Jeszcze nie tak dawno tętniąca życiem kociarnia teraz świeciła pustkami. Szanta mimo całkiem miłych wspomnień z tego okresu, w którym razem z babcią i rodzeństwem, Margaretkowy Zmierzchem i jej kociętami oraz znajdkami tam pomieszkiwała, nie tęskniła za żłobkiem. Małe kocięta, gdyby nie królowe, które dbały o to, aby były czyste najpewniej byłyby najzwyklejszymi w świecie brudasami. Szanta też taka była z początku, gdy jako ślepy kociak zdana była na łaskę matki, a później babci, która pilnowała, aby jej futerko nie było posklejane od, chociażby mleka czy resztek po zjedzeniu mięsa. Na samą myśl o tych chwilach przechodziły ją dreszcze. Dobrze, że przestała być zależna od kogokolwiek i mogła poddać się pielęgnacji, kiedy tylko chciała. Chociażby na przykład właśnie w tej chwili!
Czując na sobie czyjeś spojrzenie, uniosła wzrok do góry, nie przerywając jednak czyszczenia futra znajdującego się na piersi.
– Żmija. – wycedził Zawodząca Łapa, nie racząc nic więcej dodać, oddalił się razem z Kminkową Łapą w kierunku wyjścia z obozu. Kopia lidera musiała się na nią bardzo mocno obrazić, a jego zachowanie świadczyło o tym, że nie udało mu się zostać zastępcą.
– Czyli nici z kwiatów... – westchnęła, podnosząc się z ziemi. Miała zamiar odszukać Przepiórczy Puch, aby porozmawiać z nią na temat bycia królową, kociąt i spraw z nimi związanych, w końcu kotka dwa razy miała miot, musiała mieć największą wiedzę w tych sprawach, jednak zamiast na nią wpadła na matkę Echa i Kruczka.
Szylkretka, jak i jej rudy brat zdobili niezłą sieczkę w główce Szanty przez wyrażanie różnych opinii na temat swojej rodziny. Nagietkowy Wschód wychwalał swój ród, ba, nawet starał się Szantę zachęcić do związania się w przyszłości z jakimś koniecznie rudym kocurem, aby jej kocięta nie były skazane na życie ze skazą krwi przez zły dobór partnera, jak w przypadku jego siostry. Na pytanie, czy jego matka też nie dobrała złego partnera, skoro jego siostra urodziła się szylkretką, a nie w całości rudą kotką kazał jej się wynosić z legowiska. Cały następny wieczór Szanta ubolewała, że nie trzymała języka za zębami i z powrotem chciała wrócić do trybu niemowy.
Starsza kotka przywitała się z nią, a Szanta, wykorzystując okazję, postanowiła zasypać byłą medyczkę pytaniami. Niektóre być może wydawały się niezręczne, jednak wnuczka Brzęczkowego Trelu zarzekała się, że to wszystko w celach naukowych. I tak rozmawiały, starsza się dzieliła z nią swoimi własnymi doświadczeniami i czasie bycia królową.
– Czy to z powodu chęci założenia rodziny porzuciłaś rolę medyka? – spytała nagle, będąc ciekawa, czy instynkt macierzyński szylkretki był silniejszy niż chęć bycia pośrednikiem pomiędzy żywymi a zmarłymi.
Na pysku burej pojawiło się zmieszanie, gdy od porad na temat zajmowania się kociętami zadała dość osobiste pytanie.
– W pewnym sensie tak... – miauknęła wymijająco, nie racząc rozwinąć myśli.
– Rozumiem. Ale nie rozumiem jednego, czemu kodeks medyków zabrania posiadania kociąt i tego, że taki kot byłby potępiany przez większość społeczności, w szczególności tej aktywnie praktykujących wiarę. To głupie i staromodne. W końcu takie kocięta mogłyby od maleńkości dzięki rodzicom mieć kontakt z Klanem Gwiazdy i być przygotowane do objęcia roli medyków tak jak ich rodzice. Ich więź ze zmarłymi kotami byłaby silniejsza niż innych medyków, nie uważasz? I od narodzin miałyby kontakt z medykamentami – zasugerowała myśl, za którą medycy pewnie by ją ukamienowali, że plecie takie bzdury na głos. Ale była medyczka, która doczekała się potomstwa i poza odwiedzinami grobów bliskich nie składała modlitw do kotów na Srebrzystej Skórze, raczej nie miała zamiaru powtórzyć jej słów. – Gwiezdni mieliby wtedy idealnych podwładnych głoszących ich słowa. Być może takie koty otrzymałyby również błogosławieństwo...
Wizja kociego apostoła w oczach Szanty miała sens i na miejscu Klanu Gwiazdy cieszyłaby się mogąc być świadkiem narodzin nowego życia, kotów, które pewnego dnia same dołączą na Gwiezdną Skórę, gdy przyjedzie na nie czas.
Zabawne, że tak głupi temat, na który nie miały wpływu, zajął im większość południa. Margaretka podzieliła się własnymi doświadczeniami, sugerując, że lepiej nie stawać się wrogiem Klanu Gwiazdy, bo członków rodziny może spotkać przekleństwo za nieprzestrzeganie kodeksu. Szanta również ten fakt uznała za głupi jak wcześniejszą zasadę.
– Dziękuję za poświęcony czas. – miauknęła na odchodne, ciesząc się, że zdobyła szersze spojrzenie na nurtujące ją sprawy.
Czując na sobie czyjeś spojrzenie, uniosła wzrok do góry, nie przerywając jednak czyszczenia futra znajdującego się na piersi.
– Żmija. – wycedził Zawodząca Łapa, nie racząc nic więcej dodać, oddalił się razem z Kminkową Łapą w kierunku wyjścia z obozu. Kopia lidera musiała się na nią bardzo mocno obrazić, a jego zachowanie świadczyło o tym, że nie udało mu się zostać zastępcą.
– Czyli nici z kwiatów... – westchnęła, podnosząc się z ziemi. Miała zamiar odszukać Przepiórczy Puch, aby porozmawiać z nią na temat bycia królową, kociąt i spraw z nimi związanych, w końcu kotka dwa razy miała miot, musiała mieć największą wiedzę w tych sprawach, jednak zamiast na nią wpadła na matkę Echa i Kruczka.
Szylkretka, jak i jej rudy brat zdobili niezłą sieczkę w główce Szanty przez wyrażanie różnych opinii na temat swojej rodziny. Nagietkowy Wschód wychwalał swój ród, ba, nawet starał się Szantę zachęcić do związania się w przyszłości z jakimś koniecznie rudym kocurem, aby jej kocięta nie były skazane na życie ze skazą krwi przez zły dobór partnera, jak w przypadku jego siostry. Na pytanie, czy jego matka też nie dobrała złego partnera, skoro jego siostra urodziła się szylkretką, a nie w całości rudą kotką kazał jej się wynosić z legowiska. Cały następny wieczór Szanta ubolewała, że nie trzymała języka za zębami i z powrotem chciała wrócić do trybu niemowy.
Starsza kotka przywitała się z nią, a Szanta, wykorzystując okazję, postanowiła zasypać byłą medyczkę pytaniami. Niektóre być może wydawały się niezręczne, jednak wnuczka Brzęczkowego Trelu zarzekała się, że to wszystko w celach naukowych. I tak rozmawiały, starsza się dzieliła z nią swoimi własnymi doświadczeniami i czasie bycia królową.
– Czy to z powodu chęci założenia rodziny porzuciłaś rolę medyka? – spytała nagle, będąc ciekawa, czy instynkt macierzyński szylkretki był silniejszy niż chęć bycia pośrednikiem pomiędzy żywymi a zmarłymi.
Na pysku burej pojawiło się zmieszanie, gdy od porad na temat zajmowania się kociętami zadała dość osobiste pytanie.
– W pewnym sensie tak... – miauknęła wymijająco, nie racząc rozwinąć myśli.
– Rozumiem. Ale nie rozumiem jednego, czemu kodeks medyków zabrania posiadania kociąt i tego, że taki kot byłby potępiany przez większość społeczności, w szczególności tej aktywnie praktykujących wiarę. To głupie i staromodne. W końcu takie kocięta mogłyby od maleńkości dzięki rodzicom mieć kontakt z Klanem Gwiazdy i być przygotowane do objęcia roli medyków tak jak ich rodzice. Ich więź ze zmarłymi kotami byłaby silniejsza niż innych medyków, nie uważasz? I od narodzin miałyby kontakt z medykamentami – zasugerowała myśl, za którą medycy pewnie by ją ukamienowali, że plecie takie bzdury na głos. Ale była medyczka, która doczekała się potomstwa i poza odwiedzinami grobów bliskich nie składała modlitw do kotów na Srebrzystej Skórze, raczej nie miała zamiaru powtórzyć jej słów. – Gwiezdni mieliby wtedy idealnych podwładnych głoszących ich słowa. Być może takie koty otrzymałyby również błogosławieństwo...
Wizja kociego apostoła w oczach Szanty miała sens i na miejscu Klanu Gwiazdy cieszyłaby się mogąc być świadkiem narodzin nowego życia, kotów, które pewnego dnia same dołączą na Gwiezdną Skórę, gdy przyjedzie na nie czas.
Zabawne, że tak głupi temat, na który nie miały wpływu, zajął im większość południa. Margaretka podzieliła się własnymi doświadczeniami, sugerując, że lepiej nie stawać się wrogiem Klanu Gwiazdy, bo członków rodziny może spotkać przekleństwo za nieprzestrzeganie kodeksu. Szanta również ten fakt uznała za głupi jak wcześniejszą zasadę.
– Dziękuję za poświęcony czas. – miauknęła na odchodne, ciesząc się, że zdobyła szersze spojrzenie na nurtujące ją sprawy.
[Trening wojownika - 675 słów]
[przyznano 14%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz