Pora Zielonych Liści
Dla Ćmy, która była najpewniej najokrąglejszym członkiem Klanu Klifu, gorąc był wręcz nie do wytrzymania. Czuła, jakby wszystko się w niej gotowało; od trzewi, aż po móżdżek. Dziękowała tylko Gwiezdnym, że nie odziedziczyła czarnego futerka swojej mamusi (co oczywiście nie było nawet możliwe), bo chyba skończyłaby jako rozżarzony węgielek. Chowała się po kątach w legowisku medyczek, pomagając segregować, sprzątać i przestawiać zbiory, aby sposób ich aranżacji odpowiadał Czereśniowej Gałązce i jej aktualnemu widzimisię. Nie narzekała. Lubiła te ciche, monotonne i zajmujące zadania, które nie wymagały od niej zbyt dużego nakładu sił. W tej części obozu, co można było łatwo zauważyć, panowały pewne zasady i umowy, których nikt nigdy tak naprawdę nie ustalił. Cztery kotki zamieszkujące lecznice znały się jak czubek własnego nosa. Liściaste Futro lubiła spacerować, a więc często zabierała ze sobą Zaćmioną Łapę, aby razem zapełniać skalne półki nowymi, świeżymi okazami, w tym samym czasie Ćmia Łapa wraz z najstarszą przepytywały klanowiczów o samopoczucie i zajmowały się samym legowiskiem. Nikt nie narzekał. Nikogo nie dziwił ten podział zajęć.
Tym razem było jednak inaczej. Medyczki i jej siostra zajęte były za wodospadem, a na nieszczęście, wyjście po zioła spadło na barki srebrnej. Oczywiście nie była całkowicie sama. Teoretycznie towarzyszył jej Stokrotkowa Pieśń; były uczeń mamy Bożodrzewny Kaprys, ale w praktyce polował on gdzieś bliżej plaży. Granica z Klanem Nocy była jednym z jej ulubionych miejsc. Nie wiedziała do końca dlaczego, zwłaszcza że przecież plaża ciągnęła się aż do wysokich klifów po drugiej stronie terenów Klanu Klifu. Nie było tu wiele do zbierania, ale to, co było, miało wielkie znaczenie. Wiedząc, że liliowy wojownik siedzi gdzieś w okolicy i szuka krabów czy innych potencjalnych ofiar nie czuła się zagrożona w żaden sposób. Szczerze mówiąc, koty z Klanu Nocy wydawały jej się najbardziej sympatyczne z wszystkich "obcych". Szkoda, że to akurat z nimi dzielili najkrótszą granicę. Czułaby się pewniej, gdyby ten skraweczek był wspólny z Klanem Wilka albo gdyby w ogóle nie mieliby z nimi żadnych koneksji. Przerażali ją przepotwornie...
Szum wody był uspokajający, a zapach bryzy wszechogarniający. Słonawy aromat tak namieszał jej w nosie, że niemal nie wyczuła znajomej woni. Woni, najprawdopodobniej najmilszej, najbardziej kochanej postaci spoza jej rodzimego legowiska. Prawie w tym samym momencie co poczuła, to usłyszała Mżawkę.
— Myszko? Pyziu? To ty?! — Zakołysała się na krótkich łapach. Ha? Nie wiedziała, jak ma zareagować? Przecież znały się... Dość dobrze. Tak przynajmniej określiłaby to uczennica. Brała wojowniczkę za dobrą koleżankę, być może nawet było jej najbliżej do tytułu przyjaciółki z wszystkich kotów, które znała (nie licząc Zaćmienie, która jako jedyna w pełni na niego zasługiwała). Przestraszona tą wizją, wytrzeszczyła oczy. Za to wzrok starszej, gdy tylko ją poznała, również zmienił się diametralnie; momentalnie zmiękł, a iskierki ulgi zajaśniały niczym perełki. Równie szybko coś je jednak przyćmiło. — Przepraszam cię najmocniej, C- Ciemko. Pomyliłam cię z moją siostrą… Naprawdę, jeju, jak głupio...
— Ah... To nic. — zapewniła, zanim w ogóle dotarł do niej dokładny sens słów Mżącego Przelotu. Siostra? Nigdy wcześniej nie wspominała nic o rodzeństwie, a przecież było tyle sposobności, zwłaszcza że wiedziała o Zaćmionej Łapie, wiedziała, że trenuje ze swoją... Czy to znaczy, że Myszka, czy Pyzia, nie znalazły swojego miejsca w Klanie Nocy? — Przepraszam, ale... Siostra?
— No tak... Ah, na Klan Gwiazdy, ale wyszło nieprzyjemnie, jeszcze raz cię przepraszam, moja droga. — zaśmiała się niezręcznie puchata koteczka, a jej wzrok wędrował to z czubków łap, to na okrągłą mordkę Klifiaczki. — Miałam siostrę, nawet dwie, ale są daleko. Pomyślałam, że być może, jakimś cudem, Klan Gwiazdy sprowadził je, abyśmy znów były razem. Być może zgubiła się, nie wiem, co sobie myślałam...
Wojowniczka wciąż wydawała się dość przybita swoją wpadką. Ćma pożałowała, że zapytała. Mogła przepuścić ten tema, tę wzmiankę, obok ucha. Mimo że nie była wścibska z natury, cała sytuacja zasiała w niej ziarenko ciekawości. Starała się nie wściubiać nosa w nie swoje sprawy. Nie lubiła doprowadzać innych do nieprzyjemnych stanów ani sprawiać im przykrości. Znała jednak ciężar myśli, które nie zostały wyrzucone. Znała go zbyt dobrze; był to jej niezastąpiony kompan.
— W porządku? — Młodsza podeszła bliżej. Przejęła się stanem koleżanki; nie przejmowała się, że przekroczy granice. Co się stanie, jak zrobi jeden, dwa kroki za dużo? Przecież chciała tylko ją pocieszyć. Gdy Mżawka spojrzała jej w pyszczek i napotkała parę niesamowicie zasmuconych, bladych oczu, szybko zebrała się w sobie i rozchmurzyła. Tak szybkie nałożenie maski zaskoczyło Księżyc.
— Tak! Tak! Nie martw się Ciemko, proszę, nie zniosłabym tego. Już długie nie jesteśmy razem, a ona na pewno jest bardzo, bardzo szczęśliwa i najedzona. Po prostu musiałam być zmęczona, a jakieś dziwne mroczki zasnuły mi wzrok i umysł. — zapewniała. Mimo że początkowo wahała się co do prawdomówności Nocniaczki, tak jej szczery uśmiech rozwiał wszelkie wątpliwości. Krągłe policzki uniosły się delikatnie do góry.
— Ciesze się... — mruknęła. Zapanowała cisza. Wciąż między koteczkami panował dziwny, gęsty nastrój; nie podobało się to żadnej z nich. Ćmia Łapa myślała; myślała, co mogłaby dodać, aby to wszystko stało się mniej żałosne... Przeanalizowała pośpiesznie jeszcze raz informacje, które przekazała koleżanka w swoich wypowiedziach. Ach! — S-sypiasz...?
— Słucham? — Zamrugała zdezorientowana. Klifiaczka zmarszczyła nosek; czy wyciągnęła niepoprawne wnioski? Może zrobiła z siebie głupiutkiego robaczka...
— No... Jesteś z-zmęczona. — Blady wzrok skierował się w otwartą przestrzeń między niebieskimi uszami przed nią. Zakłopotana pocierała jedną łapką o drugą; udawała, że coś ją swędzi. — Cz-czy... Chciałabyś coś?
— Tak. Znaczy nie! — zamotała się Mżawka. Wzięła wdech i zaśmiała się delikatnie z samej siebie. — Sypiam dobrze... Niczego nie potrzebuje, ale niezmierni Ci, Ciemko, dziękuje za taką troskę. Musisz być dumą całego Klanu Klifu; tak opiekuńcza medyczka na stanowisku to prawdziwy skarb! — wymruczała. Jasna, gdyby nie grube futro, stałaby tam cała czerwoniutka, niczym dorodny gil.
— T-ty na pewno jesteś lepsza! — wypaliła, a następnie sprostowała. — Jako wojowniczka.
— No zapewne! Ty masz główkę pełną tajemnych roślinek i życiodajnych, medycznych sztuczek, a ja pełną leśnych zapachów. Czy to nie jest wspaniałe? Każdy może być przydatny. Wojownik nie dałby sobie rady bez pomocy w leczeniu ran zdobytych w bojach czy uszkodzeń, których nabawił się podczas polowania. Medycy za to nie wykarmiliby się; przecież nie będą jeść jagód z krzaka, prawda? — zażartowała, mrużąc ślepka. W międzyczasie usiadła spokojnie, owijając puchaty ogon wokół ciała. Uczennica również chętnie przycupnęłaby, ale coś mówiło jej do ucha, że lepiej będzie wyglądać, w razie pojawienia się Stokrotka, jeśli nie będzie aż tak rozleniwiona i swobodna przy kimś spoza klanu. Mimo wszystko w jej ciele nie było ani jednego napiętego mięśnia.
— No tak... Ciesze się. — powiedziała, a dociekający wzrok Nocniaczki czekał na dalszą część wypowiedzi, na sprostowanie, rozwinięcie. — Że mogę być medyczką... — Znów się zarumieniła. Spotkała się z kotami, które uważały pozycje nie-wojownicze, jako gorsze, ale nie sądziła, aby jej przyjaciółka do nich należała; nie po tych wszystkich przemiłych słowach.
— W takim razie ja również nie mogę się nie cieszyć. Oczka aż Ci się świeciły, gdy pytałaś, czy czegoś nie potrzebuje. Aż lśni w tobie ta iskierka Klanu Gwiazdy... — rzekła, a słowa rozbrzmiały głośnym echem w okrągłej główce Księżyc. Nigdy nikt nie powiedział jej tak miłych rzeczy, tak poruszających i ciepłych... Zaniemówiła, a jej szeroko otwarte oczy mówiły wszystko. Mżący Przelot zaśmiała się ponownie.
Tę miłą chwilę przerwał szmer osypującego się piasku. Jak oparzona, Ćmia Łapa obejrzała się do tyłu, prędko natrafiając na pomarańczowe ślepia. Przestraszyła się. Co jeśli Stokrotek pomyśli, że spiskuje z wrogim klanem?! Wygnają ją?! Srokoszowa Gwiazda na pewno byłby do tego zdolny, nie ma co wątpić w jego pochopne osądy... A może powie wszystko jej mamie... Bożodrzewny Kaprys będzie taka rozczarowana!
— Ćmia Łapo! Czy wszystko w porządku? Czy nic się nie dzieje? — zawołał, patrząc to na nią, to na Mżawkę, która wstała i cofnęła się do tyłu parę kroczków. — Przepraszam, ale co tutaj robisz? — Tym razem zwrócił się bezpośrednio do wojowniczki, która widocznie chciała jak najszybciej i jak najbardziej pokojowo się stamtąd zmyć.
— T-tylko rozmawiałyśmy — wymamrotała cichutko terminatorka, kiedy liliowy podszedł bliżej.
— Tak! Przepraszam, nie chciałam wam przeszkadzać. Ćmia Łapa to moja przyjaciółka, poznałyśmy się na zgromadzeniu. Nic od was nie ukradłam ani źdźbła trawy, którym może pożywić się nornica. Już zmykam. — powiedziała pośpiesznie starsza kotka, a następnie zaczęła truchcikiem odchodzić. Odwróciła się jeszcze ostatni raz. — Do widzenia Ciemko!
Bladooka nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż ogon kocura stanowczo, acz delikatnie nakierował ją w stronę, z której wcześniej przybył. Potulnie poszła.
— Nie powinnaś tak sobie spacerować przy granicy. Teraz spotkałaś swoją koleżankę, ale co jeśli byłby to ktoś, kto ma jakieś niecne zamiary? Jakiś szemrany samotnik albo wojownik w bardzo kiepskim humorze? Nie wiem, kto spuściłby mi największy łomot, gdyby coś Ci się stało... Nawet nie chce myśleć, do czego byłaby zdolna twoja matka.
Słuchała tego pełna skruchy i wyrzutów. Faktycznie; coś jej się stanie, a odpowiedzialność spada od razu na kota, który odpowiedzialny był za jej obronę.
"Głupia, głupia..."
* * *
Pora Nagich Drzew
Nie była pewna... Wszystkiego...
Nie wiedziała, czy decyzja o mianowaniu była dobra. Nie wiedziała, co Klan Gwiazdy chciał przekazać jej i Liściastemu Futerku. Nie wiedziała jaka przyszłość, zła czy dobra, czeka koty w Klanie Klifu...
Była przemęczona wiecznymi, niekończącymi się zmartwieniami. Problemy ze snem, chociaż nie zniknęły całkowicie, doskwierały jej znacznie mniej. Zauważyła, że wystarczy całymi dniami czymś się zajmować, aby pod koniec być tak zmordowanym, że wręcz zasypia się na stojąco. Czereśniowa Gałązka zapierała się, jak mogła, przed podawaniem swojej podopiecznej maku; Ćma nie wiedziała do końca, czym było to spowodowane, ale szanowała zdecydowany sprzeciw starszej.
Na szczęście, nie narzekała na brak zmartwień, nie narzekała na brak pokiereszowanych, chorych kotów. Wszyscy pomagali jej padać z łap.
— Proszę... — mruknęła do Pokrzywowych Zarośli, który przygarbiony siedział na jednym z mchów. Po raz pierwszy przyszedł do niej kilka wschodów słońca temu. Gardło lekko go piekło i swędziało, ale potrafił jeszcze spokojnie mówić i funkcjonować bez większych kłopotów. Asystentka podała mu wtedy trochę miodu do wylizania, mając nadzieje, że problem był w tamtym momencie na tyle błahy, że to w zupełności wystarczy. Poprosiła, żeby pozostał w ciepłym legowisku i powdychał lawendę, ale ten upierał się, że musi polować, aby Melodyjny Trel mogła wybrać ze stosu to, na co ma faktycznie ochotę. Rozczuliło to medyczkę do tego stopnia, że puściła go niemal od razu.
Kocur wrócił następnego dnia, no i potem jeszcze kolejnego; za każdym razem z bardziej zaczerwienionym przełykiem. Blady wzrok Ćmiego Księżyca wlepiony był we wnętrze pyska wojownika. Mrużyła ślepia, przysuwając się bliżej i bliżej, niemal wchodząc mu między zęby. Wtedy po raz pierwszy użyła swojej całkowitej władzy w legowisku. Liliowy kocur musiał ustąpić i zakorzenić się na jakiś czas w spokojnym, ciepłym i suchym leżu.
— Co to? — zapytał zmieszany, przyglądając się kwiatkom i ziółkom pod jego łapami. Skrzywił się tak, jakby najadł się mysiej żółci. — Czy jest niesmaczne?
— To aksamitka. — wyszeptała, przysuwając je bliżej.
— Czy to konieczne, nie czuję się już tak źle. Chwile sobie odpocznę i wszystko będzie okej.
— T-tak? — Zmrużyła ślepia, troszkę podirytowana. Pokrzywowe Zarośla był jednym z najbardziej chorowitych kotów w Klanie Klifu, a jednocześnie jednym z najgorszych, najtrudniejszych pacjentów, z jakim miała do czynienia. Gdyby mógł odsprzedałby swój ogon, za możliwość nie brania leków. Ćmi Księżyc wpadła na pomysł. Wzięła zawiniątek do łapy i spojrzała kocurowi prosto w oczy. — Z-za Melodyjke...
— Przepraszam?
— Za kociaki... — Przysunęła mu je prosto pod pysk, niemal wciskając zioła siłą. — Otwórz...
Wygrała. Liliowy delikatnie rozwarł mordkę, a ona podała mu aksamitkę. Wyglądał, jakby miał zwymiotować, ale dzielnie sobie poradził. Uśmiechnęła się do niego i kiwnęła łebkiem. Odwróciła się do drugiego obecnego w lecznicy kota.
Po raz kolejny musiała robić to, czego tak bardzo obawiała się, gdy rozpoczynała szkolenie; leczenie jej własnej rodziny. Zwinięta w kłębek na mchu leżała Bożodrzewny Kaprys. Matka cierpiała z powodu gorączki. Ciemka niezwykle się martwiła. Dreszcze przechodziły przez grzbiet śpiącej wojowniczki w nieregularnych odstępach czasowych, ale nie ustępowały. Jedyne co mogła jej podać to ogórecznik; nic innego nie było. Liczyła na opatrzność Klanu Gwiazdy i siłę swojej rodzicielki. Nie chciała jej budzić; potrzebowała odpoczynku. Polizała białe czoło, tak jak Bożodrzew robiła, gdy asystentka była jeszcze malutką Księżyc. Modliła się, aby jej stan się poprawił.
Prośby już następnego dnia zostały wysłuchane.
* * *
— Na spacer... — mruknęła, próbując zabrzmieć trochę pewniej. Nie chciała frasować szylkretki swoimi problemami, swoimi lękami i zmartwieniami. Medyczka chciała po prostu oczyścić umysł, popatrzeć w rozbujane morze, popatrzeć na szybujące ptaszyska... To wszystko.
— Sama? To niebezpieczne, ja niestety muszę zająć się obowiązkami, ale może zapytamy się Promienistego Słońca? Może ci potowarzyszyć. Dawno nie spędzaliście czasu albo poproszę Pietruszkową Łapę? Na pewno się zgodzi. — proponowała nieugięcie starsza.
— Nie... — rzuciła. — Dziękuję.
Szybko odwróciła się i skierowała krok poza obóz. Ścisk w sercu, który nagle się pojawił, był niemal tak silny, jak dudnienie w głowie, które nie odstępowało jej na krok od kilku wschodów słońca. Siostra się o nią martwiła, bała, a ona tak okropnie ją potraktowała...
Niosąc na barkach ciężar swoich czynów, opuściła obóz. Szła w swoje ulubione miejsce; skały przy granicy z Klanem Nocy były idealnie obmyte przez dzikie sztormy, co nadało im kształtu wręcz perfekcyjnego do długich rozmyślań. Chciała porozmawiać z Klanem Gwiazdy; chciała rady.
* * *
— Klanie Gwiazdy, błagam, błagam jako medyczka, jako wasza wierna wieszczka, jako zwykła kotka... Błagam o wskazanie drogi dla siebie i całego Klanu Klifu... — powiedziała w bezkresny ocean. Otaczały ją tylko odgłosy natury: łomotanie fal, świst wiatru, skrzeczenie mew. Wzięła głęboki wdech, pozwalając zimnemu powietrzu rozlać się po jej ciele; oczyścić i obudzić jej umysł. — Proszę, aby wasza światłość rozpuściła nie tylko śnieżną pokrywę, ale i lód w sercach... J-ja... Ja próbuje to robić... Próbuje, ze wszystkich sił, ale... Ale... — przerwała, aby przełknąć gorzką ślinę — Ale nie potrafię... Słowa uciekają mi niczym zające, a zdania rozlatują się jak przerażone mrówki... Nie słuchają, oni nie słuchają... ON nie słucha naszych próśb, naszych ostrzeżeń.
Narastająca gula w gardle stawała się bolesna, a głosik kotki coraz słabszy. Ból głowy nasilał się, powoli rozlewając się po całym pysku, aż do karku. Zamroczona pochyliła się, przyciskając czoło do chłodnej, wilgotnej skały. Chwilowa ulga ukoiła zszargane nerwy.
— Ciemko? — Znajomy głos wyrwał ją ze stanu błogiego bezruchu. Przez nagły ruch dyskomfort powrócił; skrzywiła się nieznacznie. W krzakach zaraz przy granicy, stała Mżący Przelot. Mimo powrotu bólu asystentka była szczerze przeszczęśliwa na widok przyjaciółki. Posłała jej miły uśmiech, co szybko odwzajemniła, nie ukrywając jednak zmartwienia. — Dzień dobry, ah! Raczej Dobry wieczór. Dawno się nie widziałyśmy, prawda? Nie udało nam się znaleźć na zgromadzeniu, wielka szkoda.
— N-no tak. Prawda... — miauknęła, gdy zobaczyła, że niebieska robi kilka ostrożnych kroków w jej kierunku. Ostatnio ich spotkanie zostało przerwane przez Stokrotka, ale teraz Ćma wiedziała, że nikogo nie ma w okolicy. Nikt tutaj nie poluje; to strata czasu. — Możesz... No... Podejść. — zapewniła, a wojowniczka, wciąż niepewnie, zbliżyła się do kamienia. By jeszcze bardziej zachęcić Nocniaczke, przesunęła się w bok, robiąc jej miejsce. Mżawka wskoczyła na śliski głaz, kładąc się bok w bok z młodszą medyczką.
— Z kim rozmawiałaś? Czyżbyśmy nie były same? Jejku... Nie chce wpakować Cię, Ćmo, w żadne kłopoty. — wyszeptała zakłopotana kotka, ale srebrna tylko pokiwała łebkiem. Wlepiła z powrotem oczy w błękit przed nią. Chwile milczała.
— Z Klanem Gwiazdy... — przyznała się.
— Ah. Rozumiem. — odpowiedziała niebieskooka, również kierując wzrok w fale. Szum był miarowy, jednostajny i niezwykle uspokajający; wręcz zapraszający do kąpieli w swoich tajemniczych odmętach. — Czy coś się stało? Coś cię trapi, wyglądasz dość pochmurnie, a oczy Ci się nie skrzą.
— Nic... — wydukała ledwo słyszalnie. To wszystko bardzo ją męczyło. Przepowiednia, ciężar losu Klanu Klifu, czyhające, duszące macki ciemności, które tylko czekają, aby zacisnąć na nich swoje ramiona... Westchnęła i położyła powoli głowę na wyciągniętych łapach Mżącego Przelotu.
Przynajmniej głowa przestała jej doskwierać.
<Mżawincja?>
Wyleczeni: Pokrzywowe Zarośla, Bożodrzewny Kaprys, Ćmi Księżyc
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz