— Myślisz, że to na pewno dobry pomysł? — spytała nieśmiało, podnosząc na niego spojrzenie. — Wiesz, nadal może ktoś się tu kręcić... Poza tym, czy Skałka nie boi się zbytnio? Biedna, musiała sama się natknąć na waszego ojca, to na pewno było okropne...
Kocur poruszył się nieco pod jej bokiem, parskając cicho.
— Dobrze wiem, co mogę robić, a czego nie — ton jego głosu był stanowczy, ostry. Spuściła uszy. — To prawda, współczuję jej, ale nie może wiecznie chować się przed rzeczywistością. Zmiana otoczenia dobrze jej zrobi.
— Skoro tak mówisz — westchnęła cicho, jednak pod jego spojrzeniem poprawiła się nieco. — Wiem, że chcesz dla niej jak najlepiej.
— Dokładnie.
Bardzo chciałaby, aby myślał tak też o niej.
Nie żegnając się, choćby słówkiem, wstał z z legowiska i zgrabnie zszedł z gałęzi, wymijając jej łapy i ogon. Już po chwili zniknął za krzewem starszyzny, gdzie często przebywała jego siostra. Obserwowała, jak przekonał ją do wyjścia z obozu, prowadząc ją powoli i z tak rzadko widywanym uśmiechem na pysku. Siedziała tak, aż nie znikli między drzewami i wmieszali się w chmarę innych kotów.
Sama także w kilku susach znalazła się na ziemi, już chcąc ruszyć na poszukiwania własnego ucznia, gdy drogę zagrodziła jej pewna puszysta kotka. Spojrzała na pocieszny pyszczek Ambrowiec.
— Och Jeżyno, dobrze że jesteś. Szukałam cię cały ranek! — zaświergotała z uśmiechem stróżka. — Nawet pytałam się mojego synka, gdzie się podziewasz. Właśnie, o nim chciałam pomówić! Mam nadzieję, że masz momencik.
Trudno było jej powiedzieć "nie", gdy starsza kotka spoglądała na nią z błyszczącymi oczkami, wiec skinęła głową i uniosła kąciki pyszczka.
— Oczywiście — westchnęła — Chodź, może usiądziemy?
— Dobrze, w takim razie — zaczęła szylkretka, gdy usadowiły się obie niedaleko jej legowiska. — To tylko drobna rzecz, chciałabym po prostu wiedzieć, jak Fruczak sobie radzi? Podejrzewam, że trening zwiadowcy jest trudny, a on taki wątły...
Jeżyna podniosła łapę, zanim ta zdążyła się bardziej rozgadać.
— Wszystko jest w jak najlepszym porządku, nie musisz się o nic martwić — zapewniła ją. — Może i jest trudny, ale nie aż tak, jak ci się wydaje. Fruczak radzi sobie świetnie!
Ambrowiec odetchnęła głęboko i odchyliła głowę nieco do tyłu.
— Cieszę się. Właśnie na tym mi zależało, aby był zadowolony... On i Kolendra. Oboje są moimi skarbami, nadal nie wierzę, że są już tak duzi — mogło jej się wydawać, ale w oku szylkretki chyba zakręciła się łezka. — Dla mnie to nadal maleństwa. Len także. Nie wierzę, że mnie i Chrząszcza spotkało takie szczęście.
Nieco zaskoczona słuchała kotki. Na początku czuła się nieco niezręcznie, ale prędko podchwyciła temat.
— Nigdy się nad takimi rzeczami nie zastanawiałam — przyznała. Takie czułości nadal były jej dalekie, chodź pragnęła ich chyba tak bardzo jak stróżka obok. — Czy Chrząszcz też jest z nich taki dumny? To aż taki cud?
— Ależ oczywiście! Jest bardzo dumnym tatą — zamruczała starsza. — Ta cała trójka połączyła nas bardziej, niż o tym kiedykolwiek marzyłam. Teraz jest idealnym partnerem, kochankiem i wszystkim w jednym! Na każde skinienie pazura, naprawdę!
Przytaknęła kotce, ważąc jej słowa. Jej serduszko zabiło szybciej, gdy wyobraziła sobie Czereśnię przynoszącego jej świeże piszczki czy przylizującego niesforne kędziorki na szyi. Była to myśl ekscytującą, choć drobna; czuła jednak, jakby było to coś niestosownego - w końcu to ona była tą na posłużki, tą, co o niego dbała. Rzadko zdarzało się na odwrót. On był na to za dumny, a ona musiała starać się, aby utrzymać jego afekcje.
— I naprawdę tam było? Tak się odmienił, gdy zaszłaś w ciążę? Nie wiedziałam, że kocury mogą tak na to reagować... — szepnęła niemrawo.
Musiała przyznać, że chciałaby być tak traktowana. Jakby była tą jedyną w całym lesie, na którą kładzie spojrzenie pełne uznania i czułości. Mimo, iż bała się popełnić kolejny błąd, była gotowa spróbować wielu rzeczy.
Ambrowiec nie zauważyła żadnej zmiany w jej tonie głosu i kontynuowała swoim świergotem.
— Oczywiście, moja miła. Oni mają do tego słabość — puściła w jej kierunku oczko. — Do nas. Można ich sobie owinąć wokół pazura tak prosto... Oczywiście, nigdy kosztem dzieci. Moje pociechy zawsze będą dla mnie równie drogie, co on, jeżeli nie bardziej.
Ponownie pokiwała głową. Słowa stróżki na pewno miały w sobie trochę sensu. Umiała sobie wyobrazić, jak Czereśnia uśmiecha się na widok swojej drobnej kopii, równie silnej i charyzmatycznej jak on. Tak by wyobrażał sobie swojego syna. Jak Sówka i Kaczka wyobrażałyby sobie swoje wnuki? Jak ona wyobrażałaby sobie swoje dzieci? Jeśli miałaby być szczera, nie umiała myśleć o sobie z kociętami u boku. Wydawały się jej niepotrzebne, skoro ma tyle innych możliwości spełnienia się w Owocowym Lesie, nie tylko poprzez zostanie matką... Z drugiej strony, czego by nie zrobiła dla uczucia Czereśni? Aby zyskać je z powrotem? Może, jeżeli zaproponuje mu coś więcej niż swoją miłość, zauważyłaby to samo uznanie w jego oczach, które znikło stamtąd kilka księżycy temu?
***
Nerwy kręciły się w jej żołądku. Czekała przy wyjściu z obozu, aż Czereśnia raczy do niej dołączyć. Przełknęła ślinę, usiłując utrzymać obiad w brzuchu.
Kątem oka widziała, jak kocur żegna się z siostrą. Wtulił sie w jej bok i powiedział coś, czego z takiej odległości nie usłyszała, ale Skałka zaśmiała się niemrawo w odpowiedzi. Odwróciła wzrok, zanim ktoś ją przyłapał.
— Jeżyno? — Odskoczyła jak oparzona, gdy pochylił się nad jej barkiem. Jego mina zdążyła zobojętnieć, co nieco ją zasmuciło. — Co takiego ważnego masz mi do powiedzenia? Nie mamy całego dnia.
Skinęła tylko głową, zanim znalazła na języku jakiekolwiek słowa.
— Nie tutaj — szepnęła. — Przejdźmy się.
Bez słowa ruszył do przodu, ona za nim. Nie szli długo, jeszcze zanim słońce zniżyło się nad horyzont, kocur usiadł i spojrzał na nią z oczekiwaniem. Przycupnęła obok i odwróciła głowę w jego stronę.
— Co myślisz na temat... Kociąt?
Zmarszczył brwi, patrząc na nią sceptycznie, zanim odpowiedział.
— Są siłą naszej grupy. Energiczne. Wkurzające i głośne, ale niewinne. Do czego zmierzasz?
— Myślałeś o swoich własnych? — Spytała jeszcze ciszej niż wcześniej, nagle czując się drobna w jego oschłych oczach.
— Tak. Kiedyś chciałbym wychować naszych przyszłych zwiadowców i wojowników, wychować ich dobrze. Na wzór takich, jak my. Dlaczego- — tu przerwał, w jego oczy rozszerzyły się nieznacznie. Zakłopotanie w jego oczach znikło i zabłysły jaśniej. — Och.
Wbiła wzrok we własne łapy, nie chcąc patrzeć, jak te iskierki zamieniają się w pogardę. To na pewno był koszmarny pomysł. Trzeba było siedzieć cicho.
Zdziwiła się więc, gdy głowa kocura znalazła się na jej barku. Szturchnął ją delikatnie, tak, aby na niego spojrzała. Przełknęła nerwowo ślinę.
— Naprawdę? — Prędko pokiwała głową. Czereśnia zamrugał parę razy.
— Chciałabym — miauknęła nieco wyraźniej, już pewniejsza siebie. — Bardzo. Dla ciebie — zadrżała lekko — i dla mnie.
Skinął głową. Na jego pyszczku pojawił się delikatny uśmiech, którego tak dawno nie widziała.
— Dobrze się wami zaopiekuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz