Od długiego czasu nie miał nic w pysku, żołądek wolał o pokarm. Chciał coś zjeść, chociaż malego ptaka. Cokolwiek, żeby tylko przetrwać i nie skończyć na ulicy z wychudzenia. Ssanie zwiększało się z każdą chwilą, a przebijający chłód tylko wzmacniał to uczucie. Przez chodnik przechodzili Dwunożni, z czymś pięknie pachnącym. Z pożywieniem zawierającym mięso. Dziwnie przygotowane, jednak oskurowane i gorące. Z jedzenia skapywały na ziemię dziwne krople, o białych i żółtych kolorach. Rudzielec spróbował ich językiem, lecz ten odrzucił go paskudny smak. Jak Dwunożni mogą polewać mięso tym... Łajnem? Oni robili tą czynność na.. Jedzenie? Wolał o tym nie myśleć, inaczej zwymiotowałby żółcią albo czymś innym.
Spotkali okoliczne koty, które Czermień chciał rozszarpać.
- Wiesz co... Dziś będziemy syci. Rozerwę na strzępy te dwa kłaki! - miauknął czarny, od razu rzucając się do biegu.
W pierwszej chwili Szkarłat się ucieszył, że brat mówi o ich duecie per "my". Nie dystansował się, nie odpychał na bok, nie przyciskał do ściany. Jego ton nie brzmiał prześmiewczo czy odpychająco. Jednak... Instynkt przetrwania przewał chwilową radość.
Czermień. Zamierzał. Zjeść. Kota.
Kota.
Nie zwykłą zwierzynę łowną, kota. Przedstawiciela tej samej rasy.
- Zaczekaj! Nie! Nie rób tego!!! - Szkarłat poderwał się do biegu. Nie mógł pozwolić na ten czyn. Brat już i tak podpadł wyższej sile, raniąc poważnie Pędraka. Rudy nie pozwoli czarnemu na zabójstwo innych kotów. Byli zaczepni, ale żyli w takim środowisku i dla nich takie zachowanie oznaczało normalność. Nie ufali obcym, podobnie jak wojownicy z dzikich terenów.
Starał się dogonić brata, musiał, musiał, starał się. Powtarzał w myślach jak mantrę, że go kocha, ale.... To uczucie blakło. Z każdym dniem, minutą i sekundą, bo każdym działaniem robił z siebie ułomnego debila.
Zareagował za późno. Czermień podskoczył, wysunął w locie pazury i wpadł bezpośrednio na Oswalda. Jego towarzysz umknął, ze strachem w oczach, podbiegając do drzwi do obozu Dwunożnych i wchodząc do niego przez klapę. Czarny orał szponami pysk kocura, przerabiając go na krwawą papkę bez wyrazyu. Wydrapał oczy z taką łatwością, jakby dusił małego drozda. Zęby wbił w gardło, następnie rozerwał je płat po płacie. Oswald przestał oddychać, nie wydał żadnego dźwięku, jego ciało zamarło, drgnęło kilka razy i rozluźniło się.
Szkarłat przystanął. Świat wokoło stał się cichy. Na jego pysku pojawiło się... Obrzydzenie i szok. Wszystko się zatrzymało. Nawet dziwne maszyny Dwunożnych.
Jedyne, co się ruszało, to Czermień, który bez żadnego wyrazu rozdrapywał w szale głodu ciało zabitego kota. Skórę z sierścią odrzucał na bok, mięso od razu spożywał. Nie odwrócił się nawet w stronę brata. Po prostu jadł. Jak typowy myśliwy z własną ofiarą.
Rudy się odsunął kilka kroków od czarnego. Nie, to nie mogła być prawda. On nie... Nie. Dla każdego jest nadzieja! Każdy ma szansę na poprawę! Wygnanie potrafi zmienić i i zmusić do zmiany na lepsze!
Jednak nie dla Czermienia. On już na zawsze miał taki pozostać.
Morderca spojrzał, nasycony, w stronę Szkarłatu. Czerwień na pysku w niczym nie różniła się od barwy krwi zwierzyny z lasu. Spojrzenie brata wydawało się bezemocjonalne i pełne pogardy wobec otoczenia. Nic się w nim nie zmieniło. Postąpił tak, jakby dla niego to zachowanie było normalne.
Wszyscy mieli rację, Czermień to potwór. A Szkarłat za nim pobiegł jak ostatni głupiec, pozbawiając się domu.
Idiota, debil, zwykła pizda, której nikt nie zamierzał szanować. Kto normalny brałby na poważnie uśmiechniętego kocura?
- Co się tak patrzysz, mysia strawi? Mamy żarcie, chodź - miauknął Czermień chłodnym tonem, jakby czuł się niesamowicie pewien swojej wysokiej pozycji.
Rudy zacisnął zęby, powstrzymując się od głupiego powiedzenia, że "Przecież i tak będzie dobrze. Wrócimy kiedyś do naszych. Nadal cię kocham, chodź na tuli luli."
Nie.
- Nie jesz? Nie? Nic? Trudno, głoduj sobie - dodał po chwili czarny.
- Włóż sobie to mięso głęboko w dupę i się tym chwal w okolicy, skoro wolisz tylko swoje ego - odpowiedział tylko Szkarłat. Zapomniał o głodzie. Coś w nim pękło, przestał go obchodzić ten czarny... sukinsyn. Inaczej nie potrafił nazwać czarnego. Rudy się dla niego starał, jako jedyny stał po stronie żółtookiego, jednak nawet dobroć ma swoje granice.
I w tej chwili rudzielec je zrozumiał.
Odszedł wgłąb ulicy. Czermień i tak za nim nie pójdzie. Jeśli nawet, to tylko na tym straci.
Po długich poszukiwaniach upolował sobie inną ofiarę. Mniej rozumną, ale dobrą. Mysz. Chuda i drobna, lecz zdecydowanie lepsza niż Oswald na surowo.
Spotkali okoliczne koty, które Czermień chciał rozszarpać.
- Wiesz co... Dziś będziemy syci. Rozerwę na strzępy te dwa kłaki! - miauknął czarny, od razu rzucając się do biegu.
W pierwszej chwili Szkarłat się ucieszył, że brat mówi o ich duecie per "my". Nie dystansował się, nie odpychał na bok, nie przyciskał do ściany. Jego ton nie brzmiał prześmiewczo czy odpychająco. Jednak... Instynkt przetrwania przewał chwilową radość.
Czermień. Zamierzał. Zjeść. Kota.
Kota.
Nie zwykłą zwierzynę łowną, kota. Przedstawiciela tej samej rasy.
- Zaczekaj! Nie! Nie rób tego!!! - Szkarłat poderwał się do biegu. Nie mógł pozwolić na ten czyn. Brat już i tak podpadł wyższej sile, raniąc poważnie Pędraka. Rudy nie pozwoli czarnemu na zabójstwo innych kotów. Byli zaczepni, ale żyli w takim środowisku i dla nich takie zachowanie oznaczało normalność. Nie ufali obcym, podobnie jak wojownicy z dzikich terenów.
Starał się dogonić brata, musiał, musiał, starał się. Powtarzał w myślach jak mantrę, że go kocha, ale.... To uczucie blakło. Z każdym dniem, minutą i sekundą, bo każdym działaniem robił z siebie ułomnego debila.
Uwaga, mniej przyjemna scena, nie dla wrażliwych
Zareagował za późno. Czermień podskoczył, wysunął w locie pazury i wpadł bezpośrednio na Oswalda. Jego towarzysz umknął, ze strachem w oczach, podbiegając do drzwi do obozu Dwunożnych i wchodząc do niego przez klapę. Czarny orał szponami pysk kocura, przerabiając go na krwawą papkę bez wyrazyu. Wydrapał oczy z taką łatwością, jakby dusił małego drozda. Zęby wbił w gardło, następnie rozerwał je płat po płacie. Oswald przestał oddychać, nie wydał żadnego dźwięku, jego ciało zamarło, drgnęło kilka razy i rozluźniło się.
Szkarłat przystanął. Świat wokoło stał się cichy. Na jego pysku pojawiło się... Obrzydzenie i szok. Wszystko się zatrzymało. Nawet dziwne maszyny Dwunożnych.
Jedyne, co się ruszało, to Czermień, który bez żadnego wyrazu rozdrapywał w szale głodu ciało zabitego kota. Skórę z sierścią odrzucał na bok, mięso od razu spożywał. Nie odwrócił się nawet w stronę brata. Po prostu jadł. Jak typowy myśliwy z własną ofiarą.
Rudy się odsunął kilka kroków od czarnego. Nie, to nie mogła być prawda. On nie... Nie. Dla każdego jest nadzieja! Każdy ma szansę na poprawę! Wygnanie potrafi zmienić i i zmusić do zmiany na lepsze!
Jednak nie dla Czermienia. On już na zawsze miał taki pozostać.
Morderca spojrzał, nasycony, w stronę Szkarłatu. Czerwień na pysku w niczym nie różniła się od barwy krwi zwierzyny z lasu. Spojrzenie brata wydawało się bezemocjonalne i pełne pogardy wobec otoczenia. Nic się w nim nie zmieniło. Postąpił tak, jakby dla niego to zachowanie było normalne.
Wszyscy mieli rację, Czermień to potwór. A Szkarłat za nim pobiegł jak ostatni głupiec, pozbawiając się domu.
Idiota, debil, zwykła pizda, której nikt nie zamierzał szanować. Kto normalny brałby na poważnie uśmiechniętego kocura?
- Co się tak patrzysz, mysia strawi? Mamy żarcie, chodź - miauknął Czermień chłodnym tonem, jakby czuł się niesamowicie pewien swojej wysokiej pozycji.
Rudy zacisnął zęby, powstrzymując się od głupiego powiedzenia, że "Przecież i tak będzie dobrze. Wrócimy kiedyś do naszych. Nadal cię kocham, chodź na tuli luli."
Nie.
- Nie jesz? Nie? Nic? Trudno, głoduj sobie - dodał po chwili czarny.
- Włóż sobie to mięso głęboko w dupę i się tym chwal w okolicy, skoro wolisz tylko swoje ego - odpowiedział tylko Szkarłat. Zapomniał o głodzie. Coś w nim pękło, przestał go obchodzić ten czarny... sukinsyn. Inaczej nie potrafił nazwać czarnego. Rudy się dla niego starał, jako jedyny stał po stronie żółtookiego, jednak nawet dobroć ma swoje granice.
I w tej chwili rudzielec je zrozumiał.
Odszedł wgłąb ulicy. Czermień i tak za nim nie pójdzie. Jeśli nawet, to tylko na tym straci.
Po długich poszukiwaniach upolował sobie inną ofiarę. Mniej rozumną, ale dobrą. Mysz. Chuda i drobna, lecz zdecydowanie lepsza niż Oswald na surowo.
<Czermień?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz