Leżał w legowisku Wrzosa, który z pełnym zawodu spojrzeniem, skarcił go, że w ogóle tu do niego trafił. Miał w końcu uważać na siebie, a on co? Postanowił sobie poćwiczyć wspinaczkę na drzewa. I tak też się stało, że podczas tych manewrów spadł i zwichnął sobie ogon. Dobrze, że nie łapę. Pocieszał go Owies, który był świadkiem jego niefortunnego upadku. Ależ oni go wkurzali! Przecież to nie było nic takiego! Poboli, poboli i przestanie. Uzdrowiciel jednak miał inne zdanie na ten temat i od razu dał mu szlaban. Tak! Nie mógł nigdzie wychodzić. Musiał leżeć i brać leki tak jakby był już umierający.
— Nic mi nie jest! — powtarzał za każdym razem, kiedy to liliowy wpychał mu kolejne zielsko do pyska.
— Kłosiku, jedz. Wiem co robię. Te zwichnięcie nie zagoi się jeśli będziesz grymasił.
Miał ochotę wrzeszczeć, ale wiedział, że to była bezsensowna walka. Ci samotnicy to byli skończeni idioci! Na dodatek bardzo przewrażliwieni. Nie wierzył, że z nimi został.
W takich chwilach był kąśliwy niczym osa. Kocury jednak przywykli do jego dzikiego obycia, a Owies często żartował, że to ta naleciałość od klanowych kotów. Mimo to udało im się nieco go "zsocjalizować", bo w końcu z nimi został, prawda?
No i może to były głąby, ale jego głąby. Ah! Czemu miękł na starość?
Mijały dni, a on słyszał jak Wrzos przyprowadza kolejnych zbłąkanych, którzy potrzebowali jego pomocy. To jego dobre serce go tak strasznie irytowało! Liczył, że "nowi" odejdą jak najszybciej, gdy tylko się wykurują. Nie zamierzał mieszkać z większą ilością samotników niż to konieczne, co głośno i dobitnie ogłaszał, gdy jakiś obcy pysk do niego zaglądał.
Wrzos starał się mu wytłumaczyć, że należy pomagać innym, ale to powodowało w nim tylko prychnięcie.
— Ciebie też tak przygarnęliśmy — uświadomił go Owies, zatracając się we wspomnieniach. — Ach, to były czasy. Teraz już tak nie gryziesz jak wcześniej. — Przytulił go do swej piersi, a on aż zakrztusił się jego futerkiem, które wpadło mu do pyska.
— Puszczaj mnie! — Próbował się wyszarpać, ale za nic! Kocur był uparty równie mocno co on. Pozostawało mu tylko się poddać i wydać z siebie głębokie westchnięcie.
— Widzisz? Jaki spokojny. Tulenie dobrze na ciebie działa. Może to być nowa forma terapii? Co sądzisz o tym Wrzosie? — Kremowy spojrzał na liliowego, który właśnie oczyszczał łodygi ziół z listków.
— Hm... Mogłoby się sprawdzić. Niesienie dobrego humoru poprawia zwykle pacjentom nastrój.
— Nie! Nie będziesz tulił jakichś obleśnych samotników! — oburzył się Krogulec, zadzierając łeb, by spojrzeć na trzymającego go Owsa. Ten uśmiechnął się pod nosem, zadowolony z jego reakcji. Czy to był podstęp?! A zresztą... kto ich tam wie! Nadal nie rozumiał ich żartów, a patrząc na ich dobrotliwe podejście do różnych spraw, to byłby zdolny uwierzyć, że ci zaczną każdego napotkanego kota tulić, jak jacyś niedorozwinięci.
— Aaa... Ten kto krzyczy najwięcej, najbardziej potrzebuje miłości — skomentował jego zachowanie Owies, zacieśniając uścisk.
Co za mysi móżdżek. Ale przynajmniej było mu wygodnie. Chętnie pozostał już tak w jego ramionach, nie zamierzając się nigdzie ruszać.
Wyleczeni: Krogulec
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz