BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Jeszcze podczas szczególnie upalnej Pory Zielonych Liści, na patrol napada para lisów. Podczas zaciekłej walki ginie aż trójka wojowników - Skacząca Cyranka, która przez brak łapy nie była się w stanie samodzielnie się obronić, a także dwoje jej rodziców - Poranny Ferwor i Księżycowy Blask. Sytuacja ta jedynie przyspiesza budowę ziołowego "ogrodu", umiejscowionego na jednej z pobliskich wysp, którego budowę zarządziła sama księżniczka, Różana Woń. Klan Nocy szykuje się powoli do zemsty na krwiożerczych bestiach. Życie jednak nie stoi w miejscu - do klanu dołącza tajemnicza samotniczka, Zroszona Łapa, owiana mgłą niewiadomej, o której informacje są bardzo ograniczone. Niektórym jednak zdaje się być ona dziwnie znajoma, lecz na razie przymykają na to oko. Świat żywych opuszcza emerytka, Pszczela Duma. Miejsce jej jednak nie pozostaje długo puste, gdyż do obozu nocniaków trafiają dwie zguby - Czereśnia oraz Kuna. Obie wprowadzają się do żłobka, gdzie już wkrótce, za sprawą pęczniejącego brzucha księżniczki Mandarynkowe Pióro, może się zrobić bardzo tłoczno...

W Klanie Wilka

Kult Mrocznej Puszczy w końcu się odzywa. Po księżycach spędzonych w milczeniu i poczuciu porzucenia przez własną przywódczynię, decydują się wziąć sprawy we własne łapy. Ciężko jest zatrzymać zbieraną przez taki czas gorycz i stłumienie, przepełnione niezadowoleniem z decyzji władzy. Ich modły do przodków nie idą na marne, gdyż przemawia do nich sama dusza potępiona, kryjąca się w ciele zastępczyni, Wilczej Tajgi. Sosnowa Igła szybko zdradza swą tożsamość i przyrównuje swych wyznawców do stóp. Dochodzi do udanego zamachu na Wieczorną Gwiazdę. Winą obarczeni zostają żądni zemsty samotnicy, których grupki już od dawna były mordowane przez kultystów. Nowa liderka przyjmuje imię Sosnowa Gwiazda, a wraz z nią, w Klanie Wilka następują brutalne zmiany, o czym już wkrótce członkowie mogli przekonać się na własne oczy. Podczas zgromadzenia, wbrew rozkazowi liderki, Skarabeuszowa Łapa, uczennica medyczki, wyjawia sekret dotyczący śmierci Wieczornej Gwiazdy. W obozie spotyka ją kara, dużo gorsza niż ktokolwiek mógłby sądzić. Zostaje odebrana jej pozycja, możliwość wychodzenia z obozu, zostaje wykluczona z życia klanowego, a nawet traci swe imię, stając się Głupią Łapą, wychowanką Olszowej Kory. Warto także wspomnieć, że w szale gniewu przywódczyni bezpowrotnie okalecza ciało młodej kotki, odrywając jej ogon oraz pokrywając jej grzbiet głębokimi szramami.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Rozpoczęła się kolejna edycja eventu Secret Santa! | Zmiana pory roku już 5 stycznia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

13 grudnia 2024

Od Ćmiej Łapy (Ćmiego Księżyca) CD. Mżącego Przelotu

Pora Zielonych Liści

Dzień był piękny; może nawet przesadnie. Słońce już jakiś czas temu minęło moment górowania i teraz powolutku chyliło się ku zasłużonemu spoczynku. Wszyscy zdawali się w końcu oddychać z ulgą; pogoda odpuszczała, a to znaczyło, że wielkimi krokami, popychana przez coraz częstszy, rześki wiatr, nadchodzi Pora Spadających Liści, a z nią rozbiegana, przygotowująca się na mrozy, zwierzyna. Chmury, zwykle puchate i białe jak jagniątka, coraz częściej przysłaniały świetlistą tarczę na niebie. Życie wracało; wreszcie można było powrócić do normalnego rytmu, a nie chować się po jaskiniach i zacienionych zagajnikach.
Dla Ćmy, która była najpewniej najokrąglejszym członkiem Klanu Klifu, gorąc był wręcz nie do wytrzymania. Czuła, jakby wszystko się w niej gotowało; od trzewi, aż po móżdżek. Dziękowała tylko Gwiezdnym, że nie odziedziczyła czarnego futerka swojej mamusi (co oczywiście nie było nawet możliwe), bo chyba skończyłaby jako rozżarzony węgielek. Chowała się po kątach w legowisku medyczek, pomagając segregować, sprzątać i przestawiać zbiory, aby sposób ich aranżacji odpowiadał Czereśniowej Gałązce i jej aktualnemu widzimisię. Nie narzekała. Lubiła te ciche, monotonne i zajmujące zadania, które nie wymagały od niej zbyt dużego nakładu sił. W tej części obozu, co można było łatwo zauważyć, panowały pewne zasady i umowy, których nikt nigdy tak naprawdę nie ustalił. Cztery kotki zamieszkujące lecznice znały się jak czubek własnego nosa. Liściaste Futro lubiła spacerować, a więc często zabierała ze sobą Zaćmioną Łapę, aby razem zapełniać skalne półki nowymi, świeżymi okazami, w tym samym czasie Ćmia Łapa wraz z najstarszą przepytywały klanowiczów o samopoczucie i zajmowały się samym legowiskiem. Nikt nie narzekał. Nikogo nie dziwił ten podział zajęć.
Tym razem było jednak inaczej. Medyczki i jej siostra zajęte były za wodospadem, a na nieszczęście, wyjście po zioła spadło na barki srebrnej. Oczywiście nie była całkowicie sama. Teoretycznie towarzyszył jej Stokrotkowa Pieśń; były uczeń mamy Bożodrzewny Kaprys, ale w praktyce polował on gdzieś bliżej plaży. Granica z Klanem Nocy była jednym z jej ulubionych miejsc. Nie wiedziała do końca dlaczego, zwłaszcza że przecież plaża ciągnęła się aż do wysokich klifów po drugiej stronie terenów Klanu Klifu. Nie było tu wiele do zbierania, ale to, co było, miało wielkie znaczenie. Wiedząc, że liliowy wojownik siedzi gdzieś w okolicy i szuka krabów czy innych potencjalnych ofiar nie czuła się zagrożona w żaden sposób. Szczerze mówiąc, koty z Klanu Nocy wydawały jej się najbardziej sympatyczne z wszystkich "obcych". Szkoda, że to akurat z nimi dzielili najkrótszą granicę. Czułaby się pewniej, gdyby ten skraweczek był wspólny z Klanem Wilka albo gdyby w ogóle nie mieliby z nimi żadnych koneksji. Przerażali ją przepotwornie...
Szum wody był uspokajający, a zapach bryzy wszechogarniający. Słonawy aromat tak namieszał jej w nosie, że niemal nie wyczuła znajomej woni. Woni, najprawdopodobniej najmilszej, najbardziej kochanej postaci spoza jej rodzimego legowiska. Prawie w tym samym momencie co poczuła, to usłyszała Mżawkę.
— Myszko? Pyziu? To ty?! — Zakołysała się na krótkich łapach. Ha? Nie wiedziała, jak ma zareagować? Przecież znały się... Dość dobrze. Tak przynajmniej określiłaby to uczennica. Brała wojowniczkę za dobrą koleżankę, być może nawet było jej najbliżej do tytułu przyjaciółki z wszystkich kotów, które znała (nie licząc Zaćmienie, która jako jedyna w pełni na niego zasługiwała). Przestraszona tą wizją, wytrzeszczyła oczy. Za to wzrok starszej, gdy tylko ją poznała, również zmienił się diametralnie; momentalnie zmiękł, a iskierki ulgi zajaśniały niczym perełki. Równie szybko coś je jednak przyćmiło. — Przepraszam cię najmocniej, C- Ciemko. Pomyliłam cię z moją siostrą… Naprawdę, jeju, jak głupio...
— Ah... To nic. — zapewniła, zanim w ogóle dotarł do niej dokładny sens słów Mżącego Przelotu. Siostra? Nigdy wcześniej nie wspominała nic o rodzeństwie, a przecież było tyle sposobności, zwłaszcza że wiedziała o Zaćmionej Łapie, wiedziała, że trenuje ze swoją... Czy to znaczy, że Myszka, czy Pyzia, nie znalazły swojego miejsca w Klanie Nocy? — Przepraszam, ale... Siostra?
— No tak... Ah, na Klan Gwiazdy, ale wyszło nieprzyjemnie, jeszcze raz cię przepraszam, moja droga. — zaśmiała się niezręcznie puchata koteczka, a jej wzrok wędrował to z czubków łap, to na okrągłą mordkę Klifiaczki. — Miałam siostrę, nawet dwie, ale są daleko. Pomyślałam, że być może, jakimś cudem, Klan Gwiazdy sprowadził je, abyśmy znów były razem. Być może zgubiła się, nie wiem, co sobie myślałam...
Wojowniczka wciąż wydawała się dość przybita swoją wpadką. Ćma pożałowała, że zapytała. Mogła przepuścić ten tema, tę wzmiankę, obok ucha. Mimo że nie była wścibska z natury, cała sytuacja zasiała w niej ziarenko ciekawości. Starała się nie wściubiać nosa w nie swoje sprawy. Nie lubiła doprowadzać innych do nieprzyjemnych stanów ani sprawiać im przykrości. Znała jednak ciężar myśli, które nie zostały wyrzucone. Znała go zbyt dobrze; był to jej niezastąpiony kompan.
— W porządku? — Młodsza podeszła bliżej. Przejęła się stanem koleżanki; nie przejmowała się, że przekroczy granice. Co się stanie, jak zrobi jeden, dwa kroki za dużo? Przecież chciała tylko ją pocieszyć. Gdy Mżawka spojrzała jej w pyszczek i napotkała parę niesamowicie zasmuconych, bladych oczu, szybko zebrała się w sobie i rozchmurzyła. Tak szybkie nałożenie maski zaskoczyło Księżyc.
— Tak! Tak! Nie martw się Ciemko, proszę, nie zniosłabym tego. Już długie nie jesteśmy razem, a ona na pewno jest bardzo, bardzo szczęśliwa i najedzona. Po prostu musiałam być zmęczona, a jakieś dziwne mroczki zasnuły mi wzrok i umysł. — zapewniała. Mimo że początkowo wahała się co do prawdomówności Nocniaczki, tak jej szczery uśmiech rozwiał wszelkie wątpliwości. Krągłe policzki uniosły się delikatnie do góry.
— Ciesze się... — mruknęła. Zapanowała cisza. Wciąż między koteczkami panował dziwny, gęsty nastrój; nie podobało się to żadnej z nich. Ćmia Łapa myślała; myślała, co mogłaby dodać, aby to wszystko stało się mniej żałosne... Przeanalizowała pośpiesznie jeszcze raz informacje, które przekazała koleżanka w swoich wypowiedziach. Ach! — S-sypiasz...?
— Słucham? — Zamrugała zdezorientowana. Klifiaczka zmarszczyła nosek; czy wyciągnęła niepoprawne wnioski? Może zrobiła z siebie głupiutkiego robaczka...
— No... Jesteś z-zmęczona. — Blady wzrok skierował się w otwartą przestrzeń między niebieskimi uszami przed nią. Zakłopotana pocierała jedną łapką o drugą; udawała, że coś ją swędzi. — Cz-czy... Chciałabyś coś?
— Tak. Znaczy nie! — zamotała się Mżawka. Wzięła wdech i zaśmiała się delikatnie z samej siebie. — Sypiam dobrze... Niczego nie potrzebuje, ale niezmierni Ci, Ciemko, dziękuje za taką troskę. Musisz być dumą całego Klanu Klifu; tak opiekuńcza medyczka na stanowisku to prawdziwy skarb! — wymruczała. Jasna, gdyby nie grube futro, stałaby tam cała czerwoniutka, niczym dorodny gil.
— T-ty na pewno jesteś lepsza! — wypaliła, a następnie sprostowała. — Jako wojowniczka.
— No zapewne! Ty masz główkę pełną tajemnych roślinek i życiodajnych, medycznych sztuczek, a ja pełną leśnych zapachów. Czy to nie jest wspaniałe? Każdy może być przydatny. Wojownik nie dałby sobie rady bez pomocy w leczeniu ran zdobytych w bojach czy uszkodzeń, których nabawił się podczas polowania. Medycy za to nie wykarmiliby się; przecież nie będą jeść jagód z krzaka, prawda? — zażartowała, mrużąc ślepka. W międzyczasie usiadła spokojnie, owijając puchaty ogon wokół ciała. Uczennica również chętnie przycupnęłaby, ale coś mówiło jej do ucha, że lepiej będzie wyglądać, w razie pojawienia się Stokrotka, jeśli nie będzie aż tak rozleniwiona i swobodna przy kimś spoza klanu. Mimo wszystko w jej ciele nie było ani jednego napiętego mięśnia.
— No tak... Ciesze się. — powiedziała, a dociekający wzrok Nocniaczki czekał na dalszą część wypowiedzi, na sprostowanie, rozwinięcie. — Że mogę być medyczką... — Znów się zarumieniła. Spotkała się z kotami, które uważały pozycje nie-wojownicze, jako gorsze, ale nie sądziła, aby jej przyjaciółka do nich należała; nie po tych wszystkich przemiłych słowach.
— W takim razie ja również nie mogę się nie cieszyć. Oczka aż Ci się świeciły, gdy pytałaś, czy czegoś nie potrzebuje. Aż lśni w tobie ta iskierka Klanu Gwiazdy... — rzekła, a słowa rozbrzmiały głośnym echem w okrągłej główce Księżyc. Nigdy nikt nie powiedział jej tak miłych rzeczy, tak poruszających i ciepłych... Zaniemówiła, a jej szeroko otwarte oczy mówiły wszystko. Mżący Przelot zaśmiała się ponownie.
Tę miłą chwilę przerwał szmer osypującego się piasku. Jak oparzona, Ćmia Łapa obejrzała się do tyłu, prędko natrafiając na pomarańczowe ślepia. Przestraszyła się. Co jeśli Stokrotek pomyśli, że spiskuje z wrogim klanem?! Wygnają ją?! Srokoszowa Gwiazda na pewno byłby do tego zdolny, nie ma co wątpić w jego pochopne osądy... A może powie wszystko jej mamie... Bożodrzewny Kaprys będzie taka rozczarowana!
— Ćmia Łapo! Czy wszystko w porządku? Czy nic się nie dzieje? — zawołał, patrząc to na nią, to na Mżawkę, która wstała i cofnęła się do tyłu parę kroczków. — Przepraszam, ale co tutaj robisz? — Tym razem zwrócił się bezpośrednio do wojowniczki, która widocznie chciała jak najszybciej i jak najbardziej pokojowo się stamtąd zmyć.
— T-tylko rozmawiałyśmy — wymamrotała cichutko terminatorka, kiedy liliowy podszedł bliżej.
— Tak! Przepraszam, nie chciałam wam przeszkadzać. Ćmia Łapa to moja przyjaciółka, poznałyśmy się na zgromadzeniu. Nic od was nie ukradłam ani źdźbła trawy, którym może pożywić się nornica. Już zmykam. — powiedziała pośpiesznie starsza kotka, a następnie zaczęła truchcikiem odchodzić. Odwróciła się jeszcze ostatni raz. — Do widzenia Ciemko!
Bladooka nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż ogon kocura stanowczo, acz delikatnie nakierował ją w stronę, z której wcześniej przybył. Potulnie poszła.
— Nie powinnaś tak sobie spacerować przy granicy. Teraz spotkałaś swoją koleżankę, ale co jeśli byłby to ktoś, kto ma jakieś niecne zamiary? Jakiś szemrany samotnik albo wojownik w bardzo kiepskim humorze? Nie wiem, kto spuściłby mi największy łomot, gdyby coś Ci się stało... Nawet nie chce myśleć, do czego byłaby zdolna twoja matka.
Słuchała tego pełna skruchy i wyrzutów. Faktycznie; coś jej się stanie, a odpowiedzialność spada od razu na kota, który odpowiedzialny był za jej obronę.
"Głupia, głupia..."

* * *
Pora Nagich Drzew

Dalej nie była pewna.
Nie była pewna... Wszystkiego...
Nie wiedziała, czy decyzja o mianowaniu była dobra. Nie wiedziała, co Klan Gwiazdy chciał przekazać jej i Liściastemu Futerku. Nie wiedziała jaka przyszłość, zła czy dobra, czeka koty w Klanie Klifu...
Była przemęczona wiecznymi, niekończącymi się zmartwieniami. Problemy ze snem, chociaż nie zniknęły całkowicie, doskwierały jej znacznie mniej. Zauważyła, że wystarczy całymi dniami czymś się zajmować, aby pod koniec być tak zmordowanym, że wręcz zasypia się na stojąco. Czereśniowa Gałązka zapierała się, jak mogła, przed podawaniem swojej podopiecznej maku; Ćma nie wiedziała do końca, czym było to spowodowane, ale szanowała zdecydowany sprzeciw starszej.
Na szczęście, nie narzekała na brak zmartwień, nie narzekała na brak pokiereszowanych, chorych kotów. Wszyscy pomagali jej padać z łap.
— Proszę... — mruknęła do Pokrzywowych Zarośli, który przygarbiony siedział na jednym z mchów. Po raz pierwszy przyszedł do niej kilka wschodów słońca temu. Gardło lekko go piekło i swędziało, ale potrafił jeszcze spokojnie mówić i funkcjonować bez większych kłopotów. Asystentka podała mu wtedy trochę miodu do wylizania, mając nadzieje, że problem był w tamtym momencie na tyle błahy, że to w zupełności wystarczy. Poprosiła, żeby pozostał w ciepłym legowisku i powdychał lawendę, ale ten upierał się, że musi polować, aby Melodyjny Trel mogła wybrać ze stosu to, na co ma faktycznie ochotę. Rozczuliło to medyczkę do tego stopnia, że puściła go niemal od razu.
Kocur wrócił następnego dnia, no i potem jeszcze kolejnego; za każdym razem z bardziej zaczerwienionym przełykiem. Blady wzrok Ćmiego Księżyca wlepiony był we wnętrze pyska wojownika. Mrużyła ślepia, przysuwając się bliżej i bliżej, niemal wchodząc mu między zęby. Wtedy po raz pierwszy użyła swojej całkowitej władzy w legowisku. Liliowy kocur musiał ustąpić i zakorzenić się na jakiś czas w spokojnym, ciepłym i suchym leżu.
— Co to? — zapytał zmieszany, przyglądając się kwiatkom i ziółkom pod jego łapami. Skrzywił się tak, jakby najadł się mysiej żółci. — Czy jest niesmaczne?
— To aksamitka. — wyszeptała, przysuwając je bliżej.
— Czy to konieczne, nie czuję się już tak źle. Chwile sobie odpocznę i wszystko będzie okej.
— T-tak? — Zmrużyła ślepia, troszkę podirytowana. Pokrzywowe Zarośla był jednym z najbardziej chorowitych kotów w Klanie Klifu, a jednocześnie jednym z najgorszych, najtrudniejszych pacjentów, z jakim miała do czynienia. Gdyby mógł odsprzedałby swój ogon, za możliwość nie brania leków. Ćmi Księżyc wpadła na pomysł. Wzięła zawiniątek do łapy i spojrzała kocurowi prosto w oczy. — Z-za Melodyjke...
— Przepraszam?
— Za kociaki... — Przysunęła mu je prosto pod pysk, niemal wciskając zioła siłą. — Otwórz...
Wygrała. Liliowy delikatnie rozwarł mordkę, a ona podała mu aksamitkę. Wyglądał, jakby miał zwymiotować, ale dzielnie sobie poradził. Uśmiechnęła się do niego i kiwnęła łebkiem. Odwróciła się do drugiego obecnego w lecznicy kota.
Po raz kolejny musiała robić to, czego tak bardzo obawiała się, gdy rozpoczynała szkolenie; leczenie jej własnej rodziny. Zwinięta w kłębek na mchu leżała Bożodrzewny Kaprys. Matka cierpiała z powodu gorączki. Ciemka niezwykle się martwiła. Dreszcze przechodziły przez grzbiet śpiącej wojowniczki w nieregularnych odstępach czasowych, ale nie ustępowały. Jedyne co mogła jej podać to ogórecznik; nic innego nie było. Liczyła na opatrzność Klanu Gwiazdy i siłę swojej rodzicielki. Nie chciała jej budzić; potrzebowała odpoczynku. Polizała białe czoło, tak jak Bożodrzew robiła, gdy asystentka była jeszcze malutką Księżyc. Modliła się, aby jej stan się poprawił.
Prośby już następnego dnia zostały wysłuchane.

* * *

— Gdzie idziesz, siostrzyczko? — Odwróciła się, żeby napotkać skrzące ślepia Zaćmionej Łapy. Przepołowiona kolorami mordka wyglądała zza kamienia przy legowisku medyczek. Ekspresje miała łagodną, lecz za jej oczami kryła się jakaś przedziwna iskierka... Prędko odwzajemniła delikatny uśmiech.
— Na spacer... — mruknęła, próbując zabrzmieć trochę pewniej. Nie chciała frasować szylkretki swoimi problemami, swoimi lękami i zmartwieniami. Medyczka chciała po prostu oczyścić umysł, popatrzeć w rozbujane morze, popatrzeć na szybujące ptaszyska... To wszystko.
— Sama? To niebezpieczne, ja niestety muszę zająć się obowiązkami, ale może zapytamy się Promienistego Słońca? Może ci potowarzyszyć. Dawno nie spędzaliście czasu albo poproszę Pietruszkową Łapę? Na pewno się zgodzi. — proponowała nieugięcie starsza.
— Nie... — rzuciła. — Dziękuję.
Szybko odwróciła się i skierowała krok poza obóz. Ścisk w sercu, który nagle się pojawił, był niemal tak silny, jak dudnienie w głowie, które nie odstępowało jej na krok od kilku wschodów słońca. Siostra się o nią martwiła, bała, a ona tak okropnie ją potraktowała...
Niosąc na barkach ciężar swoich czynów, opuściła obóz. Szła w swoje ulubione miejsce; skały przy granicy z Klanem Nocy były idealnie obmyte przez dzikie sztormy, co nadało im kształtu wręcz perfekcyjnego do długich rozmyślań. Chciała porozmawiać z Klanem Gwiazdy; chciała rady.

* * *

Przez grubą warstwę śniegu droga była nieprzyjemna i niespodziewanie długa. Wyszła przed szczytowaniem słońca, niemal zaraz po poranku, a już niebo zaczynało zapełniać się fioletem. Mimo widma zapadającego zmroku, Ćmi Księżyc nie niosła w swercu swej zwykłej obawy; dziś czuła bliskość Przodków. Na szczęście przy morzu nie było warstwy puchu, a piasek był zmarznięty, co znacznie ułatwiało poruszanie się po nim. Wybrała skałę zatopiona częściowo w lodowatej toni. Wsadziła łapy całkowicie pod pierś, chroniąc poduszeczki od mroźnej bryzy. Wpatrywała się daleko, daleko w horyzont.
— Klanie Gwiazdy, błagam, błagam jako medyczka, jako wasza wierna wieszczka, jako zwykła kotka... Błagam o wskazanie drogi dla siebie i całego Klanu Klifu... — powiedziała w bezkresny ocean. Otaczały ją tylko odgłosy natury: łomotanie fal, świst wiatru, skrzeczenie mew. Wzięła głęboki wdech, pozwalając zimnemu powietrzu rozlać się po jej ciele; oczyścić i obudzić jej umysł. — Proszę, aby wasza światłość rozpuściła nie tylko śnieżną pokrywę, ale i lód w sercach... J-ja... Ja próbuje to robić... Próbuje, ze wszystkich sił, ale... Ale... — przerwała, aby przełknąć gorzką ślinę — Ale nie potrafię... Słowa uciekają mi niczym zające, a zdania rozlatują się jak przerażone mrówki... Nie słuchają, oni nie słuchają... ON nie słucha naszych próśb, naszych ostrzeżeń.
Narastająca gula w gardle stawała się bolesna, a głosik kotki coraz słabszy. Ból głowy nasilał się, powoli rozlewając się po całym pysku, aż do karku. Zamroczona pochyliła się, przyciskając czoło do chłodnej, wilgotnej skały. Chwilowa ulga ukoiła zszargane nerwy.
— Ciemko? — Znajomy głos wyrwał ją ze stanu błogiego bezruchu. Przez nagły ruch dyskomfort powrócił; skrzywiła się nieznacznie. W krzakach zaraz przy granicy, stała Mżący Przelot. Mimo powrotu bólu asystentka była szczerze przeszczęśliwa na widok przyjaciółki. Posłała jej miły uśmiech, co szybko odwzajemniła, nie ukrywając jednak zmartwienia. — Dzień dobry, ah! Raczej Dobry wieczór. Dawno się nie widziałyśmy, prawda? Nie udało nam się znaleźć na zgromadzeniu, wielka szkoda.
— N-no tak. Prawda... — miauknęła, gdy zobaczyła, że niebieska robi kilka ostrożnych kroków w jej kierunku. Ostatnio ich spotkanie zostało przerwane przez Stokrotka, ale teraz Ćma wiedziała, że nikogo nie ma w okolicy. Nikt tutaj nie poluje; to strata czasu. — Możesz... No... Podejść. — zapewniła, a wojowniczka, wciąż niepewnie, zbliżyła się do kamienia. By jeszcze bardziej zachęcić Nocniaczke, przesunęła się w bok, robiąc jej miejsce. Mżawka wskoczyła na śliski głaz, kładąc się bok w bok z młodszą medyczką.
— Z kim rozmawiałaś? Czyżbyśmy nie były same? Jejku... Nie chce wpakować Cię, Ćmo, w żadne kłopoty. — wyszeptała zakłopotana kotka, ale srebrna tylko pokiwała łebkiem. Wlepiła z powrotem oczy w błękit przed nią. Chwile milczała.
— Z Klanem Gwiazdy... — przyznała się.
— Ah. Rozumiem. — odpowiedziała niebieskooka, również kierując wzrok w fale. Szum był miarowy, jednostajny i niezwykle uspokajający; wręcz zapraszający do kąpieli w swoich tajemniczych odmętach. — Czy coś się stało? Coś cię trapi, wyglądasz dość pochmurnie, a oczy Ci się nie skrzą.
— Nic... — wydukała ledwo słyszalnie. To wszystko bardzo ją męczyło. Przepowiednia, ciężar losu Klanu Klifu, czyhające, duszące macki ciemności, które tylko czekają, aby zacisnąć na nich swoje ramiona... Westchnęła i położyła powoli głowę na wyciągniętych łapach Mżącego Przelotu.
Przynajmniej głowa przestała jej doskwierać.
<Mżawincja?>

Wyleczeni: Pokrzywowe Zarośla, Bożodrzewny Kaprys, Ćmi Księżyc

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz