Bagietka wpatrywało się we własne odbicie. Puszysta mordka wpatrywała się w niego. Szeroka z kwadratowym pyszczkiem, a uszka zdobiące ją były malutkie. Mniejsze niż mamy czy braci. Nie wyglądało jak oni. Ani troszkę. Zwiesiło łebek smętnie. Było tyle znaków. Żółty Kot, który twierdził, że jest jego dziadkiem, choć mama go nie znała. Pan Piórko, który był przyjacielem mamy, choć mama nigdy z nim nie rozmawiała. Ich bracia dużo starsi. O długich łapach, pyskach i trójkątnych uszach.
Uderzył łapką swoje odbicie, sprawiając, że wzbudzona woda rozmyła je. Okłamywali ich. Ukrywali to przed nimi. Nie wiedziało dlaczego. Tylko ono nie wiedziało. Z całego klanu. A ich prawdziwa mama i tata pozostawali tajemnicą. Milczeli w tej sprawie. Zagrzebani po uszy w zmowie milczenia.
— Mewko?
Spuściło wzrok na własne łapy. Nie miało siły rozmawiać dziś z przyjacielem. Było przepełnione bólem i żalem. A przede wszystkim niezrozumieniem.
— Co się stało?
Poczuło ciepło kocura. Niechętnie oparło łeb o jego bark.
— Nie chce o tym gadać. Nie dzisiaj. — miauknęło cicho, czując narastającą gulę w gardle.
Było im przykro. Tak strasznie przykro.
— Rozumiem. Słyszałem od Kijanki co się stało... — urwał niepewnie. — To nic złego, że nie wiesz jak ułożyć to sobie w głowie. Możesz być zły, smutny, roztrzęsiony... Ale pamiętaj, Mżący Przelot naprawdę cię kocha. W tym aspekcie wszystko było prawdziwe.
Bagietka schowało pysk w futro przyjaciela. Nie wytrzymało. Łzy mimowolnie zaczęły moczyć ich poliki.
— T-to dlaczego do dziś kłamała... — głos łamał się nad ciężarem tych słów.
Poczuło ogon przyjaciela. Siwa Czapla mruczał cicho, gładząc ich po grzbiecie.
— Może... Może się bała twojej relacji? Tak naprawdę tylko ona wie. Gdy już ułożysz sobie wszystko w głowie porozmawiacie. Wszystko sobie wyjaśnicie. — wyciszał ich wojownik.
Mewka pokiwało łebkiem. Choć na samą myśl o mamie potok łez nabierał na sile.
* * *
Czuło się jak ktoś obcy. Bez tożsamości, rodziny, wiedzy o sobie. Istniało w tak dużej społeczności, a tak naprawdę tylko kryło się po zakamarkach. Chodziło bezsensownie, przemierzając tylko krańce obozowiska. Byle wyglądać na zajęte. Byle nie dopuścić do siebie własnych myśli. Znów się w nich nie zatopić. Nie zwariować. Gula rozpaczy nie znikała. A minęło już tyle czasu (jeden wschód słońca). Odkąd poznało prawdę nie mogło spać. Nie wiedziało czy zdoła spojrzeć w ślepia matki. Czy podoła i zacznie z nią ten temat.
— Mewi Puchu?
Dźwięk jej głosu sprawiał, że ich serce pękało z żalu. Nie uniósło łba. Nie odwróciło się w jej stronę.
— Mewo?
Głos kotki zdawał się zbliżać. Czuło jak serce zaczynało głośniej bić. Zagłuszało odgłosy nocnej zwierzyny. Igrało z nimi. Przerażone tym wszystkim zaczęło biec przed siebie. Szybko wylądowało w wodzie. Futro zaczęło pęcznieć od wody. Ciągnąć ich w dół. Uderzało łapami o taflę wody, starając się nie przegrać walki z prądem niosącym ich ku otwartemu morzu.
Głos Mżawki nie słabł. Wciąż unosił się gdzieś za nimi. Echem odbijał się o wzgórza i pagórki okolicy. A ono płynęło, płynęło aż ich łapy nie dotknęły ponownie ziemi. Piach, zimny podobnie jak woda, rozsuwał się pod ich ciężarem. Padło na niego zmęczone i zdyszane. Mokre futro nieprzyjemnie kleiło się do ciała. Głos, przed którym tak uciekało znów niósł się po okolicy. Zebrało się na łapy, choć te odmawiały posłuszeństwa. Biegło dalej. Kosmyki traw uderzały ich w pysk, próbując ich zatrzymać. Gałęzie z trzaskiem łamały się pod łapami, wzbudzając zaniepokojenie wśród zwierzyny. Ono jednakże wciąż biegło i biegło, aż nie padło pod drzewem. Rozemocjonowane, zapłakane i przemoczone rozlało się pod korzeniami rośliny. Nie miało siły na nic. Wykończone zarówno psychicznie i fizycznie zasnęło pod drzewem.
* * *
— Myślicie, że nie żyje?
— Nie mów tak. Mżący Przelot się zapłacze...
Dźwięk rozmowy dotarł do ich uszu. Nie do końca przytomne, jeszcze trochę zaspane, niekoniecznie zdawało sobie sprawy ze stanu rzeczy. Poczuło szturchnięcie w brzuch i wydało z siebie niezadowolony odgłos.
— ...To były gazy pośmiertne?
— Fuj. Spróbuj jeszcze raz. Ja trupa nie dotknę.
Kolejne szturchnięcie już było mocniejsze. Zaskoczone otworzyło ślepia. Pysk Pluskające Potoku był tak blisko. Za blisko. Zjeżyło się. Nie rozumiało co tu się dzieje. Trochę dalej stała szylkretowa kotka i jeszcze ktoś.
— Co...? Co się dzieje? — miauknęło zaspane, nie rozumiejąc tej sceny.
Przejrzało się wokół. Nie wyglądało to jak legowisko wojowników. Bardziej jak las. Dziwne. Lunatykowało?
— Co się dzieje? Może ty byś powiedział. Pół obozu się o ciebie martwiło, łajdaku. Wyglądasz jak sowia wypluwka, a śmierdzisz jeszcze gorzej.
Położyło uszy zawstydzone. Krzyki kotki były straszne. Chcąc jak najszybciej znaleźć się poza zasięgiem szylkretki zaczęło iść przed siebie.
— Idziesz w złą stronę, mysi głąbie.
Usłyszało zirytowane westchnienie wojowniczki.
— Pluskający Potoku, odprowadź tą pokrake do obozowiska. Żeby znów gdzieś nie zbłądził. Spieniona Gwiazda się ucieszy, że znalazłeś zgubę.
W towarzystwie rudego ruszyli już w dobrą stronę. Powoli zaczęło rozpoznawać te okolice. Jak i powód ich ucieczki także stał się jasny. Nie było gotowe na konfrontacje z mamą. Na rozmowę o tym wszystkim. Spojrzenie jej w oczy i ujrzenie, że już ich nie kocha. Bo odkryli prawdę. Prawdę, którą tak bardzo przed nimi zatajała.
Zwiesiło smutno łebek.
— Nie martw się. Spieniona Gwiazda nie jest taka straszna. Ale więcej tak nie rób. Bo Biedronka za nią zdzieli ci skórę i wypatroszy.
Mewa pokiwało smętnie głową.
— Nie martw się, ona tak z każdym kocurem.
Już niezbyt słuchało Pluska. Bardziej martwiło się o to co czekało ich w obozowisku. A stres narastał z każdym krokiem. Serce znów zaczynało tak okropnie głośno bić. Czuło się, jakby zaraz miało wyskoczyć im z piersi. Uciec gdzieś daleko. Jak to wczoraj zrobiło z ich ciałem.
— Znaleźli go.
Usłyszało znajomy głos. Bało się podnieść wzrok. Spojrzeć komukolwiek w pysk. Tylko sprawiło im nerwy. I zbędny niepokój. Było im wstyd. A jeszcze musiało stanąć przed obliczem Spienionej Gwiazdy.
— Mewo... — głos niematki się łamał.
Samo nie wiedziało czy ze smutku czy z gniewu. Pewnie żałowała, że ich przygarnęła i wychowała. A potem wyszkoliła. Całe życie Bagietki opierało się tylko na niej. A to wszystko okazało się tak zakłamane. Czuło łzy zbierające się w ślepiach. Chciało coś powiedzieć. Zbyć temat. Pójść dalej spać. Przespać ten cały niepokój i smutek. Zatopić się w sennych marzeniach, gdzie wszystko wciąż było cudowne.
— Nie rób tak więcej. Proszę. Porozmawiaj ze mną. Spójrz na mnie. — jej głos zamieniał się w płacz.
Tak bardzo ją zraniło. Było okropne. Wyrodnym dzieckiem. Zasługiwało na całą jej nienawiść. Nie umiało nawet spełnić jej prośby. Ledwo trzymało się na własnych łapach. Usiadła obok nich i tak siedzieli. W ciszy - pełnej niespokojnych oddechów.
— Bagietko! Co się stało... — głos przyjaciela ucichł nagle. — Przepraszam. Już wam nie przeszkadzam...
Poczuło dotyk kotki. Niepewny. Delikatny. Zapłakane spojrzało na łapę wojowniczki. Nie umiało wyżej unieść łba. Bało się wyrazu pyska kotki. Jakie emocje na nim ujrzy.
<mama drama time>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz