Dzień rozpoczął się... znośnie. Znośnie, jak na standardy tego miejsca. Miała jeszcze trochę czasu do porannych zwiadów, gdy się zbudziła. A sen był dość nieprzyjemny, jak już zwykł być w tym ponurym i obskurnym miejscu. Nie pamiętała już, kiedy ostatnio się dobrze wyspała.
Rodzeństwo było już na nogach. Przynajmniej większość. Klamerka leżał na porozrzucanych po ziemi poduszkach, z których porwanej powłoki wylatywały piórka. Choć teoretycznie był wybudzony, zachowywał się niemal tak, jakby część jego świadomości znajdowała się zupełnie w innym wymiarze. Bluszcz krzątał się przy tych swoich ziołach, mrucząc coś pod nosem, a Izyda, jak miała w zwyczaju, obijała się, wylegując się na parapecie z którego padały na nią poranne promienie słońca. Najwyraźniej wszyscy byli w kiepskim humorze, bo nikt nie ośmielił się przerwać ciszy. Albo może nikt nie miał zamiaru jej przerywać.
Przynajmniej do czasu, gdy Betelgezie nie rzuciło się w oczy, jak siostra przysuwa do siebie jakiś zwitek, zamierzając go połknąć. Gangsterka momentalnie podeszła do siostry, wysunęła pazury i zrzuciła z parapetu zioła, rzucając Izydzie niepocieszone spojrzenie.
— Nie będziesz mi się tu faszerować — rzuciła ostrzej, niż pierwotnie zamierzała. — Rusz ten swój tłusty zadek i zróbże coś pożytecznego. Bluszcz robi te swoje mieszanki cały czas, a ty od kilku dni leżysz jak zabita ćma.
Izyda skierowała na nią spojrzenie, które przypominało coś w rodzaju politowania lub próby powiedzenia czegoś w stylu "Czy możemy porozmawiać o tym później, bo jestem zbyt zajęta leżeniem?". Gdy tak na nią popatrzyła, to zaraz znów zwróciła wzrok ku widokom malującym się zza okna.
— Ociepliło się. To dobrze, bo mam powoli dość przymarzania.
— Nie odpuszczę ci, jeśli zmienisz temat.
Izyda wywróciła oczami.
— A tobie to by się przydały zioła uspokajające.
Betelgeza sprzedała jej kuksańca w żebro, co spowodowało, że siostra stęknęła z bólu i odpłaciła się jej tym samym. Rozmowy z Izydą były przyjemne głównie dlatego, że rzadko kiedy były poważne. Liliowa lubiła się w sarkaźmie, a do wszystkiego podchodziła luźno, jakby nic ją nie obchodziło. Może dlatego takie rozmowy były mniej obciążające i wymagające jej wysiłku emocjonalnego.
Gdy jednak z dołu zaczęły intensywnie dobiegać odgłosy kroków, musiała przerwać przyjemną gadaninę. Pewnie zbierały się już koty wyznaczone przez Białozora na dzisiejszy patrol. A patrole... cóż, były potrzebne. Żeby kontrolować obecność sprzymierzeńców Jafara na ich terenach, przeganiać byłych klientów czy zbierać potencjalnych nowych gangsterów.
Gdy zeszła na dół, standardowy zgiełk nieco ją pobudził. Niektórzy woleli ciszę i spokój i takowej Geza często również potrzebowała, ale wychowana w chaosie miasta nie znała niczego innego niż wieczny hałas rozmów, śmiechów, krzyków. Przybywający tu samotnicy świetnie się bawili. Nie widziała jeszcze czekających przy wyjściu kotów, podejrzewała więc, że było trochę czasu, nim będzie zmuszona ruszyć na kolejny zwiad.
Zainteresowało ją jednak co innego. Rozległ się śpiewny, melodyjny i wyjątkowo czysty głos, który jednak miał w sobie nutę charakterystycznego chłodu. Blokujący drzwi samotnicy osunęli się nieco, dając miejsce nieznajomej Betelgezie kotce. Gdy tylko weszła do środka, a weszła dość efektownie, Białozór wysunął się z cienia, z gościnnym uśmiechem na pysku zmierzając ku niej. Betelgeza obserwowała to uważnie z boku, przyglądając się nieznajomej. Miała gibką, wątłą, prawie atletyczną sylwetkę opartą na długich łapach, które nie wyglądały na zbyt umięśnione. Podbródek miała wysunięty, spoglądając z wyższością i aroganckim zacięciem na bandę samotników, którzy przy niej - wyraźnie zadbanej kotce - wyglądali co najmniej jak zlepek poszarpanych futer. To, co zwróciło uwagę vanki, to fakt, że kocica nie miała futra... Dosłownie. Jej ciało pokrywała tylko ciemna, szarawa o wpadającym w ciemnobłękitny kolor powłoka skóry. Na szyi nosiła coś, co pobrzękiwało metalicznie, a w blasku wpadających przez okna promieni słońca odbijało światło. Naszyjnik, i to nie byle jaki. Kimkolwiek była, musiała nosić się godnie. Zdawała się być bardziej pieszczoszką, niż samotniczką. Mimo, że nie miała żadnej ochronnej warstwy w postaci futra, nie miała na skórze żadnych zadrapań czy śladów po bójkach. Nie była gangsterką.
Nie musiała nawet rozglądać się specjalnie po pyskach obecnych tu kotów, żeby wiedzieć, że wszystkie oczy kierowały się ku niej. Przyszła tu i bezczelnie ukradła błysk reflektorów. Betelgeza nie zwracała na co dzień uwagi na wygląd, ale przy niej zaczęła czuć się trochę jak ptak oskubany z piór.
— Ach, jestem doprawdy wdzięczna za tak ciepłe przyjęcie — zaszczebiotała. Zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu, jak gdyby nigdy nic, podczas gdy inni wciąż stali z rozdziawionymi pyskami, a ruch na moment zamarł. Betelgeza strzepnęła ogonem, nieco zirytowana faktem, że łysa pieszczoszka panoszyła się jak w swoim własnym domu. Nie uszło jednak jej uwadze, że kocica bardzo ostrożnie stawiała kroki i trzymała się na dystans od wszystkich samotników, jakby nie przywykła do przebywania w opuszczonych spelunach lub wręcz ją to brzydziło.
I gdy tak nieznajoma jej dotąd pieszczoszka przyglądała się dokładnie oceniającym wzrokiem wnętrzu Kołowrotu (a robiła to tak, jakby co najmniej w głowie prowadziła dyskusję na temat tego, ile jest warte), podeszła do klatki, w której tkwił jej ojciec, choć nie zbliżyła się zbyt blisko, jakby ten widok ją odrażał.
— Hm, a cóż to takiego? — zacmokała, przyglądając się Jafarowi. Ojciec nigdy nie prezentował się zbyt dobrze, odkąd został porwany, ale przy pieszczoszce wyglądało to tak, jakby piękny łabędź stanął przy ślimaku. — Jafar? A co ty tu robisz? Nie wiedziałam, że gustujesz w takim typie relacji miłosnych...
Po pomieszczeniu rozniosła się fala śmiechów i chichotów. Samotnicy wrzeli z rozbawienia, trącając się nawzajem i patrząc na kotkę spojrzeniem mówiącym jednoznacznie "już ją lubię".
Charyzma kotki zrobiła wrażenie nawet na Betelgezie, która zazwyczaj była niewzruszona na widok tak aroganckich istnień. To, co jednak bardziej zwróciło jej uwagę, to fakt, że ojciec wytrzeszczył oczy, a następnie położył ze wstydu uszy i wycofał się w głąb klatki, by zaraz przyłożyć do krat kawałek gazet, którymi wyścielane było jej podłoże. Teraz był już całkowicie zasłonięty, a po sali znów poniósł się zbiorowy chichot.
Nie miała nawet czasu współczuć ojcu, bo w jej głowie natychmiast zrodziło się mnóstwo pytań - Znali się? Najwidoczniej. Skąd? Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek widziała tę tu odwiedzającą tatę. Zresztą, sądząc po jej nastawieniu, musieli niezbyt za sobą przepadać.
— Khm — chrząknął Białozór, a jego charakterystyczny ton głosu od razu zwrócił uwagę tłumu. — Przepraszam, że przerwę dobrą zabawę, ale mamy sprawę do załatwienia — mruknął zdawkowo, spoglądając na pieszczoszkę dość wymownie. Ta uśmiechnęła się perliście.
— Ach, proszę mi wybaczyć za mój nietakt. Muszę przyznać, że nie mogłam się powstrzymać od przywitania się z moim drogim druhem, choć najwidoczniej znalazł sobie lepsze zajęcie. No, to co masz mi do powiedzenia, przyjacielu?
Samotnicy znów ryknęli śmiechem, a niektórzy podeszli do klatki, stukając pazurami w kraty, jakby napawając się wstydem, którym ociekał ojciec. Ciężko było na to patrzeć. Betelgeza żałośnie patrzyła, jak pieszczoszka odchodzi gdzieś z Białozorem i kierują się schodami na górę. Oczywiście zachowując wszelką manierę Białozór przepuścił ją, pozwalając, by szła pierwsza. Zdawało jej się, że kocica przykładała do manier dużą wagę. I najwidoczniej dobrze radziła sobie obrażając kogoś i pozostając przy tym zgodnym z prawami kultury osobistej. To dopiero był wyczyn.
Betelgezę korciło, by pójść za nimi i dowiedzieć się, jaką to sprawę mieli ze sobą do załatwienia. Nie mogła jednak pójść schodami, bo nawet, gdyby zapewniła, że rusza do swojego pokoju, od razu wzbudziłoby to podejrzenia. Zwłaszcza zważając na jej renomę w tutejszym gronie. Dlatego ruszyła ku wyjściu i nie skierowała się od razu na dach Kołowrotu, a zamiast tego wyszukała jeden z pobliskich budynków, na który wspięła się z dość dużą swobodą. Miała nadzieję, że to wystarczy, by nie wzbudzić podejrzeń. Dopiero z tego dachu wskoczyła na kolejny, a potem na kolejny, aż tą drogą nie dotarła do dachu Kołowrotu. Rozejrzała się dokładnie, nim na niego wskoczyła i zaczepiając się pazurami dachówki, podciągnęła się tylnymi łapami. Kawałek starego fragmentu dachu obłamał się, spadając na dół - cóż, to miejsce było stare i opuszczone, więc jej to nie zdziwiło.
Przeszła się wzdłuż dachu, a gdy dotarła do jego krawędzi, ostrożnie nachyliła się w dół. Tak, to było to okno. Za nim znajdował się pokój Białozora. Musiała tylko zejść na parapet tak cicho, jak tylko się dało. Szyby przysłonięte były firanką, a słońce schowało się za chmurami, więc jej cień nie powinien być specjalnie widoczny. Mimo to wiedziała, że nie mogła ryzykować przesłuchania całej rozmowy. Parę najważniejszych zdań i odwrót. Ani uderzenia serca więcej.
Zeskoczyła z dachu na parapet. Wydała przez to odgłos, na co skrzywiła się nieznacznie, ale nie był tak głośny, jak się spodziewała. Wyćwiczyła już skradanie się, Matka dobrze wykonała zadanie nauczenia jej swojego fachu. Problem był jednak w tym, że dźwięku nie dało się nie wydać. Można było tylko zakraść się cicho lub na tyle głośno, by od razu wpaść.
Szyby okna były częściowo porozbijane, toteż trochę łatwiej było jej widzieć, co działo się w środku. Przez materiał firanki, dość gruby, widziała ledwie zarys rozmawiających wewnątrz kotów, ale to w zupełności jej wystarczało. W końcu przyszła tu po to, by podsłuchać rozmowę, a nie ją zobaczyć.
— To co takiego leży ci na sercu, mój drogi? — zamruczała nieśpiesznie pieszczoszka.
— Znamy się już nie od dzisiaj — Białozór mówił wolno i ostrożnie, jakby bardzo wybiórczo dobierał następne słowa. Brzmiał, jakby nie mógł wypowiedzieć ani jednego niefortunnego słowa. To nieco zaniepokoiło Betelgezę. Co takiego trzymała w swoich łapach pieszczoszka, że ten nieustraszony jednooki gangster, co brutalnie zniszczył karierę jej tacie, bał się jej zawadzić? — W Betonowym Świecie z zaufaniem bywa różnie, dlatego nie oczekuję od ciebie żadnych bezwarunkowych czynów. Chcę jednak wiedzieć, czy moje sekrety są bezpieczne.
Pieszczoszka zaśmiała się cicho, z wyczuwalną w głosie gracją. Najwyraźniej cieszyło ją to, że miała tak dużą kontrolę nad samotnikiem. Gdy jednak zaczęła mówić, jej głos był czysty i pogodny, nieprzesiąknięty nawet najmniejszą nutą groźby:
— Ty głuptasie, przecież wiesz, że nie mogę odpowiedzieć ci na to pytanie — zagruchotała szczęśliwie. — Ale czym tutaj się tak przejmować, mój drogi przyjacielu? Mało kto da mi więcej od ciebie. No chyba, że ktoś taki się znajdzie... Cóż, wtedy nie byłabym zbyt pocieszona na twoim miejscu.
Betelgeza nie widziała miny Białozora przez zasłonę, ale była prawie pewna, że powstrzymywał się przed zastosowaniem na niej jakiejś formy przemocy.
— Więc co jeszcze mogę zrobić? — spytał wreszcie. — Chcesz moich kotów? Mam ich dużo. Jafar też wiele mi o sobie wyśpiewał. Może kogoś dla ciebie zabić? — wymieniał, a przez ton jego głosu z każdym kolejnym zdaniem przelewało się więcej desperacji.
— Nie przejmuj się tak, gołąbku, stres szkodzi urodzie — zaćwierkała melodyjnie, jakby wcale nie obchodziło ją, co samotnik miał do powiedzenia. — Obawiam się jednak, że nic już nie możesz dla mnie zrobić. Ale wiesz, przyjacielu, umowa to umowa, prawda?
Z chęcią słuchałaby dłużej, ale cisza, która na moment nastała była dla niej sygnałem ostrzegawczym, by się wycofać. Dość już usłyszała, a przede wszystkim dowiedziała się czegoś bardzo interesującego - mianowicie pieszczoszka ta musiała wiedzieć o Białozorze coś na tyle ważnego i poufnego, że był gotowy dobić z nią targu, by utrzymać to w tajemnicy. A to, co było równie interesujące to fakt, że z rozmowy wynikało, że kocica raczej nie zachowywała sekretów w tajemnicy i była dość przekupna.
Betelgezie się to spodobało.
Informacje o słabościach Białozora mogłyby być jej przydatne i niezbędne do uratowania ojca i pokonania samotnika. Poczuła dreszcz ekscytacji i jednocześnie... zaniepokojenia.
Chłodny pot oblał jej ciało w momencie, gdy uświadomiła sobie, w jaki sposób kocica zyskała tak dobrą pozycję społeczną. Nie chodziło tu tylko o błękitną krew, ale przede wszystkim o to, że dorabiała się na długach. Wplątywała koty w umowy, a następnie podstępem zmuszała ich do ich spłacania. A niespłacony dług... Vanka nie chciała wiedzieć, co to musiało znaczyć dla klienta. I sądząc po przykładzie Białozora, umowy z nią nie kończyły się zbyt dobrze.
Wskoczyła z powrotem na dach, ulatniając się z miejsca zdarzenia tak cicho i szybko, jakby nigdy jej tam nie było. I czekała. Czekała, aż łysa kotka opuści Kołowrót, by mogła za nią podążyć.
* * *
Udało jej się wyśledzić miejsce zamieszkania kotki, przemieszczając się za nią drogą dachów. Gdy tylko dowiedziała się, gdzie się znajduje, postarała się zapamiętać w głowie drogę i wróciła w to samo miejsce już parę dni później, tym razem z zamiarem porozmawiania z kotką. Było to dość ryzykowne, ale Betelgeza nie zamierzała mówić więcej, niż potrzeba. Przyszła tu tylko po dowiedzenie się czegoś, czego Białozór tak bardzo bał się, żeby wyszło na światło dzienne.
Oparła się przednimi łapami o wierzchołek dachu, podczas gdy tylne spoczęły na pochyłej krawędzi. Odbiła się nimi od dachówki i w ten sposób balansowała już na samym cienkim szczycie dachu, rozprowadzając równomiernie ciężar ciała i bez problemu posuwając się do przodu. Podobnie, jak matka, na dachach czuła się nie jak kot, a jak bóstwo, którego przeznaczeniem było lawirowanie na szczytach, posuwanie się na wietrze tak lekko, jakby był to taniec, a ona jak ta wrona szybująca wysoko nad ulicami. To było tylko złudne wrażenie, ale sprawiało, że poruszanie się po dachach stało się dla niej naturalne i intuicyjne - to nie była sucha, wyuczona taktyka, a w pewien sposób część jej i natura jej osoby.
Gdy tylko ujrzała, jak łysa kotka przesuwa się przez wysokie ogrodzenie, znikając w zadbanym ogrodzie, Betelgeza powoli i z charakterystyczną dla siebie lekkością zeszła w dół, na ulicę i zbliżyła się na bezpieczną odległość do domu, rozglądając się wokół. Jakikolwiek Wyprostowany służył kotce, musiał być wyjątkowo bogaty, ponieważ rozpostarła się przed nią rezydencja - nie za duża, ale wciąż zdumiewająca. Opierała się na misternie wyrzeźbionych kolumnach i zdawało się, że każda okiennica, ściana budynku czy kawałek dachu była niezwykle trwała i bogato zdobiona. Od tego domu bił przepych, przywodził jej na myśl ten, w którym sama kiedyś mieszkała. Sam ogród również był dość spory i pokaźny, a przycięte ładnie w różnorodne kształty krzewy o nasyconej, zielonej barwie były przyjemne dla jej oczu.
Przed złotawą bramą stała dwójka kocurów. Wyprostowała się i podeszła do nich, starając się nie stracić pewności siebie.
— Witajcie. Chciałabym porozmawiać z waszą.. . Szefową — powiedziała, dużo mniej zręcznie, niż wybrzmiało to w jej myślach, ale nie przejmowała się tym zbytnio.
Kocury spojrzały po sobie, aż jeden z nich nie wystąpił do przodu, mierząc ją chłodnym spojrzeniem.
— Kim jesteś, żeby dopraszać się o uwagę naszej pani? Myślisz, że ciebie nie dotyczą nasze zasady? Klientów jest mnóstwo, każdy chce jej ślicznych ozdób i wyszlifowanych kamieni. Czemu mielibyśmy ci ustąpić?
Betelgeza strzepnęła ogonem. Ktoś powinien dać tym wszystkim pieszczochom nagrodę za bycie najbardziej upartymi i aroganckimi stworzeniami na tym świecie.
— Moja sprawa jest dużo bardziej nagląca. Nie chodzi mi o kamienie.
— Na tyle nagląca, żeby zawracać jej głowę? — drugi kocur podniósł niski, chrapliwy głos, unosząc brodę i spoglądając na nią z góry. — Nie, nie potrzebujemy dodatkowych problemów. Możesz umówić się na spotkanie tak, jak cała reszta, albo spadać stąd i to w tempie błyskawicznym, zanim ci w tym pomożemy.
Mogła przyrzec, że cud powstrzymał ją przed splunięciem tym dwóm prosto w ich krzywe pyski. Nie zrobiła tego jednak i odwróciła się bez słowa, zamierzając odejść, gdy zaskoczył ją delikatny, melodyjny głos.
— A cóż takiego się tutaj dzieje?
Córka Bastet spojrzała się przez ramię i niespodziewanie natknęła się wprost na wzrok pomarańczowych oczu pieszczoszki, wlepiających się w nią intensywnie.
— Och — mruknęła nieznajoma, jakby z rozczarowaniem pobrzmiewającym w głosie, gdy zbadała wzrokiem Betelgezę.
Przez moment w gardle vanki zabrakło słów, a nawet, gdyby chciała je wypowiedzieć, zabrakłoby jej tchu. Z jakiegoś powodu nie tego się spodziewała i reakcja łysej kotki nieco ją zaskoczyła. Wpatrywała się więc w nią głupio, zanim zorientowała się, co robi i otrząsnęła się.
— Przepraszam najmocniej za to, że pani przeszkadzam, jednak mam pewną sprawę...
— Mnóstwo kotów ma do mnie pełno spraw, kochanie — odparła ciepło kotka o szarej skórze, a następnie spojrzała karcąco na swoich parobków. — Po co ten daremny frasunek? Nie ma się czym martwić, dziewczyna chciała się tylko rozeznać w sytuacji. Powinniście być milsi dla gości. A teraz pozwólcie, że porozmawiam z naszą koleżanką w cztery oczy.
Te słowa wprawiły samotniczkę w zakłopotanie, zresztą podobnie i dwójkę kolegów, z którymi się nie polubiła. Łypnęli na nią wrogo, ale odwróciwszy się, odsunęli się z przejścia, dając im trochę prywatnej przestrzeni.
— Proszę mi wybaczyć za to wejście. Było dość... Niefortunne — powiedziała Betelgeza, zresztą zgodnie z prawdą. Nie zaprezentowała się najlepiej. — Jestem Betelgeza. Przyszłam do pani, by...
Pieszczoszka zacmokała, a złoty naszyjnik na jej szyi zadzwonił miarowo w ślad za ruchami jej ciała.
— Spokojnie, kochanie, mamy czas. Czyżby odwiedziła mnie córka sławnych Jafara i Bastet? — spytała, mierząc ją badawczym spojrzeniem, które wprawiło samotniczkę w widoczny dyskomfort. Czuła się, jakby ktoś zaglądał jej do środka głowy i próbował wyciągnąć z niej siłą spojrzenia wszystkie najbardziej prywatne informacje. — To dla mnie zaszczyt. Prawdziwy zaszczyt. Jestem Nepherkhare, choć zwą mnie tu Nefret i ty również możesz się tak do mnie zwracać. Przyznam, iż nie spodziewałam się, że arystokratyczna córa będzie wyglądać... W ten sposób.
W tej sposób, czyli jak? Betelgeza strzepnęła ogonem, choć powstrzymała się od zgryźliwych komentarzy. Stojąca tu przed nią pieszczoszka z pewnością musiała mieć awersję do kotów z ulicy, lub przynajmniej nierasowych. Czego się spodziewała?
— Ach, nie ma co się martwić, kochanie, nadrabia to twój uroczy profil. I te pędzelki... Ktoś, kogo imię roznosi się po mieście jak pióra na wietrze, musi się bardzo cenić, hm? Przyszłaś tu zapewne po mój ceniony towar. Zapewniam, że dam ci tyle czasu, ile będziesz potrzebowała, by wybrać coś dla siebie. Mój sługa ma niebywale okazałą kolekcję kamieni szlachetnych i akcesoriów z ich dodatkiem. Zapraszam.
I poprowadziła ją przez swój ogród, a następnie przez klapę w drzwiach, za którą kryło się jej mieszkanie. Oczom Betelgezy ukazał się dobrze wyposażony salon z różową kanapą po środku. Vanka natychmiast zatęskniła za swoim starym domem. Rozglądając się po pomieszczeniu, ciężko było przeoczyć liczne gabloty wypełnione pojedynczymi kamieniami o różnorodnych barwach, niektóre matowe, a inne przezroczyste jak kropla wody. W innych gablotach znajdowały się już konkretne akcesoria - głównie obroże i naszyjniki. Betelgeza uniosła uszy. Wszystko to prezentowało się... Niesamowicie. Prawie zapomniała, po co tu przyszła.
— Chciałabym porozmawiać o... — miała dokończyć "celu mojej wizyty", choć nie miała takiej sposobności.
— Zielone nefryty i jadeity, wyszlifowany brylant i kamień górski, a może śliczny, niebieski akwamaryn? Wszystko, co dusza zapragnie! — przerwała jej, a widząc zmieszanie na pysku czarno-białej, Nefret zaśmiała się cicho, jakby z pobłażaniem. — Ach, cóż za brak taktu z mojej strony. Zupełnie zapomniałam, że nie każdemu dane jest poznać nazwy i niesamowity wygląd kamieni. Nauczyłam się ich od mojego Wyprostowanego, który nazywał je w ten sposób.
Choć była miła, Betelgeza wyczuła nutę ignorancji w tonie jej głosu; brzmiała i mówiła w ten sposób, jakby uznawała przybywające tu koty za niedouczone, głupie, takie, które nie dorównują jej wiedzą i rozwojem. Nie podobało jej się to - to lekceważące obycie, które z góry zakładało, że Geza nie jest zdolna do pojęcia swoim rozumem słów Nefret, lub że jest wręcz przytłoczona jej wiedzą. Coś w tym sposobie mówienia bardzo przypominało jej ojca, zanim Białozór wziął jego karierę w garść.
— To naprawdę niebywała kolekcja, ale...
Omal nie powstrzymałaby sfrustrowanego sapnięcia, gdy Nefret znów nie dała jej dojść do głosu.
— Zaiste, kochanie! To mój największy skarb. Proszę, obejrzyj ją sobie. Wrócę do ciebie za moment. Muszę przyprowadzić swojego pana, a wtedy będziesz mogła wybrać coś dla siebie. Porozmawiamy o cenie... Mogę się targować — zaszczebiotała i zniknęła gdzieś, wspinając się w górę po schodach na wyższe piętro mieszkania.
Wspaniale. W takim tempie nie zyska nawet połowy tego, po co tu przyszła. Betelgeza westchnęła ciężko, spoglądając na gabloty z pozłacanymi czy srebrnymi obrożami wysadzanymi kamieniami szlachetnymi, kolczykami, naszyjnikami czy napierśnikami podobnymi do tego, który nosiła sama Nefret. Były... Ładne. Wręcz urokliwe. A gdyby tak dać jeden w prezencie Kurz?
Szybko potrząsnęła łbem, wyrzucając ten pomysł z głowy. Nie przyszła tu po jakieś ozdoby, tylko cenne informacje. Relacje muszą zejść na drugi plan, gdy nosiła na barkach ciężar życia ojca.
Gdy do jej uszu dotarły ciężkie kroki dochodzące z góry, wyprostowała się gwałtownie, zerkając w tamtą stronę. Nefret otarła się o nogę swojego właściciela i ruszyła w jej stronę, pyszniąc się i pusząc jak dumny paw.
— I jak, kochanie? Czy wybrałaś już coś dla siebie?
— Nie przyszłam tutaj po ozdoby — powiedziała stanowczo. Dość tej zabawy, pora przejść do rzeczy.
Pieszczoszka obruszyła się, spoglądając na nią chłodnym wzrokiem.
— Czy zatem mówisz mi, że zmarnowałam czas na obsługiwanie klienta, który nie jest nawet klientem? — jej głos wciąż był delikatny, ale pobrzmiewała w nim nuta groźby. — Cóż, w takim przypadku sądzę, że nic tu po tobie. Nie jestem w stanie zapewnić ci więcej czasu. Jestem zapracowana, nie mogę marnować cennych minut na sprawy niezwiązane z biznesem. Było miło, ale czas się pożegnać. Już.
Betelgeza nie zamierzała robić choć kroku w stronę wyjścia, ale gdy dwójka odprawionych wcześniej kocurów zmierzała w jej stronę, by wyprowadzić ja siłą, a Nefret odwróciła się z zamiarem odejścia, powiedziała nagle:
— Zaczekaj. Właściwie, byłabym zainteresowana twoim towarem.
Nefret odwróciła się przez ramię, a na chłodny pysk przepełniony przerażającą zimną kalkulacją wstąpił siarczysty uśmiech. Betelgeza musiała zatrzymać przy sobie jej uwagę, jeśli chciała zyskać to, czego potrzebowała.
— Ta opaska — wskazała na srebrny okrąg między którego łukami umieszczony był jakiś kamień.
— Bransoletka na łapę z bursztynem. Dobry wybór — zamruczała pieszczoszka. — Jest bardzo powszechny w naszych rejonach. Morze wyrzuca ze swoich toni niezwykle dużo takich bursztynów. Piękne, nieprawdaż? To będzie cię kosztować parę przysług. Co jesteś w stanie mi za nią zaoferować?
Betelgeza miała szczerą nadzieję, że nie jest to kolejny przekręt. Coś czuła, że nie byłoby zbyt przyjemnie, gdyby wchodzenie w umowy z Nefret skończyły się dla niej długiem. Najpewniej każdy z takich kończył martwy. Musiała być szczególnie ostrożna, patrząc na jej relację z Białozorem.
— Podejrzewam, że masz mnóstwo dłużników. Mogłabym odebrać od nich długi — zaproponowała. — I zabić, jeśli nie będą chcieli współpracować.
— Och, kochana, nie cenię się tak nisko! — zagruchotała kocica. — To bardzo dobra oferta, ale nie wystarczy. Co jeszcze mi dasz?
Vanka zmarszczyła brwi.
— Zioła. Moje rodzeństwo robi naprawdę dobrej jakości, a ty chyba chciałabyś takie za darmo, hm? A koty? Nie chciałabyś więcej pachołków?
Nefret uśmiechnęła się ciepło.
— Podoba mi się twoja propozycja... Ale wciąż za mało.
— Nie mam niczego więcej — powiedziała ostrożnie Betelgeza. To chyba ten moment, w którym musiała zacząć zważać na swoje słowa. Nie miała zamiaru wpaść w długi ani tym bardziej nabrać się na durne sztuczki Nefret.
— Och, ależ masz, moja najdroższa — zamruczała łysa kotka i poczęła krążyć wokół niej wolnym krokiem, spoglądając na nią jak na przedmiot, który należało wycenić. Betelgeza skrzywiła się, gdy ogon pieszczoszki musnął jej pysk. — Powiadają w tych stronach, że Czaszka tylko jednemu kotu zdradziła tajniki swoich niezwykłych zdolności. Ty jesteś tym kotem, miejska ptaszyno.
Betelgeza mimowolnie się cofnęła, a niepokój wstąpił na jej pysk, gdy ponownie spojrzała na kocicę.
— Chcesz... sekrety moich umiejętności?
Zaborczy, uzależniony od posiadania uśmiech Nefret zastąpił słowną odpowiedź. Betelgeza nie miała żadnych wątpliwości. Zmrużyła oczy i stanowczo pokręciła głową.
— Wykluczone.
— Wielka szkoda — zacmokała pieszczoszka. — Wygląda na to, że będziesz musiała poradzić sobie sama... Bo po ozdoby tutaj nie przyszłaś, moja droga. Twoja porażka bez mojej pomocy będzie z pewnością spektakularna...
— Pójdźmy na ugodę — powiedziała desperacko vanka. — Nie zdradzę ci istoty moich umiejętności, ale mogę wykorzystać je, by ci pomagać. Naprawdę nie zastanawiałaś się nigdy nad tym, że posiadanie dużej ilości informacji to nie tylko korzyść, ale i przekleństwo? Jesteś dla wielu kotów niewygodna. Dla tych, którzy są świadom, że dużo o nich wiesz. Chcieliby cię zabić, żeby nie musieć się martwić o bezpieczeństwo swoich sekretów. Nie próbuj mi mówić, że nikt nigdy nie próbował się na ciebie rzucić.
Pieszczoszka zmrużyła oczy, ale nic nie powiedziała.
— A poza tym — dodała Betelgeza. — Jeśli chcesz zbierać informacje, to potrzebujesz lepszego źródła ich pozyskiwania i uprawniania się, że są rzetelne. Jestem świetna w podsłuchiwaniu.
— No, no, to mi się podoba — zamruczała. — Przydasz mi się.
Z tego, co wynikało z jej rozmowy z Białozorem, Betelgeza mogła śmiało stwierdzić, że kocur stał w niepewnej pozycji i przestał już mieć dla Nefret większej wartości. Betelgeza potrzebowała jak najwięcej informacji - żeby pokonać wroga, trzeba go dobrze znać, a Białozór był zamknięty w sobie i niemożliwy do odgadnięcia. Nawet, gdyby jej zaufał, wiedziała, że szanse na to, że cokolwiek by jej wyjawił były nikłe. A fach, którym zajmowała się - między innymi - Nefret - wymagał zdolności, które posiadała Betelgeza. Pieszczoszka może była przebiegła, ale Betelgeza zdawała sobie sprawę, że miała u niej większe szanse niż Białozór. Musiała podjąć ryzyko, jeśli chciała uratować ojca. A kto wie... Może uda jej się sobie zjednać arystokratyczną snobkę?
***
Z tego specyficznego miejsca wyszła już zaopatrzona w wiedzę i srebrną opaskę na łapę. Dość ciekawe połączenie... W każdym razie, Nefret przekazała jej jeden warunek: "Będziesz milczeć na temat tego, że zdradziłam ci słabości Białozora, a ja zachowam milczenie, że kiedykolwiek o to pytałaś". Betelgeza miała się na baczności i wiedziała, z czym wiązało się zakładanie umów z pieszczoszką, ale nic jej nie zagrażało tak długo, jak długo sekrety umiejętności przekazanych jej przez Bastet pozostają w tajemnicy. Nikt wówczas nie będzie w stanie im dorównać, a Nefret będzie musiała pogodzić się z tym, że Geza była jej jedyną drogą na poszerzenie swoich wpływów. Oczywiście sytuacja wciąż była niepewna, ale vanka głupia nie była i postarała się zabezpieczyć swoje plecy.
Dowiedziała się też czegoś niezmiernie ciekawego. Białozór panicznie bał się wody, najprawdopodobniej przez traumę lub inne niefortunne wydarzenie z przeszłości. Co jednak było równie ciekawe - wedle informacji, które jej podała, łatwiej było mu zaufać tym, którym ufała Modrowronka. Betelgeza miała dość... Pokrętną relację z szylkretką, ale zdawało się, że Wrona ją lubiła lub przynajmniej doceniała jej zdolności. Białozór gardził arystokracją, z tego co Betelgeza sama już wywnioskowała. I chociaż osobiście wliczała się w to grono, będąc córką dawnego arystokraty, nie nosiła w swoich żyłach błękitnej krwi, nie była też rasowa, a jej matka wojowała przez całe swoje życie. Czy to wystarczyło? Tego się dopiero przekona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz