W dniu mianowania, po odbytej ceremonii
Kocur leżał w swoim posłaniu, które uważał za niezwykle niewygodne, niekomfortowe. Czuł, że jest strasznie puste, surowe, że nie kryją się w nim żadne pozytywne wspomnienia i nigdy też się w nim nie pojawią. W dodatku był strasznie smutny, że musiał tu spać z wiedzą, że wcale nie szkoli się na rangę, na którą chciałby się szkolić. Od zawsze marzył o tym, żeby uczyć się o ziołach, poznawać ich zastosowanie. Chciał pomagać swoim pobratymcom w inny sposób, niż robią to wojacy – ale czy miał wybór? Odpowiedź jest jasna… nie miał on wyboru! Mimo tego obwiniał siebie bez przerwy, bo w końcu według niego “mógł się sprzeciwić matce. Mógł powiedzieć, że chce szkolić się na medyka”. Tamtego dnia presja jednak była zbyt duża, Wiciokrzew czuł wyczekujące spojrzenie swojej matki na własnej skórze. Wiedział, że Cierń obraziłaby się na niego z chwilą, gdy ten wybrałby ścieżkę inną niż ta, do której zmusiła go łysa kotka, a tego bardzo, bardzo nie chciał! Jego matka była jego jedyną przyjaciółką, ponieważ urodził się jedynakiem. Ojca właściwie nie miał przy sobie, a dziadek, o którym opowiadała mu Cierń, podobno zmarł, gdy Wiciokrzew leżał jeszcze nieprzytomny otaczającego go świata. Z tego powodu też był smutny. Z opowieści wynikało, że owy czarny kot był naprawdę wspaniały! Kto wie, może Gęgawa byłby w stanie zrozumieć liliowego kocurka? Może mógłby wysłuchać jego żali, stanąć w jego obronie? Tak młody uczeń nie miał nikogo po swojej stronie, gdyby Cierń się od niego odwróciła, zostałby sam jak palec. No może nie do końca, bo pewnie miałby jeszcze swojego mentora, którego tak właściwie nie znał za dobrze. Wiciokrzew kilka razy widział, jak Rokitnik pojawia się w żłobku, ale nigdy nie miał odwagi do niego podejść. Bury kocur wydawał się dosyć wymagający i może trochę agresywny? Brutalny? Przynajmniej takie wrażenie dawało jego zachowanie, odzywki. Raz Rokitnik próbował nawet nauczyć Wiciokrzewa walczyć, ale nic pożytecznego z tego nie wyszło, a bury wojak zmarnował tylko swój czas. Po prostu wtedy bardzo młody kocur nie miał prawie wcale siły w łapach, ledwo stał w miejscu wyprostowany! Nie miał więc jak walczyć, atakować. Poza tym sam nie chciał i to nie z powodu swojej marnej budowy i kondycji. Po prostu nie chciał nikogo krzywdzić, nie miał tyle odwagi, aby podnieść łapę na kota, który był tak bliski Cierniowi.
“Wszystkie te treningi będą straszne! Nie jestem w stanie bić się z innymi, ja nie chcę! Nie potrafię!” myślał, coraz bardziej pogrążając się w smutku. Bał się okropnie, że w końcu Rokitnik podejdzie do niego i te męczarnie się rozpoczną. Jak na razie starał się korzystać z chwil, w których nie musiał się wysilać i robić rzeczy wbrew jego woli, chociaż nawet to mu nie wychodziło! Ciągły stres już zaczynał go męczyć. Serce biło mu szybciej za każdym razem, gdy tylko dostrzegał znajome mu bure futro. Starał się za wszelką cenę nie przyciągać niczyjej uwagi, w końcu może Rokitnik jakoś zapomni o tym, że dostał ucznia? Tak byłoby chyba najlepiej! Wiciokrzew mógłby wciąż się obijać i udawać, że czegoś się uczy. Wtedy mógłby uniknąć gniewu swojej matki i wszystkim żyłoby się szczęśliwie. Przynajmniej do czasu, bo przecież nie mógł odstawiać swoich obowiązków w nieskończoność. Żeby nie zawieść matki, musiałby w końcu mianować się na pełnoprawnego wojownika, a nie tylko jego ucznia, no ale z marnymi umiejętnościami jakoś tego nie widział.
Cóż, Wiciokrzew myślał aż za dużo. Rozmyślał wszystkie opcje, ścieżki, dostępności. Gubił się we własnych przemyśleniach, wymyślał często jakieś niemożliwe scenariusze, a potem dalej w nie brnął, aż w końcu powstawała z tego historia, choć co prawda bardzo nielogiczna i z wieloma lukami. Myślał tak i myślał, ale nigdy nie był zadowolony. Nigdy nie udało mu się znaleźć planu idealnego, według którego chciałby działać. Wszystko, czego pragnął, wydawało się nieosiągalne i bardzo od niego oddalone, chociaż co prawda jedyne czego tak naprawdę chciał to zostania medykiem, ale o tym zdążył już zapomnieć. W jego głowie panował tak straszny mętlik, że czasami zapomniał nawet, jak się nazywa. Cały dzień leżał na posłaniu, ale dla niego były to wieki. Stracił poczucie czasu, miał wrażenie, że użala się nad sobą od dobrych kilku księżyców. Dopiero do rzeczywistości przywrócił go głos jakiegoś ucznia.
— Halo? Żyjesz? — zapytał pewien ktoś. Obraz przed oczami kocura nagle zaczął się rozmywać, jakby właśnie powracał do rzeczywistości. Zamrugał kilka razy, czując, jak coś ściska mu żołądek. Dostrzegł przed sobą gałęzie kasztanowca, na którym umieszczone były legowiska uczniów, a także ściemniające się niebo i szybujące płatki śniegu.
“Co się dzieje? Gdzie ja jestem?” spytał samego siebie, jego końcówka ogona drgała nerwowo.
— Halo! — usłyszał znów, głos rozległ się tuż obok jego ucha. Wiciokrzew zaczął gorączkowo rozglądać się wokół siebie, aż w końcu dostrzegł burą szylkretkę uczepioną jednej z gałęzi.
— Och, przepraszam! Z-zapomniałem — miauknął nieśmiało, kładąc po sobie uszy. Dopiero teraz poczuł, jak chłodno dziś było. Przestał skupiać swój wzrok na futrze kotki, a zaczął obserwować otoczenie dookoła. Była Pora Nagich Drzew, no tak. Najgorszy czas na zostanie uczniem! Można by powiedzieć, że od razu został wrzucony do głębokiej wody. Nie było miejsca na spokojne treningi z towarzyszącymi promieniami słonecznymi, które radośnie ogrzewały kotom futra.
— O czym zapomniałeś? — spytała uczennica. Jej głos nie był zły ani wkurzony, co bardzo zdziwiło kocura. Spodziewał się, że kotka będzie na niego zła, że jest taki powolny w odpowiadaniu i ciągle się zamyśla.
— O tym, żeby odpowiedzieć — mruknął ściszonym głosem. Takie rzeczy raczej nie powinny się zdarzać innym kotom, a jednak on żył w swoim świecie. Dla niego wszystko było możliwe! Ciekawe, czy tak samo zrobiłby w środku walki?
“Och, będę tragicznym wojownikiem!” powtarzał sobie.
— Nie szkodzi! — odpowiedziała nieznajoma mu kotka. Wiciokrzew ponownie się zdziwił, dlaczego ona wciąż chciała z nim rozmawiać? Był strasznie zakłopotany! Przecież on nie potrafił rozmawiać z innymi, nikt nie chciał rozmawiać z nim! Dlaczego ta kotka się go uczepiła?
— D-dlaczego ze mną rozmawiasz? — wypalił nagle, ale potem szybko ugryzł się w język. Obca kotka przechyliła główkę.
— Wyglądałeś mi na smutnego! Chciałam spytać, czy wszystko dobrze — mruknęła. Uczeń wzrokiem poszybował gdzieś w dal. Szylkretka wydawała się przemiłą istotą! Ach, że też matka nigdy nie nauczyła go jak rozmawiać z obcymi! Dlaczego wszystkiego sam się musiał dowiadywać? W żłobku siedział cicho całymi dniami, ewentualnie mruknął coś do Ciernia, ale tak nie rozmawiał z absolutnie nikim! Jak teraz miał się porozumiewać z innymi? Jak miał prowadzić konwersację? Jego pysk przyjął zmartwiony wyraz.
— N-no… — wydusił z siebie, zapominając już, jakie było pytanie.
— Po… po prostu, no… — dodał. Sam nie wiedział jak ująć w słowa to, co teraz czuje, bo przecież nie powinien tak się czuć. Uczniowie raczej cieszyli się po awansie, ale on wolałby dalej siedzieć w żłobku. Dlaczego musiał być inny? Jego uwagę przykuły dźwięki drapania o korę drzewa. Podniósł uszy na sztorc i dostrzegł, że szylkretowa uczennica schodzi na dół. Przeraził się.
“Czy naprawdę jestem aż taki nudny!” pomyślał. Poczuł, jak mimo panującego wokół chłodu robi mu się gorąco.
— Zaczekaj! Nie odchodź, proszę! — krzyknął mimo własnej woli. Sam się zdziwił, że podniósł głos. Wytrzeszczył oczy i ze strachu włożył głowę we własne łapy.
— Muszę już spadać! Ale możemy pogadać później, naprawdę! — usłyszał. Słowa kotki sprawiły, że poczuł, jak łzy napływają mu do oczu. Podniósł głowę do góry i wyjrzał delikatnie z legowiska, omiatając obozowisko wzrokiem. Otarł załzawione oczy swoją łapą i uśmiechnął się, aby nie niepokoić kotki.
— D-dobrze! — odpowiedział jej drżącym głosem.
“Nie! Ona nie przyjdzie, nie przyjdzie! Mówi tak, tylko żeby mnie pocieszyć! Ale ona mnie nienawidzi! Nienawidzi mnie już!” pomyślał. Wiciokrzew ułożył się wygodnie, zmrużył obolałe ślepia i właśnie w takim stanie pochłonął go sen.
***
Ze snu obudził go głos, dziwnie mu znajomy. Był to głos stanowczo należący do kocura, poza tym Wiciokrzew wyczuł w nim delikatną nutkę gniewu, ale sam nie był tego pewny. Niechętnie otworzył jedno oko i rozejrzał się na tyle, ile potrafił. Jednak dostrzegł tylko ściany swojego własnego posłania. Nie chcąc się ruszać, ponieważ wciąż był jakoś dziwnie wyczerpany, po prostu zmrużył ponownie swoje oko.
“To pewnie jakiś mentor wołający swojego ucznia na trening. Ale ja przecież jeszcze nie jestem uczniem!” pomyślał, jakby zapominając, że wczorajszego dnia przeniósł się ze żłobka w zupełnie inne miejsce. Wyciągnął łapy przed siebie, aby się wyprostować i ponownie jakoś wygodnie ułożyć. Chyba w nocy musiał się trochę wiercić, ciekawe, czy Cierń to zauważyła? (Bo przecież niby leżała obok niego!)
— Wiciokrzewie! Rusz się! Jak na razie sprawiasz wrażenie leniwego wygodnisia aniżeli przyszłego wojaka! — krzyknął ktoś nagle. Liliowemu kocurowi zrobiło się niedobrze.
“Chwila, ale jak to ja…?” pomyślał. Niechętnie się podniósł z obawy przed konsekwencjami jego rzekomego obijania się.
— Co się tak gapisz! Szykuj się na trening! — ktoś zawołał. Wiciokrzew dostrzegł burego kocura, którego pysk się nie zamykał. Był to nie nikt inny, jak sam Rokitnik we własnej osobie. Uczeń położył po sobie uszy i przytaknął szybko.
— J-jasne! — odparł. Jego głos był cichy i delikatny, na co jego mentor tupnął nogą.
— Mów głośniej, nie słychać cię! — miauknął po chwili. Wiciokrzew ponownie skinął głową, ale tym razem niczego nie powiedział. Wstał tylko niezgrabnie z posłania i spojrzał na pień.
“Jak stąd zejść?” zapytał samego siebie. Czuł się w tym momencie tak strasznie zagubiony, że odruchowo spojrzał błagalnym wzrokiem w stronę delikatnie rozgniewanego Rokitnika. Bury kocur uniósł jedną brew do góry.
— No, śmiało! Złaź z tego drzewa! — zawołał. Wiciokrzew odwrócił głowę od wojownika i skupił się na obecnej sytuacji, w której się znajdował. Przypomniał sobie wczorajszą szylkretkę, która po drzewie poruszała się tak zwinnie i pewnie, jakby była to dla niej najzwyklejsza codzienność. Westchnął, a z jego pyska wydobył się biały obłok.
— R-raz się żyje? — szepnął do siebie pod nosem, chociaż nie był przekonany co do tego motta. Podszedł bliżej pnia i wysunął pazury, po czym ostrożnie zaczepił swoje przednie łapy o chropowatą korę. To samo chciał zrobić z tylnymi, ale nagle jedna z nich się osunęła, przez co Wiciokrzew spanikował. Chciał krzyknąć, ale dźwięk utknął mu w gardle. Zawisnął na pniu, niepewny co ma zrobić dalej.
— Na serio? Nie potrafisz nawet zejść z drzewa? — zawołał Rokitnik, ale przez emocje, które towarzyszyły teraz Wiciokrzewowi, dotarły do niego jedynie niewyraźne słowa. Liliowy kocur po jakimś czasie zaczął osuwać się w dół. Ostra kora kasztanowca raniła jego delikatne poduszki i szarpała jego futro. Dopiero po chwili, która w mniemaniu Wiciokrzewa trwała wieczność, kocur wreszcie poczuł grunt pod łapami. Czując się już bezpiecznie, odczepił się od drzewa i niezgrabnie upadł na plecy. Zamknął na chwilę oczy, a gdy je otworzył, stał przed nim zirytowany Rokitnik. Uczeń podkulił łapy i uśmiechnął się nerwowo.
— P-przepraszam… — szepnął. Bury kocur przewrócił oczami i burknął coś pod nosem.
— Nikt po prostu mnie n-nie nauczył — dodał. Po tych słowach zapanowała kompletna cisza.
— No wstawaj, na co czekasz? — zapytał Rokitnik. Liliowy kocur zgodnie z jego poleceniem podniósł się i otrzepał z brudu, który przyczepił się do jego futra. Grzbiet ucznia był obolały, ale postanowił na to nie narzekać. Nie chciał dodatkowo denerwować swojego mentora.
Wojownik stanął dumnie przed swoim uczniem. W jego oczach widać było ambicje i nadzieje. Wiciokrzew poczuł, że kocur liczy na to, że wyrośnie on na dzielnego wojaka. Smutno spuścił w dół swoją głowę. Nie był w stanie patrzeć na Rokitnika, wiedząc, że jest tylko zwykłym słabeuszem, który w życiu nie wygra żadnej walki.
“On zasługuje na lepszego ucznia…” pomyślał. Jeszcze chwila a rozpłakałby się przed swoim pierwszym treningiem! To dopiero byłby wstyd!
— Jak już wiesz mam na imię Rokitnik — wybrzmiał głos burego kocura. Wiciokrzew delikatnie przytaknął głową na jego słowa.
— Doszły mnie słuchy, że wybrałeś ścieżkę wojownika. To… — przerwał na chwilę.
— To zaszczyt — wydusił z siebie, po czym prychnął. Liliowy kocur podniósł wzrok, ogon burego kocura delikatnie poruszał się raz w lewo, raz w prawo.
— Tak, to zaszczyt, że zostałeś moim uczniem. Do prawdy cieszę się, że będę mógł wyszkolić cię na idealnego wojownika i przelać na ciebie całą swoją dotychczas zdobytą wiedzę. Daglezjowa Igła nie mogła wybrać lepiej — dokończył. Wiciokrzew ani drgnął.
— No, młody, czy ty żyjesz? Słyszysz mnie w ogóle? — miauknął zniecierpliwiony.
— Jesteś synem Ciernia! A jednak jesteś zupełnie inny niż ona! — dodał. Uczeń podniósł głowę do góry, na jego pysku wymalowany był czysty smutek i zawód.
— Coś ci się nie podoba? Jeśli tak, to proszę! Powiedz mi to prosto w twarz, ja czekam! — rzucił ostro. Wiciokrzew odwrócił wzrok od Rokitnika, nie potrafił spojrzeć mu prosto w oczy.
— N-nie… Ja- p-przepraszam! — odparł pośpiesznie. Bury kocur prychnął.
— No, ja mam nadzieję. Jeszcze kilka księżyców a będziesz chodził jak słońce na niebie — miauknął poważnym głosem, w którym było słychać również determinację. Uczeń przełknął ślinę. Znowu zapanowała kompletna cisza, która widocznie zirytowała burasa.
— Czego ty się nie odzywasz? Czy ci języka w gębie brakuje? Z Cierniem nie ma takiego problemu, może jej byś się posłuchał, co? Jak to ma cię przywrócić do pionu, to ja zaraz po nią pójdę i pogadacie sobie inaczej. Ona nie będzie zadowolona. Wiesz, jak bardzo ona chce, abyś był grzecznym uczniem i wyrósł na silnego wojownika — warknął. Wiciokrzew przytaknął na jego słowa.
— Dla niej to jedyna słuszna droga, także musisz się jej trzymać. Nie chcesz chyba zawieść swoich jedynych bliskich, prawda? — zapytał, pod koniec śmiejąc się cicho pod nosem.
— Nie chcę… — odezwał się Wiciokrzew. Jego matka była najbliższa jego sercu, była jego jedyną przyjaciółką i głęboko wierzył, że wszystko, co kotka robi, było dla jego dobra. Nie wyobrażał sobie życia bez niej! Po jakimś czasie Rokitnik odchrząknął, widocznie już się niecierpliwił.
— Dobra. Nie ma co zwlekać, bo zaraz jeszcze się ciemno zrobi, a ty zmarnujesz cały dzień, który mógłbyś wykorzystać na przyswajanie nowych informacji — mruknął twardo. Dłużej nie owijał już w bawełnę, odwrócił się i zaczął dreptać po śniegu w stronę wyjścia z obozu. Wiciokrzew poszedł w jego ślady. Biały puch chrupał pod naciskiem jego łap, a także nieprzyjemnie piekł kocura w poduszki ze względu na swoją temperaturę.
— Słuchaj, młody. Mogę wyjątkowo pójść ci na łapę ze względu na to, że Cierń jest moją… cóż, jakby to ująć… znajomą. Właśnie z tego powodu jestem w stanie podarować ci pewną ulgę — zaczął. Wiciokrzew nie przejął się zbytnio jego słowami, był teraz zajęty podziwianiem świata poza obozem. Było tak pięknie! Lśniący śnieg pokrywał całą ziemię, a ptaki zataczały na niebie okręgi.
— No więc tak, jak będziesz grzeczny i będziesz się mnie słuchał, to dziś pokażę ci tylko granicę, a potem wrócimy do obozu i zrobisz cokolwiek, tam chcesz — dodał. Te słowa przykuły uwagę młodego ucznia. Wiciokrzew uśmiechnął się delikatnie.
— Żagnica tam coś ode mnie chciał, więc będzie to korzystne dla nas obu, tylko musisz się pilnować i mnie słuchać! — burknął, po czym odwrócił się za siebie i spojrzał prosto w zielone ślepia liliowego kocura. Wiciokrzew szybko odwrócił od niego głowę.
— Zrozumiano? — zadał pytanie. Uczeń na chwilę zamilkł, ale wiedział, że jego mentor oczekuje zdecydowanej odpowiedzi. W przeciwnym razie nici z takiej ulgi.
— T-tak! — miauknął. Jego głos był głośniejszy niż zwykle, ale wciąż dosyć cichy. Rokitnik splunął na ziemię i zaczął ponownie pewnie iść przed siebie. Kocur nie wytrzymał jednak za długo w ciszy.
— To teraz udamy się nad Drogę Grzmotu obok Klanu Burzy, bo widzisz, my tak naprawdę to nie graniczymy z żadnym klanem, bo nasze tereny od tych dziwaków odgradza Grzmiąca ścieżka — zaczął. Rokitnik zwolnił nieco kroku, aby znaleźć się bliżej swojego ucznia.
— Ty boi-myszka jesteś, więc pewnie dalej będziesz milczał. Mógłbyś się trochę postarać i pytania jakieś zadawać! — warknął niezadowolony, ale szybko pokręcił głową i westchnął. Wiciokrzew położył po sobie uszy.
— P-przepraszam — mruknął znowu. Buras zatrzymał się gwałtownie, Wiciokrzew zrobił to samo. Na jego pysku wymalowało się czyste “o co chodzi?”, co najwidoczniej dostrzegł jego mentor.
— Jak jeszcze raz niepotrzebnie mnie przeprosisz, to ci tak przefasonuję pysk, że cię własna matka nie pozna! Na Wszechmatkę, masz być silny i pewny siebie, a jak na razie zachowujesz się jak kot o mysim sercu! — syknął. Uczeń spuścił głowę, słysząc gniewny głos swojego mentora. Znowu chciał mruknąć, że tak okropnie przeprasza, ale ugryzł się w język.
— Powiedz mi, jak ty chcesz zostać wojownikiem, skoro w ogóle się nie starasz? To twój pierwszy trening, wziąłbyś się w garść! — dodał. Rokitnik zmarszczył brwi, jego ogon przecinał teraz mroźne powietrze niczym bicz.
“A może ja nie chcę zostać wojownikiem!” pomyślał Wiciokrzew.
— Ty mysi bobku! Mysia strawo! Wrzodzie na ogonie! Rybi flaku! — Rokitnik zaczął wymieniać wszystkie wyzwiska po kolei. Wiciokrzewa te wszystkie słowa kłuły w serce niczym ciernie, ale nie miał odwagi się postawić. Łzy cisnęły mu się do oczu, ale robił wszystko, aby nie okazać słabości przed swoim mentorem.
— Jak dalej taki będziesz, to pójdę do Daglezjowej Igły i jej powiem, żeby od razu cię przeniosła do starszych, albo wyrzuciła z klanu, bo do niczego innego się nie nadasz! Masz cztery księżyce, gdzie ten twój kocięcy zapał, gdzie twoja wyobraźnia i marzenia? Dlaczego już widać, że jesteś taki… ugh, taki inny! — syknął. Pomiędzy dwoma kocurami zapanowała cisza.
— M-mam m-.... m-arz — po jakimś czasie liliowy kocur coś z siebie wydukał, ale szybko się zamknął, nie kończąc zdania. Chciał powiedzieć Rokitnikowi, jak bardzo pragnął zostać medykiem, ale takie coś nie wchodziło w grę. Cały klan chyba by go znienawidził! Matka by się do niego nie przyznała! Rokitnik by się zawiódł! Daglezjowa Igła byłaby zła! Jednak i tak kocur powiedział za dużo. Buras uniósł jedną brew do góry.
— Co masz? Marzenia, tak? — zapytał, jego ton był ostry, zniecierpliwiony.
— O czym marzysz? O tym, aby całymi dniami się obijać? Czy może o tym, aby nigdy nie wychodzić spod matczynej pierzyny, co? — dodał. Wiciokrzew zdobył się na pokręcenie głową w geście zaprzeczenia. Rokitnik burknął.
— Dobra, nie interesują mnie twoje marzenia! Sam wybrałeś ścieżkę wojownika, więc najwidoczniej to o niej marzyłeś. Jeszcze raz wykażesz jakąkolwiek niechęć do treningów, to skończysz marnie. Do prawdy marnie! — westchnął. W głosie burasa było słychać zmęczenie, przez co liliowemu kocurkowi zrobiło się przykro.
“Dlaczego dla wszystkich muszę przynosić zawód? Dlaczego! Och, Wszechmatko, wytłumacz mi? Proszę…” pomyślał. Sam nie wiedział, na co liczy. Może na jakiś omen? Dobry znak? Niestety, zamiast tego w lesie zapanowała kompletna cisza. W Wiciokrzewie przez chwilę wykiełkowała nadzieja na to, że Wszechmatka we własnej osobie coś mu przekaże. To ziarenko wiary szybko zostało jednak zniszczone, zbrukane. Młodzik jakby powrócił do rzeczywistości, smutnej i przykrej rzeczywistości, bo przecież nie był żadnym wybrańcem. Był tylko głupim przegrywem, zawodem dla rodziny, mentora i całego klanu. Był tylko głupią pokraką i owocem nienawiści poprzednich pokoleń w jego rodzinie, jak miał więc wyrosnąć na porządnego kota? Jak miał cieszyć się życiem? Wszechmatko, no jak? Dlaczego od początku swojego życia musiał być wystawiony na tyle nieszczęść?
— W takim razie co teraz? — zapytał Rokitnik. Na jego pysku nie dało się odszukać żadnej emocji. Wiciokrzew był zdziwiony jego nagłą neutralnością, przecież jeszcze przed chwilą gniewnie rzucał niemiłe słowa w stronę młodego ucznia. Kocur wzruszył ramionami.
— N-nie wiem — szepnął, kuląc ogon pod siebie. Wiciokrzew najchętniej wróciłby teraz do obozu, zdążył się już tak potwornie upokorzyć, że teraz powinien spędzić co najmniej dwa księżyce w odcięciu od świata! Liczył tylko na to, że buras nie zdradzi szczegółów pierwszego treningu Cierniowi, bo wtedy miałby do prawdy przechlapane! Musiałby znosić niezadowolenie łysej kotki, musiałby patrzeć na nią, jak się smuci.
“Dlaczego Cierniowi nie urodził się ktoś inny? Dlaczego nie mogła otrzymać swojego wymarzonego dziecka? Silnego, ambitnego, odważnego!” pomyślał. Wtedy byłoby zdecydowanie lepiej dla każdego w całym klanie. Liliowy kocur westchnął.
— Na dziś mam cię już serdecznie dosyć, ale jeśli będziesz taki każdego dnia, to nigdy nawet nie zaczniemy treningu! — zaczął.
— Wybieraj. Wolisz dziś przeleżeć cały dzień jak wrzód na ogonie, czy wreszcie pokazać się z dobrej strony i ładnie słuchać na prowadzonym przeze mnie treningu? Być może nawet wybaczę ci ten dzisiejszy wybryk — dodał. Młodzik spojrzał gdzieś w dal, a potem swój wzrok skupił na uchu Rokitnika, ponieważ nie potrafił mu spojrzeć prosto w oczy.
— J-jesteś dla mnie t-taki… — wydukał. Buras zmarszczył brwi, jakby był gotowy na atak ze strony nieśmiałego ucznia.
— Jaki? Zły? Okrutny? — zapytał gniewnie. Wiciokrzew pokręcił głową na boki.
— T-taki dobry! — zakończył niepewnie. Wojownik wyglądał na jeszcze bardziej zdziwionego.
— Rozwiń — zażądał. Ostatnią rzeczą, jakiej spodziewał się Rokitnik była pochwała od Wiciokrzewa. Jak on mógł tak mówić po tym, co właśnie usłyszał?
— J-jesteś skory m-mi… wybaczyć! — wyjaśnił. Buras mógł przecież cały czas być pogrążony w nienawiści do swojego ucznia, a jednak dawał mu szansę na poprawę (tak czy siak Rokitnik był wredny, proszę nie brać z niego przykładu). Wojownik stał przez chwilę ze zdziwieniem wymalowanym na pysku. Jedynie silny wiatr szarpał jego futro, ale Rokitnik sam z siebie ani drgnął.
“Zrobiłem coś źle? Chciałem tylko być miły…” stwierdził Wiciokrzew. Odwrócił głowę od stojącego w miejscu burasa. Wyglądał teraz jak jakiś posąg. Dziwne!
— Ugh. Nie ważne. Miałeś wybrać — odezwał się nagle, wracając do poprzedniego tematu.
— Och, n-no tak! — mruknął cicho i zaczął się zastanawiać. Ale chwila, jakie było pytanie?
“Tak strasznie chciałbym wrócić do obozu, ale wtedy Rokitnik by się zawiódł! No i pewnie znowu by mnie jakoś okropnie nazwał… albo rozmawiałby o mnie za moimi plecami z kimś innym! Na pewno by mówił, jakie to on ma okropnego ucznia…” pomyślał. Taka wizja była dla niego trudna do przełknięcia. Nie chciał jeszcze bardziej upokorzyć się i to na forum całego Owocowego Lasu.
— C-chciałbym dokończyć t-trening… — miauknął niepewnie. Rokitnik uśmiechnął się delikatnie pod nosem i skinął głową.
— Dobrze. Właśnie na taką odpowiedź liczyłem — zaśmiał się gorzko. Przez chwilę zapanowała cisza, ale po jakimś czasie buras odchrząknął gotowy rozpocząć faktyczny trening.
— Na czym skończyliśmy? — zapytał. Wiciokrzew nabrał mroźne powietrze do płuc i szybko je wypuścił.
— N-nie wiem — mruknął, zawieszając głowę. Usłyszał tylko westchnienie Rokitnika.
— Nie miałeś odpowiadać na to pytanie — stwierdził. Uczeń podniósł na niego wzrok. Skoro Rokitnik zadał pytanie, to dlaczego nie oczekiwał na odpowiedź? Teraz młodzik już zupełnie zgłupiał!
— P-przepraszam — szepnął. Młodzik nie wiedział nawet, za co przeprasza, bo przecież to buras musiał się pomylić, prawda? Kto zadaje pytania, skoro zadaje je samemu sobie? Dlaczego zadał je na głos, a nie mógł w myślach?
— Miałeś nie przepraszać — burknął niezadowolony.
— No dobra, koniec przedłużania, teraz mieliśmy iść nad Drogę Grzmotu, prawda? Zresztą, po co ja się ciebie pytam i tak tam pójdziemy — stwierdził. Wiciokrzew przytaknął swojemu mentorowi. Rokitnik bez słowa po prostu się obrócił i zaczął gdzieś podążać. Liliowy kocur nie chciał się zgubić, dlatego uważnie podążał za śladami pozostawionymi przez kocura na śniegu.
Było chłodno. Bardzo chłodno! Śnieg sypał się z nieba i chociaż zza obłoków czasami wychylało się słońce, nie grzało ono dziś zbyt dobrze. Jak wcześniej, na samiusieńkim początku Pory Nagich Drzew było dosyć znośnie, tak teraz zaczynało robić się trochę ciężej – a przynajmniej ciężej dla Wiciokrzewa, który nie miał zbyt grubej tkanki tłuszczowej, przez co ciężej mu było zachować ciepło. Musiał więc marznąć, chodząc krok w krok za Rokitnikiem. Buras wydawał się o wiele bardziej wytrzymały w tym przypadku pomimo posiadania krótkiego futra, a może po prostu udawał, że mróz nie robi na nim wrażenia? W końcu kto chciałby pokazać się przed swoim uczniem jako słabiak? Tym bardziej że liliowy kocur sam jeszcze nie miał odwagi mruknąć coś na temat zimna, chociaż tak bardzo by chciał! Śnieg nieprzyjemnie otulał jego łapy i bryłami kleił się do jego futra.
— D-daleko jeszcze? — pisnął bardzo cichutkim głosikiem. Zwykle nie odzywał się pierwszy, kiedy nie było takiej potrzeby, ale tak bardzo dokuczały mu panujące warunki pogodowe, że zrobiłby wszystko, aby skrócić pobyt poza obozem. Rokitnik spiorunował go jednak wzrokiem i przez pierwsze kilka minut nic nie odpowiadał. Wiciokrzew stracił już nadzieję na odpowiedź, ale nagle usłyszał, jak buras robi wdech, aby coś powiedzieć.
— A co? Wymiękasz już? — zapytał. Uczeń popatrzył się gdzieś w dal.
— Milczenie uznaje za tak. Szkoda tylko, że mnie to nie interesuje! — burknął. Młodzik szedł posłusznie za mentorem w milczeniu. Na jego pysku widniał smutek.
— Nawet nie zaczęliśmy treningu! Gdybyś się nie mazgaił, już dawno wrócilibyśmy do obozu, a tak nie zobaczyłeś nawet Grzmiącej ścieżki! — splunął.
— Jeśli tak bardzo doskwiera ci delikatny chłód, to może lepiej, abyś obrał inną rangę, co? No pewnie, że wolałbyś grzać swój zadek w obozie! Cierń uważa, że takie rangi są bezużyteczne, wiesz? — miauknął. Och, Wiciokrzew doskonale o tym wiedział. Musiał w końcu znosić presję, jaką wywierała na nim łysa kotka, aby został wojownikiem. Młodzik powtarzał sobie jak mantrę, że jego mama na pewno chce dla niego dobrze, dlatego nie chciał zmieniać rangi. To znaczy… chciał! Ale nie mógł! Coś w środku powstrzymywało go od protestowania.
— N-nie… ja… — szepnął, mrużąc ślepia. Poczuł, że musi jakoś udowodnić Rokitnikowi, że wcale nie jest leniwy. Wiciokrzew chciał też zyskać choć minimalny szacunek w oczach burasa, a żeby tego dokonać, musiał oczywiście się odzywać. Zrobił krótką przerwę przed następną wypowiedzią.
— J-ja chcę zostać w-wojownikiem — dodał drżącym głosem. Jego mentor zaśmiał się pod nosem, tak jakby drwił z własnego ucznia. Młodzik o mało się nie popłakał!
“Ja się staram… dlaczego on się ze mnie śmieje!” pomyślał, jego uszy powędrowały nieznacznie w dół.
— W to nie wątpię — burknął sarkastycznie. Wiciokrzew westchnął.
— Jeśli naprawdę tak bardzo chcesz zostać tym, na kogo się szkolisz, to musisz się przyłożyć! Sukces nie przyjdzie sam z siebie, rozumiesz? Na razie jesteś na fatalnej drodze do zostania wojakiem, ale ja, Rokitnik, z chęcią cię naprostuję — miauknął z dumą w głosie.
— Może Daglezjowa Igła faktycznie wiedziała, że taki z ciebie fajtłapa i specjalnie przypisała ci mnie jako mentora, bo wiedziała, że dam sobie radę? — dodał. Na pewno wybór rudej kocicy nie był przypadkowy, prawda? Liliowy kocur nagle zwolnił kroku, ale idący przed nim Rokitnik z początku tego nie zauważył. Wiciokrzewowi przypomniały się dni, w których jego matka opowiadała mu o wielkości i ważności obecnej liderki Owocowego Lasu. Łysa kotka cały czas uczyła swojego syna o tym, jak ma się zachowywać w obecności Daglezjowej Igły. Chwaliła jej mądrość, bystrość. Cierń chciała, aby ruda kotka stała się idolką i wzorem dla Wiciokrzewa.
“Jeśli mama byłaby wtedy szczęśliwa, to chciałbym być jak Daglezjowa Igła…” pomyślał.
— D-Daglezjowa I… — przełknął głośno ślinę, nie dokańczając imienia kotki. Wydawało mu się, że wypowiadanie imienia tak ważnej osobistości jąkając się, było niestosowne.
— Daglezjowa Igła — pisnął głośniej. Rokitnik zatrzymał się w miejscu.
— No wykrztuś to w końcu! Co z Daglezjową Igłą? — zapytał.
— Mama mi zawsze m-mówiła, że o-ona nigdy się nie m-myli i, że jest taka i-inteligentna! N-na pewno dobrze dobrała mi c-ciebie jako mentora — miauknął. Buras uśmiechnął się.
— No widzisz — odparł krótko, a potem jego mina znowu zrzedła i znowu wrócił do bycia ważniakiem.
— Idziemy dalej. Już niedaleko — mruknął.
Wiciokrzew dostrzegł daleko przed sobą jakąś szarą drogę, po której pędziły ogromne i straszne stworzenia. Uszy miał bardzo wrażliwe, więc dźwięki, które wydawały te stwory, nieprzyjemnie mąciły mu w głowie.
— Ruszaj się! — miauknął Rokitnik. Wiciokrzew przestał już skupiać się tak bardzo na tej dziwniej ścieżce, a starał się patrzeć tylko na burasa. Wszystkie dźwięki, które go otaczały, wywoływały u niego stres, łapy mu się nawet trochę trzęsły, ale równie dobrze mógł to być też wynik lodowatego powietrza.
— Masz szczęście, że jest Pora Nagich Drzew. Rzeka powinna być zamarznięta, więc nie odbędziemy dziś nauki pływania — zaśmiał się. Liliowy kocur odetchnął z ulgą. Po jakimś czasie oba koty dotarły nad brzeg. Lód na rzece wydawał się cienki, co trochę przeraziło Wiciokrzewa. Młodzik chciał spytać, czy aby na pewno przekraczanie jej w tym momencie będzie możliwe, ale ugryzł się w język. Przecież buras zdecydowanie wiedział lepiej od niego, a jeśli uważał to przejście za bezpieczne, to pewnie miał rację. Rokitnik bez słowa postawił łapę na warstwie lodu. Liliowy kocur miał wrażenie, że słyszy jakieś pękanie, ale wojownik niczym się nie przejął. Wiciokrzew wbił pazury w śnieg, trochę zakręciło mu się w głowie.
“Nie, nie! To nie jest bezpieczne, oj nie jest!” pomyślał, cofając się kilka kroków w tył, podczas gdy Rokitnik zdążył już przejść na drugi brzeg.
— Co ty wyprawiasz! Właź na ten lód i chodź tu albo cię siłą zaciągnę! — krzyknął gniewnie z drugiego brzegu. Młodzik przełknął głośno ślinę, czuł, jak wiatr szumi mu w uszach. Czuł się bardzo źle i dziwnie, jakby zaraz miał się rozchorować.
— J-już idę! — pisnął, w jego głosie można było dosłyszeć przerażenie.
— No, ja mam nadzieję! — dostał w odpowiedzi. Wiciokrzew zbliżył się znowu do lodowej tafli, ale tym razem postawił na niej łapę i przycisnął. Na powierzchni lodu pojawiła się niewielka rysa. Liliowy kocur czuł szybkie bicie swojego serca. Zmrużył podrażnione przez chłód oczy i szybko przekroczył zamarzniętą rzekę. Podczas biegu o mało się nie przewrócił! Wirował na lodzie jak sam płatek śniegu, ale finalnie udało mu się nie upaść. Na brzegu wypuścił ze świstem powietrze ze swoich płuc. Normalnie kamień spadł mu z serca!
— No i proszę jak ładnie. Wcale to nie było takie straszne! — stwierdził. Uczeń spuścił głowę. Oba koty zaczęły iść w stronę Drogi Grzmotu, która znajdowała się już na wyciągnięcie ich łap. Rokitnik zatrzymał się tuż przed nią, a Wiciokrzew stanął obok niego. Ilość nowych dźwięków i zapachów w tym miejscu była przytłaczająca. Od dziwnej, delikatnie chropowatej nawierzchni biło smrodem i dziwnym ciepłem. Na razie było spokojnie, żaden dziwny stwór nie biegł obecnie w ich stronę.
— Te dziwne stworzenia, które już słyszałeś, nazywane są Potworami Dwunożnych. One pożerają swoich właścicieli i tak przenoszą ich z miejsca na miejsce — wyjaśnił z pełną powagą. Wiciokrzew wykrzywił swój pysk w grymasie. Tu było strasznie, okropnie! W dodatku w pewnym momencie nagle rozległ się głośny huk. Młodziaka sparaliżowało ze strachu, poczuł, jak oślepia go blask nieznanego pochodzenia. Wiciokrzew doskonale słyszał, jak coś zbliża się w jego stronę i to w bardzo szybkim tempie. Nagle niespodziewanie został silnie uderzony przez coś, co tak naprawdę było Rokitnikiem, ale przerażony uczeń nie zdawał sobie z tego sprawy. Wiciokrzew zachwiał się i upadł głową na Grzmiącą ścieżkę. Gdyby potwór jechał choć ciut bliżej krańca jezdni, najpewniej do obozu wróciłby sam Rokitnik.
— Wiciokrzewie! — kocurek usłyszał głos swojego mentora. W dodatku wydawało mu się, że potwór już się od niego oddala. Uczeń leżał sztywno z głową na drodze. Miał wrażenie, że wszystko wokół niego wiruje. Potem poczuł też, jak czyjeś zęby zaciskają mu się na karku. Został przeniesiony przez burasa w głąb terenów Owocowego Lasu, a tam doszedł do siebie.
— Wiciokrzewie! To było bardzo niebezpieczne, ty głupi łajdaku! — warknął, głos Rokitnika o dziwo drżał. Buras o mało nie spowodował śmiertelnego wypadku z udziałem własnego ucznia, który dopiero co opuścił żłobek. Młodzik nawet nie podejrzewał swojego mentora o coś takiego. Podniósł się na łapy, ale był cały skulony. W dodatku futro miał najeżone.
— P-prze.. prze-pra-s-szam — wydusił z siebie z ogromnym trudem.
— C-coś we mnie u-uderzyło i-i ja s-straci-straciłem r-równowagę — przyznał. Na pewno Rokitnik musiał widzieć ową rzecz, która wytrąciła Wiciokrzewa z równowagi, ale kocurek nie miał odwagi o to zapytać. Bał się, że buras może odebrać to jako atak.
— Musisz być bardziej uważny! Co ja bym twojej matce powiedział, ty zapchlony kundlu? Co klan by wtedy o mnie pomyślał! Och, dziwne niestworzone rzeczy by prawili na mój temat! — warknął. Wiciokrzew położył po sobie uszy.
“Przepraszam…” pomyślał.
— Wracamy do obozu, głupku! Ale jak tylko słowem piśniesz o tej całej sytuacji, to ci osobiście język z gęby wyrwę! — zagroził. Uczeń posłusznie szybko przytaknął głową. Dwójka kotów prędkim i nerwowym krokiem ruszyła w stronę obozu, Wiciokrzew przez całą drogę nie potrafił ułożyć jakoś swoich własnych myśli. Czuł ogromną pustkę w głowie, chociaż myślał, że powinno być na odwrót. Spodziewał się natłoku różnych zdań i przeczuć, ale zamiast tego słyszał jedynie… nic. Po prostu nic.
[5120 słów]
[przyznano 102%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz