— A weź ty — rzucił oschle. Wyprostował pierś i owinął gruby ogon wokół krępych łap. — Widzisz, w jakich czasach żyjemy? Przezorny zawsze ubezpieczony. A szacunku do wiary się uczyć trzeba — burczał, bardziej pod nosem niż do któregoś z zebranych kotów. Księżyc próbowała ruszać uszkami, by wyłapać dokładnie chociaż jedno z słów. Jej kocięce zmysły zawiodły ją jednak. Zaciekawienie nie uszło uwadzę wojownika. — Słyszysz, Księżyc? Klan Gwiazd jest bardzo ważny. Nie wzywa się ich ot tak, bo ci się chce, bo chcesz dopiec rodzeństwu podczas zabawy. Respekt jakiś trzeba mieć! — Stała się teraz nie tylko sprawą, o której mówią dorośli, ale pierwszy raz od kiedy pamięta, jakiś dorosły do rozmowy ją zaprosił. Nie licząc oczywiście mam. Zwłaszcza Zielone Wzgórze robiła wszystko by wyciągnąć z niej chociaż jedno słówko; te starania tylko bardziej peszyły i zawstydzały córkę, a to prowadziło do odwrotnych skutków. Podobało jej się to. Judaszowiec nie oczekiwał od niej ani słowa, więc od razu poczuła się troszkę pewniej. Kiwnęła delikatnie główką. Była to zadowalająca reakcja. W jej stronę został posłany, nawet nie uśmiech, a podniesienie się jednego kącika pyska, co jednak dla niej znaczyło dosyć wiele, zwłaszcza że reszta rodzeństwa wywołała na tym samym pysku tylko zgorszenie. Podparła się na przednich nóżkach i niezgrabnie podniosła przednia część ciałka. Niepewnie odwzajemniła gest.
— Widzisz Bożo, już widać, że ma więcej myśli w głowie niż Czyściec. Przynajmniej rozumie, co się do niej mówi — spojrzała na córeczkę, która czując na sobie wzrok matki, odwróciła łepek w jej kierunku. Czy zrobiła coś złego? Może wolała jak leżała przy jej piersi? Wystraszona mimika jednak szybko zmieniła się, w tym razem naprawdę radosną, podkówkę, gdy szorstki język polizał ją prosto w mordkę. Podobały jej się całusy od mamy.
— Lubi cię... Chyba rzadko kiedy to słyszysz — rzuciła mu zadziornie karmicielka, a czekoladowy burknął do niej jakieś niewyraźne słowa; nie uraziło go to jednak specjalnie — Dąsasz się, dąsasz, jakby to nie było twoim wyborem.
— Po prostu przepadają za mną koty trochę bardziej rozumne niż średnia. — rozmówczyni zaśmiała się. Reszta kociąt aż odwróciła się, by zobaczyć co wywołało u białej taką szczerą salwę śmiechu. Gdy zauważyli, że musieliby się głębiej wsłuchać w dialog dwóch dorosłych, wrócili do roznoszenia legowiska.
— Jak dobrze, w takim razie, że ja za tobą prawie przepadam; jestem prawie mądrzejsza od przeciętnego kota.
— To była również pochwała do twojej córki; widać, że już umie dostrzec, kto jest znaczący, a kto niewarty marnowania śliny — zauważył i znów skierował uwagę na kociaka, który wpatrywał się, niemal cały czas, w niego jak w obrazek.
Podobało jej się, że wojownik już nie krzyczał. Nie mówił dużo i głośno jak niektórzy, ale też nie milczał w jej obecności, jak jej drugi wujek; to był złoty środek. W międzyczasie, cała podniosła się do prostego, ładnego siadu. Ogonek miała owinięty schludnie wokół łapek; słuchała.
Nagle powietrze przeszył wysoki pisk. Pisk Pełni. Okazało się, że plan Promyka, by wbić bratu nie tylko pazury, ale i wszystkie ostre kiełki, do zadka, skończy się dokładnie tak, jak można by się było spodziewać. Zaskoczony tym nagłym bólem w okolicach czterech liter brat przeraźliwie zawył i wyleciał jak z procy, potykając się o nagromadzony przez agresora mech. Wywinął orzełka i upadł prosto na mordkę.
— No ja was błagam... Czy wy jesteście poważni? — zerwała się Bożodrzewny Kaprys, by zobaczyć, czy jest potrzeba wołania którejś z medyczek. Łapą podniosła bródkę syna. Z niewielkiej, na standardy dużego kota, ranki leciała ciurkiem krew. — Co ja mam z wami począć... Chodź Pełnio, przejdziemy się do Czereśniowej Gałązki, niech obejrzy twój nos.
— My też! Mamusiu, my też idziemy! — Krzyczał Promyczek, a za nim wołała starsza siostra. Królowa tylko westchnęła, próbując powstrzymać się przed wystawieniem ich do porwania mewom. Poturbowanego, który wcale nie był aż tak cierpiący, chociaż nieźle udawał, delikatnie dźwignęła za skórkę na karku. Pozostała dwójka plątała jej się pod nogami, niezwykle zaafiszowana faktem, że wyjdą poza kociarnie. Zanim jeszcze wybyła, rzuciła przez wpół zaciśnięte zęby.
— Juda popilnuj Księżyc, a ty Księżyc popilnuj wujka. — z tymi słowami zniknęła; w oddali było tylko czasami słuchać, jak gani Zaćmienie i Promyka, głównie jednak słychać było entuzjazm tego drugiego, roznoszący się po całym obozie. Wszyscy wiedzieli, że idzie Bożodrzewny Kaprys z dzieciakami.
Kociak odprowadził ich wzrokiem tak daleko, jak tylko mógł. Gdy zniknęli za zakrętem znów wpatrzyła się w wojownika. Teraz faktycznie była speszona i zestresowana. Chyba jeszcze nigdy nie znajdowała się sama w żłobku w obecności nie-mam. Ubiła łapkami ziemie, a uszka położyła nieznacznie. Co miała robić? Co mamusia miała na myśli, kiedy powiedziała o opiekowaniu się wujkiem? Potrzebował pomocy? Coś z nim nie tak? Jest chory?
Ta cisza przerażała ją chyba bardziej od samego kocura. On siedział. Po prostu. Siedział i patrzył jej prosto w blade, szeroko rozwarte oczy. Postanowiła zrobić coś, czego nie robi w obecności żadnej z mam, gdyż każda robi z tego niemałą furorę, co tylko peszy i zniechęca koteczkę jeszcze bardziej.
— Mm... — Nie zdążyła poprawnie się odezwać, ale sam fakt, że pierwszy raz od kiedy sam tutaj wszedł, wydała jakikolwiek dźwięk, zaskoczył, a co ważniejsze, zaintrygował wojownika. Skierował uszy w jej stronę. — Klan Gwiazdy... Mama mi mówiła... Troszkę... Nie lubi jak się o nim mówi? — Żeby wydukać tą krótką wypowiedź potrzebowała chwili, ale Judaszowcowy Pocałunek czekał cierpliwie, aż ta skończy.
<Judaszu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz