęła się bliżej, czekając na opowieść. Co miał jej jednak opowiedzieć? Naprawdę się na tym nie znał.
- No to może... Opowiem ci o Wyprostowanych. - Ich akurat znał, w końcu żył z nimi po sąsiedzku i obserwował ich zachowania. Były dziwne, jednak również ciekawe. - To duże istoty, które poruszają się na tylnych łapach. Nie mają sierści. Jedynie na głowie ją posiadają. Mają wiele skór, które zrzucają w zależności od pogody. Mieszkają w dużych gniazdach i ujarzmiają głośne potwory. Ja się do nich nigdy nie zbliżałem. Dla samotnika to hańba zostać ich niewolnikiem, inaczej pieszczoszkiem. Jednak niektóre koty żyły z nimi pod jednym gniazdem. Ci ich karmili i dotykali. Dla nich to było przyjemne, jeszcze nosili na szyi dziwne paski, które były symbolem ich niewolnictwa. Dzielili się również na dorosłych i kocięta. Ich młode są strasznie głośne. Atakują koty... Czasami rzucają kamieniami. Chodzą zawsze z samego rana do innego gniazda, które pewnie jest czymś takim jak ten żłobek. Spotykają się ze swoimi rówieśnikami i bawią. Za to ich rodzice wsiadają do potworów i gdzieś jadą. Gdy ich nie ma, jest taka cisza... Lecz po szczytowaniu słońca wszyscy wracają i na powrót roi się od głosów. Dużo wydają swoich wrzasków. Tak się komunikują. Są jednak niebezpieczni. Ich potwory również. Potrafią zabić, gdy wejdzie się im na drogę - zamilkł. Od razu przypomniał sobie o Zgniliźnie i tym jak zginęła pod kołami. To... było okropne wspomnienie, które jak inne, nie dawały mu spokoju.
- Masz jakieś pytania? - zapytał, widząc wielkie oczy kociaka. O nie! A co jeśli przedobrzył i teraz mała będzie się bała spać?! Przecież jej matka go zabiję!
<Poziomko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz