Teraz jednak nikt nie budził go z samego rana. Na samym początku nawet, a było to bardzo dziwne i do niego nie podobne, sam wznosił powieki wraz ze słońcem. Przez jego myśli przebiegały przeróżne scenariusze. Czy mentorka zaspała? A może jest chora i źle się czuję? Powinien pójść sprawdzić jej stan... A co jeśli umarła śmiercią nagłą i tragiczną przez noc?! Serce mu zabiło. Wystrzelił z legowiska uczniów, niemal nie wywracając się o śpiącą jeszcze błogo Jastrzębią Łapę. Posadzka była jeszcze chłodna; wpadająca nieśmiało światło słońca nie zdążyło jej nagrzać. Spojrzał w górę na półki wojowników i odszukał prędko to cudowne szylkretowe futerko. Unosiło się miarowo i spokojnie. Wbiegł pędem, starając się na nikogo nie wpaść. W kilka susów znalazł się przy nic niespodziewającej się kotce. Najpierw lekko ją szturchnął. Zero reakcji.
— Psst! Delikatna Bryzo... — szepnął, schylając się nad jej zrelaksowanym ciałem. Nie chciał obudzić żadnego innego wojownika. — PSSST! — do jego uszu doszło niezadowolone mruknięcie. Ciało mentorki spięło się, a przez grzbiet przeszedł dreszcz. Nałożyła jedną łapę na pysk, przyciskając jednocześnie ucho do głowy. — Czy śpisz?
— Mnm... Czy ja nie mogę zaznać ani chwili, ani uderzenia mysiego serca, świętego, niczym nie przerwanego, spokoju... — burknęła, odsłaniając jedno ze swoich pomarańczowych ślepi. Z prawdziwą pogardą wlepione zostało w postać ucznia. On uśmiechał się promiennie.
— Oczywiście, że możesz! Komu, jak nie tobie powinien się on należeć! Tak ciężko pracujesz... — znów się pochylił i mocniej wyszczerzył ząbki.
— Więc powiedz mi... Po jaką cholerę zawracasz mi głowę o tej porze? — warknęła, odsłaniając całkowicie lico. Oczy miała zmrużone, jeszcze nie do końca przyzwyczajone do blasku dnia, a futerko na policzku powyginane było na wszystkie strony.
— Nie udajemy się na poranny patrol?
— Czy wyglądam, jakbym była gotowa wyjść na poranny patrol? — podniosła jedną brew i zmarszczyła nosek. Była widocznie niewyspana...
— To podchwytliwe pytanie...
— Odpowiedzią na nie jest nie, nie wyglądam, więc zejdź mi z oczu. — burknęła i opadła twardo na bok, próbując wrócić do krainy snów.
Niedźwiedzia Łapa, nieco zmieszany i zbity z tropu, gdyż dawno nie miał wolnego poranka, zszedł z legowisk wojowników. Co miał teraz robić?
Wiedział, że wyjście samemu poza obóz nie było opcją. Teoretycznie nie mógł jeszcze tego robić, zwłaszcza że nauczycielka nic o tym nie wiedziała. Mógł iść ją poinformować, ale spędził już z Delikatną Bryzą dość czasu, by wiedzieć, że gdy ma swoje kobiece humorki, lepiej się nie narzucać, przynajmniej do czasu, gdy zje swoją poranną piszczkę. Tak naprawdę to nie miał ochoty wychodzić. Jeśli faktycznie nie mieli zaplanowanego patrolu, mógł ten czas spożytkować jakoś inaczej. Problem pojawił się, jednak gdy zwrócił uwagę na cichy i spokojny obóz. Tak naprawdę jedyne koty, które się po nim krzątały, to te wytypowane na obchód granic.
Czteroosobowa grupa, złożona z Judaszowcowego Pocałunku, jego uczennicy, Zagubionego Obuwika i Zielonego Wzgórza, zbierała się już do wyjścia. Być może gdyby ktoś inny nim przewodził, zapytałby się, czy może dołączyć. Obecność czekoladowego wojownika przyprawiała go jednak o ciarki na grzbiecie. Usiadł więc niedaleko gniazda ze zwierzyną. Promienie dotarły już tam jakiś czas temu, więc kamienna posadzka był miło nagrzana. Zaczął poranną higienę. Nie śpieszył się.
Po kilku dłuższych chwilach do uszu zaczęły dochodzić mu szmery, rozmowy, dźwięki kroków czy przeciągłe ziewnięcia budzących się klifiaków. Akurat skończył się wylizywać. Już wcześniej poczuł fale głodu; nie chciał jednak jeść w samotności. Teraz gdy powoli z legowisk wypełzały zaspane sylwetki, mógł znaleźć kompana i razem wpałaszować jakiegoś smakołyka. Przeciągnął się, gdyż to całe wyginanie, obracanie i naciąganie się, bardzo go zmęczyło, i zaczął zmierzać do stosu ze zwierzyną. Już z daleko rozpoznał, na co ma smaka. Piękny, jaskrawopomarańczowy dzióbek i lśniące czarne jak noc piórka przemawiały do niego. Czuł jego delikatne mięsko w swoim pyszczku. Schylił się i chwycił ptaszka do zębów. Dopiero gdy już cofnął głowę z kosem w pysku, zauważył, że nie był jedynym, który po niego sięgał. Napotkał brązowe, przestraszone oczy. Upuścił ptaka.
— Weź, jeśli chcesz — powiedział przyjaźnie, posyłając pogodny uśmiech Siewczej Łapie. Ta jednak, zamiast wdzięcznie zabrać piszczkę i odejść z zadowoloną mordką, położyła uszy i zrobiła krok w tył.
— Byłeś...byłeś pierwszy — pisnęła i prędko wyszarpała z gniazda nornice, która znajdowała się najbliżej jej łapek. Był to znacznie gorszy posiłek niż ładny kos. Tak szybko jak się pojawiła, koteczka uciekła, aż się za nią dymiło.
— Hej! Siewcza Łapo, naprawdę możesz się poczęstować! — zawołał jeszcze na nią, ale gdy zauważył, że każde kolejne słowo, które rozbrzmiewało, powodowało widoczny dreszcz na ciele kotki, zaprzestał.
Nie był głupi; widział, że z jakiegoś powodu uczennica się go obawia. Ba! To mało powiedziane. Ona go unika jak tylko może, a gdy nie już jest w jego pobliżu, spuszcza wzrok tak nisko jak się da. Nie miał zielonego pojęcia, dlaczego tak się zachowywała... Zrobił jej coś? Być może przypomina jej kogoś, kto był dla niej niemiły? Ale w takim razie, czemu skreśla go i ocenia tak pochopnie? To nie miału żadnego sensu, a dodatkowo bardzo bolało Niedźwiedzia. Zwłaszcza że nie miał zielonego pojęcia co może z tym zrobić. Teraz był dla niej niezwykle uprzejmy. Fakt, to on pierwszy dorwał się do umarlaczka, ale ona widocznie również miała na niego chrapkę. Był dżentelmenem i jak owy się zachował; ustąpił małej panience.
Spojrzał na upuszczonego kosa; to on był winowajcą, a teraz zgrywał niewiniątko...
Wziął go do pyska i pognał z powrotem do legowiska uczniów. Nie da za wygraną. Będzie miłym kolegą Siewki! Tak postanowił i tak też musi się stać!
Dziarskim kłusem dobiegł tam w trymiga. Zastał dwie siostry na swoich standardowych miejscach. Jastrzębia Łapa miała pod łapami, wziętą przez szylkretke chwile temu, nornice. Nie trzeba było być mistrzem w czytaniu innych kotów, by dostrzec, że nie była zadowolona. Kręciła nosem.
— Och. Koleżanko, tak szybko odbiegłaś, więc pewnie mnie nie usłyszałaś! — Na dźwięk jego głosu zjeżyła się i odwróciła przestraszony wzrok w jego stronę. Nie spodziewała się, a przynajmniej miała nadzieje, że nie będzie za nią podążać. Kremowa również zwróciła ku niemu pysk; jej mordka jednak nie wyrażała strachu; ciężko było orzec, jaka emocja się na niej malowała. — Naprawdę mogłaś wziąć kosa; ja tak w sumie za nimi nie przepadam. Pióra wchodzą w zęby i takie tam... Rozumiesz pewnie, haha! Śmiało częstuj się, na pewno ci zasmakuje! Wyglądasz odrobinkę jak taki mały ptaszek, nawet się przecież od jednego nazywasz. Chociaż czy to w takim razie w porządku, że chcesz go zjeść? Mógłby być twoim bratem... Sięgałabyś po niego, gdybyś miała brata o imieniu Kosowa Łapa? Och! Mam lepsze pytanie! Czy zjadłabyś siewkę? — zażartował, ale szybko dodał, tym razem do drugiej kotki. — A ty Jastrzębia Łapo, czy zjadłabyś siewkę? O, o! A czy zjadłabyś jastrzębia? Oczywiście, o ile sam by cię nie wpałaszował.
[1207 słów; trening wojownika]
[przyznano 24%]
<Sieweczko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz