Usiane glonami łąki śmierdziały charakterystyczną wonią dla dna rzeki. Purchawka wędrowała przez nią niezbyt zadowolona. Rybki także tutaj spacerowały. Podziwiały rzeczny muł komentując go trudnymi słowami. Na horyzoncie pojawił się kot. Kotka przyspieszyła, widząc znajomy kształt. Niebieski pan, który zamiast ogona miał kłącza glonów, spoglądał na nią zainteresowany.
— A więc to ty jesteś Purchawka? Ja Mokra Rybka, wódz Owocowego Lasu.
Purchawka była zaskoczona całą sytuacją. Czyli to był ten Owocowy Las. Faktycznie był pod wodą.
— Jeśli chcesz tu mieszkać to nazywasz się teraz Gulgoczące Błoto.
Kotka skrzywiła się. Brzydkie imię. Nie chciała wcale go zmieniać.
— Dlaczego tak?
— Bo jesteś cała w błocie!
Faktycznie była. Jejku. Czyli od wczoraj się nie myła. Zawstydzona spojrzała na ziemie. Nie tak chciała rozpocząć nowe życie.
— Purchawki, wstawaj. — głos z niebios przemówił do niej.
A potem ją czymś uderzył. Mruknęła niezadowolona, ale to nie pomogło. Została zmuszona do otwarcia oczu. Niezadowolona Miszteli wpatrywała się w nią.
— Wstawaj. Niedługo wyruszamy. Powinni za jakiś czas patrolować swoje granice. — mruknęła starsza.
Purchawka niechętnie wstała. Po dzisiejszym śnie nie wiedziała czy chciała dalej dołączyć do Owocowego Lasu. Niezbyt widziało jej się życie w wiecznym błocie. Oraz jako "Gulgoczące Błoto". Niepewnie zaszurała łapą w ziemi.
— A nie ma tu innych grup kotów? — zapytała nieśmiało.
Misztela zmrużyła oczy.
— A tobie co się odwidziało? Są, ale daleko. I nie są tacy mili. No chodź.
Niechętnie ruszyła za kotką. Co prawda raz się wróciły, bo starsza o czymś zapomniała, ale potem już szły prosto na poszukiwania patrolu Owocowego Lasu. Purchawka niemal chowała się w ogonie Miszteli, wciąż gryząc się z myślami. Widmo jej strasznego snu o grupie kotów dalej było w jej umyśle. Nie lubiła glonów. Ani ich zapachu. Nie chciała mieszkać wśród nich i śmierdzieć tak samo. Jednak nie miała wyboru. Nie mogła przeciągać dobroci samotniczki. Już i tak wiele dla niej zrobiła, o wiele za dużo. A Purchawka jeszcze marudziła. Ugryzła się w język, próbując dodać sobie otuchy.
— Dobra. Siedź tu i wyglądaj niewinnie. Wkrótce tutaj będą.
Czarna otworzyła zdziwiona pyszczek. To Misztela z nią nie zaczeka? Ma samą się zmierzyć z Owocowym Ludem?
— Nie zostawiaj mnie. — pisnęła zrozpaczona tą wizją.
Dymna westchnęła, kręcąc łbem.
— Obowiązki wzywają. Badania same się nie zrobią, a nocą źle widzę. Niedługo tu będą. Dasz radę. Siedź tutaj i nigdzie się nie ruszaj, zrozumiałaś? Nawet na mysią długość. To twoja misja. Żegnaj. — miauknęła kotka i ruszyła w swoją stronę.
Purchawka zawiesiła łebek, ale siedziała grzecznie i czekała.
— A więc to ty jesteś Purchawka? Ja Mokra Rybka, wódz Owocowego Lasu.
Purchawka była zaskoczona całą sytuacją. Czyli to był ten Owocowy Las. Faktycznie był pod wodą.
— Jeśli chcesz tu mieszkać to nazywasz się teraz Gulgoczące Błoto.
Kotka skrzywiła się. Brzydkie imię. Nie chciała wcale go zmieniać.
— Dlaczego tak?
— Bo jesteś cała w błocie!
Faktycznie była. Jejku. Czyli od wczoraj się nie myła. Zawstydzona spojrzała na ziemie. Nie tak chciała rozpocząć nowe życie.
— Purchawki, wstawaj. — głos z niebios przemówił do niej.
A potem ją czymś uderzył. Mruknęła niezadowolona, ale to nie pomogło. Została zmuszona do otwarcia oczu. Niezadowolona Miszteli wpatrywała się w nią.
— Wstawaj. Niedługo wyruszamy. Powinni za jakiś czas patrolować swoje granice. — mruknęła starsza.
Purchawka niechętnie wstała. Po dzisiejszym śnie nie wiedziała czy chciała dalej dołączyć do Owocowego Lasu. Niezbyt widziało jej się życie w wiecznym błocie. Oraz jako "Gulgoczące Błoto". Niepewnie zaszurała łapą w ziemi.
— A nie ma tu innych grup kotów? — zapytała nieśmiało.
Misztela zmrużyła oczy.
— A tobie co się odwidziało? Są, ale daleko. I nie są tacy mili. No chodź.
Niechętnie ruszyła za kotką. Co prawda raz się wróciły, bo starsza o czymś zapomniała, ale potem już szły prosto na poszukiwania patrolu Owocowego Lasu. Purchawka niemal chowała się w ogonie Miszteli, wciąż gryząc się z myślami. Widmo jej strasznego snu o grupie kotów dalej było w jej umyśle. Nie lubiła glonów. Ani ich zapachu. Nie chciała mieszkać wśród nich i śmierdzieć tak samo. Jednak nie miała wyboru. Nie mogła przeciągać dobroci samotniczki. Już i tak wiele dla niej zrobiła, o wiele za dużo. A Purchawka jeszcze marudziła. Ugryzła się w język, próbując dodać sobie otuchy.
— Dobra. Siedź tu i wyglądaj niewinnie. Wkrótce tutaj będą.
Czarna otworzyła zdziwiona pyszczek. To Misztela z nią nie zaczeka? Ma samą się zmierzyć z Owocowym Ludem?
— Nie zostawiaj mnie. — pisnęła zrozpaczona tą wizją.
Dymna westchnęła, kręcąc łbem.
— Obowiązki wzywają. Badania same się nie zrobią, a nocą źle widzę. Niedługo tu będą. Dasz radę. Siedź tutaj i nigdzie się nie ruszaj, zrozumiałaś? Nawet na mysią długość. To twoja misja. Żegnaj. — miauknęła kotka i ruszyła w swoją stronę.
Purchawka zawiesiła łebek, ale siedziała grzecznie i czekała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz