~~czasy teraźniejsze, pożar i nieco dokładniejszy jego opis~~
Niebezpieczeństwo było blisko. Wiatr niósł ogień ku nam, a koty były bardzo spłoszone. Każdy biegł w innym kierunku, niektórzy gubili partnerów, inni pilnowali kociąt. Ogarniałem ich ile mogłem, Chaber poprowadziła jedną grupę przodem. Widziałem Sikorkowy Śpiew z dziećmi, biegły za nią. Nigdzie nie widziałem jednak Rozżarzonej Łapy.
Obejrzałem się za siebie; obóz płonął żywym ogiem, a gdy zapadały się kolejne ściany ziemi, usłyszałem wrzask.
Kotka wybiegła stamtąd cała w płomieniach, padając na ziemię. Tarzała się, piszcząc przeraźliwie, póki duch nie opuścił jej ciała.
Poczułem drżenie, oraz gorąc od nadchodzącego ognia. Rzuciłem się przed siebie, z zamiarem dogonienia reszty. Nie mogłem teraz stać i prosić przodków o litość oraz dobroć dla duszy Żar.
Biegłem ile sił w łapach, czując palące gardło, oraz ciepło ognia. Wiatr mierzwił moją sierść, roznosząc śmiertelne płomienie coraz dalej.
Oglądałem się za siebie, widząc jedną wielką plamę z czarnego dymu i popiołu.
Cały czas obserwowałem również grupę biegnącą dookoła mnie, starając się przez łzawiące od dymu oczy rozpoznać pozostałych. Dojrzałem niebieską sierść.
- Burzowa Noc! - Miauknąłem za kotką.
Zerknęła na mnie przez ramię.
- Tak? - Zawołała, bym przez trzaskanie ognia i ogólny zgiełk mógł ją usłyszeć.
- Wszystko w porządku? Pilnujesz uczniów? - Zapytałem szybko, łapiąc powietrze przepełnione dymem.
- Tak, jest dobrze! - Odparła, a ja kiwnąłem głową.
Biegliśmy dalej ku rzece. Gdy dotarliśmy nad wodę, pomogłem przenieść kocięta, wraz z Burzą. Sikorkowy Śpiew uważnie pilnowała swojego potomstwa, cały czas mając ich przy sobie. Była wstrząśnięta, tak samo jak jej dzieciaki.
Byliśmy na obcym terytorium. Zdawałem sobie z tego sprawę, jednak patrząc na kierunek ognia oraz nasze stosunki z innymi klanami, ucieczka do nich kompletnie odpadała. Jeśli nie uda nam się przetrwać tutaj - trudno, odejdziemy. Może Klan Nocy zgodzi się pomóc.
W tej jednak chwili musiałem ogarnąć koty. Czuć było mocną woń lisów, nie wykluczałem faktu, że mogą tu żyć, nawet bez przekraczania rzeki. Poprowadziłem koty wgłąb tego miejsca, docierając do czegoś... Co wyglądało jak szczątki starego obozu.
Ułożona trawa, krzewy, oddzielone, co prawda zniszczone miejsca. Ktokolwiek tu mieszkał, musiał zostać przegoniony. Jeśli były to koty - chociażby samotnicy, ich zapach został zupełnie zatarty.
Koty nie były z tego zadowolone. Cały klan szeptał między sobą, oglądając szczątki tego miejsca. Matki chowały kocięta, a mentorowie uważali na swoich uczniów.
- Klanie Burzy - zacząłem głośno, mimo zdartego gardła. - Wiem, że wam się to nie podoba, jednak nie mieliśmy wyjścia. Na razie zamieszkamy tutaj, patrole będą chodzić częściej. Grupy łowieckie nie powinny się rozdzielać. Matki pilnują swoich kociąt - żaden nie ma prawa wyjść stąd.
Mówiłem obserwując klanowiczów. Nadal byli wstrząśnięci całą sytuacją, ja nie byłem wyjątkiem. Nie mogłem jednak o tym myśleć, kiedy oni czekali na dalsze wskazówki. Czułem ciężar obowiązku bardziej, niż kiedykolwiek.
- Medycy niech zbiorą rannych w jedno miejsce. Wojownicy, pomóżcie im - poleciłem.
Koty szeptając między sobą wykonały polecenia, cały czas rozglądając na boki.
Odór lisów był wszechobecny. Jednak wraz z nim dało się wyczuć też zwierzynę. Może parę dni uda nam się przetrwać, jeśli nie, podejmiemy wędrówkę.
Zerknąłem w kierunku ognia. Nie malał, wydawał się w najlepsze trawić nasze tereny, obejmując również pozostałe klany. Zastanawiało mnie, czy zgromadzenie się odbędzie. Powinniśmy na nie pójść, ale zostawianie kotów samych - matek z dziećmi oraz uczniów - nie było najlepszym pomysłem. Z drugiej strony, być może, jeśli spadnie deszcz i ugasi płomienie, będziemy mogli wrócić. Tylko pytanie kiedy? Czy w ogóle mogłem brać to pod uwagę?
Przymknąłem oczy, kaszląc cicho. Dym nie działał na mnie dobrze, do tego wysiłek fizyczny. Swoje Księżyce już miałem, odczuwałem ból łap, oczy mnie piekły. Wzdychając, poszedłem do Jeżowej Ścieżki. Dał mi zioła na wzmocnienie.
Następnie odnalazłem Chaber. Zacząłem patrzeć na nią pod innym kątem. Fakt, jak potraktowała Konwalie nie podobał mi się. Martwił mnie fakt, jak kotka poprowadzi kiedyś klan, skoro przy takiej sprawie traciła opanowanie.
- Skupcie się na znalezieniu mchu, by przynieść wodę. Nie oddalajcie się - miauknąłem, podchodząc do Chaber i grupy wojowników.
Kiwnęli głowami. Dostrzegłem wśród nich Burzową Noc. Widocznie została wybrana do jednego z patroli. Sam chciałem poznać te tereny.
- Chaber - zacząłem dość chłodno, nie mając nawet tego na celu. - Pilnuj z pozostałymi tego miejsca. Chcę się przejść na patrol z nimi.
Kiwnęła głową niechętnie. Machnąłem ogonem, ostrzegając ją. Nie byliśmy w dobrej sytuacji, by jeszcze tworzyć konflikty.
- Burza? - Zagadnąłem kotkę, gdy zastępczyni odeszła. - Pójdziesz ze mną na patrol po okolicy?
<Burzowa Noc? ^^>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz