Nie mogła dalej zasnąć, ciągle płakała na wspomnienia związane z Klanem Burzy. Wracały jak jakiś film komediowy (który nie jest śmieszny) zmieszany z tanim horrorem czy dramatem. Jednocześnie nienawidziły tych wspomnień, bo nigdy nie będzie okazji, by znów je zyskać, a przynajmniej nie będą już związane z uśmiechniętymi Buczakami, będą wiać chłodem. Jednak żółtooka nie mogła ukryć tego, że te akurat należały do pozytywnych i ciepłych. Ach… Wspomnienia jedyne rzeczy, których nikt nie może jej odebrać, nikt.
Co kilka sekund przesuwała i odwracała wzrok od szyszki, którą jeszcze kilkanaście miesięcy temu znalazła przy spotkaniach ze Świtającą Maską, a później podarowała je Burzy i Stokrotce. Zapach futra liliowego kochanka wracał, choć tak naprawdę nie było to realnie, działo się tylko w głowie kotki.
Spojrzała na niebieskie łapy przechodzące koło niej. Podniosła wzrok do góry. Chabrowa Bryza stała przed nią z niezadowolonym grymasem pyska.
- Co to jest?
- Szyszka… Zostaw ją w spokoju, dużo dla mnie znacz-
Nim zdążyła skończyć zdanie Kotka uniosła tylną łapę i z całej siły zgniotła szyszkę. Po kilku uderzeniach serca odeszła bez słowa.
- N-nie… - wyszeptała Konwalia, zaczynając płakać. Wzięła pokruszony leśny przedmiot na kawałeczki i przytuliła go mocno do siebie drżącymi łapami.
- N-nie… - wyszeptała Konwalia, zaczynając płakać. Wzięła pokruszony leśny przedmiot na kawałeczki i przytuliła go mocno do siebie drżącymi łapami.
***z jakąś godzinkę później…***
Obóz płynął. Koty panikowały, w tle było słyszeć wołanie do Gwiezdnych by przyszli im z pomocą. Mokra Gwiazda próbowała ochłodzić sytuacje, ale zbyt dużo to nie pomogło. Wszystkie istoty żywe zaczęły się ewakuować.
Konwalia stała w miejscu bezruchu przyglądając się temu wszystkiemu. Jej czarne źrenice zmniejszyły się do wielkości ziarenka ryżu. Widziała jak parzące światełka tocząc jej się do łap, ale dalej nawet nie drgnęła. Gdzieś słyszała wołanie jej imienia, pełne strachu, jednak dalej nie raczyła zrobić ani kroku. Uśmiechała się do siebie powtarzając, że śmierć jest blisko, że wreszcie dostanie czego chce, że wreszcie dostanie karę, na jaką zasługuje.
- KONWALIO!!! - następny głośny krzyk.
Coś na nią upadło, obojga potoczyli się w tył, daleko od ognia.
- Ani mi się waż! Nie pozwolę ci spłonąć! - krzyknął Orlikowy Szept targając przyjaciółkę za futro.
- Orlik… Powiedzmy sobie szczerze… Nie mam już nawet po co żyć, bez klanu umrę, z wami nie mogę się już spotykać, nie mam gdzie iść, więc bez sensu to dalej ciągnąć. P-pozwól mi… Pozwól mi umrzeć! - załkała czarno-biała.
- Nie prawda! Ty głupio kupo futra, myślisz, że cię tak po prostu opuścimy? Zawsze będziesz naszą przyjaciółką, pomimo wszystko, nawet jeśli Mokry wyrzucił cię z Klanu! - w żółtych oczach córki Zguby zalśniły iskierki. - Żaden kot nie będzie decydował o naszej przyjaźni, żaden!
Łaciata lekko sie uśmiechnęła na słowa druha.
- Pamiętasz jak obiecałem ci, że nie zginę w walce i będą o siebie dbać? Teraz obiecaj ty mi to! Że nie polegniesz tutaj, nie teraz, nie w ogniu!
Pokiwała głową.
- Obiecuję.
- A teraz wiejmy, zanim spłoniemy! - miauknął Kocur, widząc zmierzające w ich stronę płomienie.
Konwalia stała w miejscu bezruchu przyglądając się temu wszystkiemu. Jej czarne źrenice zmniejszyły się do wielkości ziarenka ryżu. Widziała jak parzące światełka tocząc jej się do łap, ale dalej nawet nie drgnęła. Gdzieś słyszała wołanie jej imienia, pełne strachu, jednak dalej nie raczyła zrobić ani kroku. Uśmiechała się do siebie powtarzając, że śmierć jest blisko, że wreszcie dostanie czego chce, że wreszcie dostanie karę, na jaką zasługuje.
- KONWALIO!!! - następny głośny krzyk.
Coś na nią upadło, obojga potoczyli się w tył, daleko od ognia.
- Ani mi się waż! Nie pozwolę ci spłonąć! - krzyknął Orlikowy Szept targając przyjaciółkę za futro.
- Orlik… Powiedzmy sobie szczerze… Nie mam już nawet po co żyć, bez klanu umrę, z wami nie mogę się już spotykać, nie mam gdzie iść, więc bez sensu to dalej ciągnąć. P-pozwól mi… Pozwól mi umrzeć! - załkała czarno-biała.
- Nie prawda! Ty głupio kupo futra, myślisz, że cię tak po prostu opuścimy? Zawsze będziesz naszą przyjaciółką, pomimo wszystko, nawet jeśli Mokry wyrzucił cię z Klanu! - w żółtych oczach córki Zguby zalśniły iskierki. - Żaden kot nie będzie decydował o naszej przyjaźni, żaden!
Łaciata lekko sie uśmiechnęła na słowa druha.
- Pamiętasz jak obiecałem ci, że nie zginę w walce i będą o siebie dbać? Teraz obiecaj ty mi to! Że nie polegniesz tutaj, nie teraz, nie w ogniu!
Pokiwała głową.
- Obiecuję.
- A teraz wiejmy, zanim spłoniemy! - miauknął Kocur, widząc zmierzające w ich stronę płomienie.
***
Dym utrudniał poruszanie się i powodował kaszel. Płuca nie wytrzymywały, a przez cały czas musieli biec.
- Z-zaraz… Zaraz dotrzemy - kaszlnął - do M-mokrej Gwiazdy i rzeki. Da-damy radę!
I naglę trzask!
Na ziemię spadło palące się drzewo oddzielając dwójkę kotów. Konwalia pisnęła, nie wiedziała towarzysza. Po jej ciele przeleciał dreszcz. Kaszlnęła kilka razy nim zdołała coś wyjąkać.
- N-nic ci ni-nie jest, Orlikowy Szepcie? - zapytała się drżąc przestraszona o młodszego kotka. - W-wiesz, że nie m-mamy przy sobie ziół…, Stokrotka i Jeżyk je zabrali...
- J-jest wsz-wszystko ok… Bardziej p-powinnaś bać się o siebie! Jak to przejdziesz…?
- Jakoś poradzę… Ewakuuje się inną stroną, tam też są koty. Sprawdź, czy Cętka i wasze dzieci dotarły bezpieczne nad rzekę, proszę! Musisz ratować swoją rodzinę! Zaufaj mi.
Musiała jakoś przekonać go do tego. Tak bardzo bała się o innych, jak coś się im stanie… To wszystko będzie jej winą. Nie chce mieć następnych kotów na sumieniu!
- Ale…
- Żadnych ‘’ale’’, ucieknę z innymi po prostu inną stroną. - kaszlnęła kilka razy znowu - Jeśli Cętkowany Kwiat coś dla ciebie kiedykolwiek znaczyła i wasze maleństwa to idź ją znajdź! Chociaż raz mnie posłuchaj, jestem starsza od ciebie w końcu!!! - próbowała jakoś rozluźnić atmosferę, chociaż nie była najlepszym komikiem. - Tak szybko się mnie nie pozbędziesz!
- Dobrze, ale pamiętaj o obietnicy.
- Pamiętam.
Obróciła się za siebie. Próbując złapać porządny oddech. Przynajmniej teraz Orlik będzie bezpieczny. Musi jakoś sobie poradzić. Spojrzała na malutką grupkę Burzaków pędzących w kierunku rzeki kilkanaście lisich ogonów dalej. Zaczęła kuśtykać tak szybko jak potrafi w ich stronę, co kilka sekund przeskakując jakieś płonące mini ognisko.
- Z-zaraz… Zaraz dotrzemy - kaszlnął - do M-mokrej Gwiazdy i rzeki. Da-damy radę!
I naglę trzask!
Na ziemię spadło palące się drzewo oddzielając dwójkę kotów. Konwalia pisnęła, nie wiedziała towarzysza. Po jej ciele przeleciał dreszcz. Kaszlnęła kilka razy nim zdołała coś wyjąkać.
- N-nic ci ni-nie jest, Orlikowy Szepcie? - zapytała się drżąc przestraszona o młodszego kotka. - W-wiesz, że nie m-mamy przy sobie ziół…, Stokrotka i Jeżyk je zabrali...
- J-jest wsz-wszystko ok… Bardziej p-powinnaś bać się o siebie! Jak to przejdziesz…?
- Jakoś poradzę… Ewakuuje się inną stroną, tam też są koty. Sprawdź, czy Cętka i wasze dzieci dotarły bezpieczne nad rzekę, proszę! Musisz ratować swoją rodzinę! Zaufaj mi.
Musiała jakoś przekonać go do tego. Tak bardzo bała się o innych, jak coś się im stanie… To wszystko będzie jej winą. Nie chce mieć następnych kotów na sumieniu!
- Ale…
- Żadnych ‘’ale’’, ucieknę z innymi po prostu inną stroną. - kaszlnęła kilka razy znowu - Jeśli Cętkowany Kwiat coś dla ciebie kiedykolwiek znaczyła i wasze maleństwa to idź ją znajdź! Chociaż raz mnie posłuchaj, jestem starsza od ciebie w końcu!!! - próbowała jakoś rozluźnić atmosferę, chociaż nie była najlepszym komikiem. - Tak szybko się mnie nie pozbędziesz!
- Dobrze, ale pamiętaj o obietnicy.
- Pamiętam.
Obróciła się za siebie. Próbując złapać porządny oddech. Przynajmniej teraz Orlik będzie bezpieczny. Musi jakoś sobie poradzić. Spojrzała na malutką grupkę Burzaków pędzących w kierunku rzeki kilkanaście lisich ogonów dalej. Zaczęła kuśtykać tak szybko jak potrafi w ich stronę, co kilka sekund przeskakując jakieś płonące mini ognisko.
***
Dotarła nad rzekę. Wiedziała, że był to cud, cholernie piękny, jednak dalej była daleko od Burzaków, którzy zatrzymali się na starych terenach Klanu Lisa. W myślach modliła się do Klanu Gwiazdy by wszyscy jej bliscy byli bezpieczni i żywi.
Wpadła z rozpędu w rzekę. Za daleko, za daleko! Czułą jak porywa ją szybki nurt rzeki. Nie umiała się z niego wydostać. Woda wlewała jej się do uszu, nosa i pyszczka. Z całych sił próbowała ‘’wiosłować’’ trzema łapami, ale za dużo to nie dawało. Nie umiała w końcu pływać.
Wpadła z rozpędu w rzekę. Za daleko, za daleko! Czułą jak porywa ją szybki nurt rzeki. Nie umiała się z niego wydostać. Woda wlewała jej się do uszu, nosa i pyszczka. Z całych sił próbowała ‘’wiosłować’’ trzema łapami, ale za dużo to nie dawało. Nie umiała w końcu pływać.
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz