Nie wiem ile czasu minęło. Odkąd znalazł mnie ten wcale-nie-jeż o imieniu Mrówkolew, leżę w legowisku tych dwóch innych kotów… Jeden twierdzi, że jest uzdrowicielem, że chce mi pomóc. Ale ja im nie ufam. Zawsze gdy ze mną rozmawiają mają taki dziwny wyraz twarzy, jakby ich pyski wygięły się w łuk, ale w dół… To jest dość niepokojące. Staram się nie nawiązywać z nimi głębszego kontaktu. Nie chcę znowu kogoś polubić, żeby potem ten ktoś zniknął. To przykre uczucie. Chyba. Mi raczej nigdy nie jest przykro, ale wydaje mi się że powinno mi być.
Nigdy nie widziałem tylu kotów w jednym miejscu na raz… Zawsze maksymalnie jednego, a tu czasem jest ich nawet pięć… Nie rozumiem jak oni mogą ze sobą rozmawiać w piątkę, skoro ja potrafię skupić uwagę maksymalnie na jednym na raz i to też nie zawsze… Muszę się stąd jakoś wydostać… Może zacząłbym się turlać po ziemi, tylko musiałbym jakoś omijać wystające z ziemi kamienie, i nie wiem czy zmieściłbym się w wejściu do nory… Tam w takim razie musiałbym się zacząć turlać głową do przodu, albo tyłem…tylko nie wiem czy chce mi się ruszać. Muszę to przemyśleć. Jak mi się zacznie chcieć myśleć…
- Jak się czujesz, Szczypiorku? Lepiej z twoją łapką? - zapytał kot, którego imienia nie znałem, ten uzdrowiciel. Właśnie pojawił się przede mną.
Spojrzałem na niego szeroko otwartymi oczami. Nie miałem pojęcia co odpowiedzieć. To pytanie brzmiało wręcz nienaturalnie naturalnie i podchwytliwie. Coś musi tu być nie tak… Nie mogę powiedzieć prawdy, ale nie mogę też skłamać bo jeszcze by się zorientował…
- Nie wiem. - stwierdziłem.
- Nadal cię boli? - nie odpuszczał liliowy kocur.
Spojrzałem mu w oczy. On patrzył na mnie. Czułem, że ten pojedynek spojrzeń może być decydującym starciem w mojej wojnie o przetrwanie na tym świecie. Czułem jak pieką mnie oczy, ale mimo to wiedziałem, że nie mogę odpuścić…ale w końcu nie wytrzymałem.
Zamrugałem.
- Emm… No dobrze, Szczypiorku, jeśli nie chcesz to nie musisz odpowiadać… - zaczął niepewnie uzdrowiciel, ale po chwili na jego pysk znowu wrócił ten dziwny łuk. - Gdybyś czegoś potrzebował, wystarczy, że powiesz. Na razie niczym się nie przejmuj, jestem pewien że szybko wrócisz do zdrowia, a do tego czasu zostaniesz tu, z nami.
I odszedł w stronę wyjścia z nory.
Wtedy wpadła mi do głowy kolejna myśl. Uzdrowiciel powiedział „do tego czasu”… Być może dziwnie to zabrzmi ale dzięki temu, że prawie umarłem, to czuję się tu naprawdę…dobrze. Nie wiem tak w sumie. Nigdy chyba nie czułem się dobrze. Chyba, że czułem, ale wtedy to…nie wiem.
Tutaj nie muszę martwić się o jedzenie, jest mi ciepło i deszcz nie przecieka przez sufit, wiatr nie wieje, nie muszę codziennie rano wymieniać legowiska bo wsiąknęło w błoto po deszczu, no i…nie jestem sam. Co prawda raczej się do tych kotów nie odzywam, unikam rozmowy i lubię być sam…ale wolę być sam z innymi.
A potem pojawił się ten Mrówkolew…
Wbiegł do nory omal nie wywracając się o wystający kamień, od razu podbiegł do mnie. Przy wejściu słychać było jakąś rozmowę, ale nie słyszałem dokładnie… Mam nadzieję, że nie mówią o mnie…
- Hej, Szczypiorku! - zawołał radośnie. - Jak się czujesz? Co u ciebie? Nie wyglądasz za dobrze… Czujesz się dobrze? A w ogóle to wiesz co? Nie uwierzysz! Przedwczoraj upolowałem swoją pierwszą mysz! No i straciłem zęba, zobacz, zobacz! - Mrówkolew wyszczerzył zęby i wyraźnie brakowało tam jednego. - I prawie umarłem, ale jednak żyję! Znaczy ty wiesz, że żyję, widzisz, bo tu stoję przecież, ale…
Kociak znowu zasypał mnie tymi pytaniami i informacjami. Nawet nie próbowałem odpowiadać, czekałem aż skończy. Z jakiegoś nieznanego mi powodu Mrówkolew ciągle próbował nawiązać ze mną rozmowę, z reguły jednostronną, ale jednak. Zastanawiałem się czy to podstęp, być może kociak próbuje odwrócić moją uwagę od kogoś lub czegoś, albo może chodzić o coś zupełnie innego, nie mam pojęcia...
Po chwili zorientowałem się, że Mrówkolew stoi nade mną i patrzy na mnie wyczekująco, jakby oczekiwał odpowiedzi na jakieś pytanie. Spojrzałem na niego. Muszę szybko coś wymyślić, cokolwiek…
- Tak. - powiedziałem pewnie.
Mrówkolew spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Ale jak to? Przecież skoro niebieska woda z rzeki robi tak, że rośnie zielona trawa, to zielona woda musi robić…niebieskie…jagody! Tak! No a żółta...fioletowy kolor? Czyli…motylki? Motylki są fioletowe! Jak myślisz?
Zacząłem zastanawiać się o co musiał mnie zapytać żeby doszedł do takich wniosków... Zawahałem się. To rzeczywiście bardzo trudne pytanie natury filozoficznej… Na szczęście ja też trochę znam się na teoretyzowaniu i poszukiwaniu tajemnej wiedzy. Po dłuższej chwili wyjątkowo zdecydowałem się odpowiedzieć.
- Myślę, że to fioletowe motylki robią fioletową wodę, a nie woda motylki. A trawa robi niebieską wodę.
Mrówkolew otworzył szerzej oczy ze zdziwienia, jakby właśnie rozwiązał największą zagadkę wszechświata.
- Masz rację! Nie wpadłbym na to! Ale fajnie się z tobą rozmawia, chciałbym tak cały czas! No a na przykład wyobraź sobie coś takiego, że…
W sumie miło tu. Nareszcie mogę porozmawiać z kimś na poważne tematy... Mógłbym tu zostać na stałe.
Wcale nie. Nie mogę. Nie mogę nikomu ufać. Poza tym na pewno mnie tu nie chcę. To logiczne.
A w ogóle to znowu jestem głodny. Bez sensu.
<Mrówkolwie?>
[894 słów]
[przyznano 18%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz