Przecież to oni są kociętami?! Co ten Promyk wyrabia?! Chce na nich wszystkich ściągnąć złe, złe, bardzo złe rzeczy? Mama Zielone Wzgórze zawsze mówiła, że jak się czegoś bardzo chcę i się o tym dużo myśli, to w końcu dochodzi do skutku. Oczywiście, wiedziałam, że kremowy wcale by tego im nie życzył, chociaż... Widziała jak się przepychają z Pełnią. A jeszcze innym razem mamusia Bożodrzewny Kaprys nie pozwoliła mu samemu wyjść poza żłobek. No i jeszcze wujek Judaszowiec... On na niego nakrzyczał. Czy braciszek byłby zdolny do takich złych życzeń? Niby mówił jej te wszystkie miłe rzeczy; przyjemnie posłuchać takich słów... Może chce by pomogła mu zebrać jeszcze więcej mchu.
— No! Księżyc, siostrzyczko, pośpiesz się, pośpiesz, bo Smród rośnie w siłę z każdym uderzeniem serca! — poganiał ją, zbliżając swój pysk do jej pyska. Poczuła ścisk w gardle. Próbowała uciec wzrokiem od napierającego na nią kocurka, ale ten, znając już zagrania swej siostrzyczki, dzielnie za nim gonił. — Totaaalnie straszna? Nie mów, że nie?! Musiałaś się bać, ty się przecież wszystkiego boisz. Przed własnym cieniem być uciekała, jakbyś mogła. — zażartował i wyszczerzył ząbki, a Księżyc zrobiła krok do tyłu, próbując zasłonić się ogonem. — No nie bądź taka. Przecież wiesz, że żartuje! Jesteś super! Gdybym cię nie miał, kto by ze mną zbierał mech? Ale powiedz, powiedz. Przeraziłaś się?
Koteczka skinęła główką. Uszy miała położone, zwrócone nieznacznie w stronę śpiącej mamy; jej oddech był równy i głęboki, uspokajał małą. Jej nieme wyznanie podbudowało większego. Taki był jego cel; przerazić siostrę tak, by nie umiała w nocy zmrużyć oka! A teraz wyglądała na iście wstrząśniętą! Chociaż... Czy aby na pewno? Faktycznie, na samym początku Księżyc się przestraszyła, nawet teraz gdzieś z tyłu głowy miała widmo porywającego ją łysego, szkaradnego Smroda, ale w razie czego matka ją ocali! Obiecała jej to! Ocali ją przed Mewami, to i wygra ze strasznym Panem. Dodatkowo, gdy próbowała zgubić skrzące ślepia, zauważyła, że pod wierzchnią, najbardziej puchatą warstwą mchu, coś się porusza. Zignorowała ochoczy wzrok Promyka i położyła się, wkładając łapki pod pierś; było bardzo miękko i przyjemnie. Wlepiła oczka w delikatnie wybrzuszające się miejsce. Nosem niemal dotykała ziemi. Nagle zobaczyła pary czarnych nóżek. Miały haczyki; takiego czegoś jeszcze mała nie widziała. Po uderzeniu serca wyłonił się błyszczący, czarny jak noc pancerz. Na końcu zobaczyła malutką główkę ze ślicznymi czułkami.
— Spójrz, Promyczku... — wydukała, bardziej do siebie niż do brata. Ten jednak nasłuchiwał jej uważnie. Również przypadł nisko do ziemi — Śliczny...
<Promyk?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz