*jakiś czas temu, ale nie tak dawno, jak już nasze medyczki sieją zamęt*
Wyszły razem z Naparstnicą na zbieranie ziół. Lekki wiatr muskał ich futra, choć wiadomo było, iż taki stan nie miał potrwać długo. Za krótki czas podmuchy wzmocnią się, przypominając ponownie o nieuchronnie zbliżającej się Porze Nagich Drzew. Postanowiły pójść do tej bardziej oddalonej części terenów, gdzie powinno być dużo rosnących w lesie medykamentów, a potem w powrotnej drodze zatrzymać się na otwartych przestrzeniach w pobliżu Ciernistego Drzewa, by tam pozbierać rośliny lubiące więcej słońca i mniej przepełnienia.
— Jestem ciekawa tego, jak będzie wyglądał kociak Wieczorek. Chyba się już powinny urodzić prawda? Szkoda, że to Wieczór nie rodziła... Mam nadzieję, że to kocię co do nas trafi nie będzie śmierdziało rybami. A jeśli tak, to wytarzamy je w mięcie. I będzie pachnące!
Musiała przyznać – szylkretka miała gadane. I dobrze. Ona gadała, często głupoty, a Zaranna była tą, która się mniej odzywała, a bardziej słuchała. Uzupełniały się, dzięki czemu legowisko medyka miało zapewniony balans.
— Cóż, jeśli idziemy takimi torami, to najlepiej byłoby je wytarzać przed wprowadzeniem do obozu, by nie naniosło zapachu nocniaków do serca naszych terenów — miauknęła, chłodnym wzrokiem lustrując tereny w poszukiwaniu, o zbiegu okoliczności, gwiazdnicy.
— Mam nadzieję, że mnie wezmą na odbiór kociaka. Zajmę się tym. Raz dwa doprowadzę je do porządku.
— Jak nie wezmą żadnej z nas, to z braku laku można kogoś z idących jeszcze poprosić — stwierdziła. Cóż, jak dla niej to była błahostka, ale skoro Naparstnicy na tym zależało to poddać pomysł mogła.
— Musisz powiedzieć to liderowi. A najlepiej Wieczór. Żeby doprowadziła swoje dziecko do porządku. Musi pachnieć jak prawdziwy Wilczak z chwilą przekroczenia granicy. Nie mogą o tym zapomnieć.
Eh. Szczerze? Zaranna nie miała ochoty na taką niepotrzebną rozmowę, szczególnie z władzą. Czemu Naparstnica chciała, by to ona rozmawiała z nimi, jak wiedziała, że Zaranna raczej stroniła od zaczynania poważnych rozmów? Może mówiła to dlatego, że to ona była starsza i bardziej doświadczona. Burej to schlebiało, ale i tak, nie chciała tam iść.
— Może lepiej ty to zrób. Lepiej wyjaśnisz im powagę sytuacji — zasugerowała.
— No dobrze. Zrobię to jak wrócimy do obozu. — odmiauknęła. — Ale masz mi towarzyszyć. I potakiwać w razie czego.
Skinęła głową na zgodę. Tyle mogła zrobić.
Niby jednocześnie samej nie idąc do dwójki kotów ujmowała sobie potencjalnych zasług, z drugiej strony wolała to niż tę rozmowę o takiej błahostce. Niby każdy plus jest dobry, ale jednak.
Gdy tylko dotarły, a następnie wypatrzyły skupisko roślin, zaczęły zbierać.
***
Gdy tylko przekroczyły próg obozu, dostrzegły pewne poruszenie. Koty szeptały między sobą, część zebrała się przy legowisku starszych. Pistacjowe ślipia Zarannej Zjawy otaksowały całą scenę spojrzeniem. Nim zdążyłaby się jakoś bardziej namyśleć, ocenić sytuację i pomyśleć że o zgrozo, coś mogło się stać jej babci, do niej i córki Gęsiego Wrzasku podeszła Wilcza Tajga.
— Goryczkowy Korzeń została znaleziona martwa w legowisku starszyzny. Stokrotkowa Polana twierdzi, że nie obudziła się od drzemki. Najpewniej nie żyje, ale któraś z was musi się o tym upewnić.
Zaranna Zjawa położyła zioła na ziemi, by móc mówić wyraźnie, bez medykamentów w pysku.
— Naparstnicowa Kołysanko. Zajmę się tym. Odnieś zioła do składziku — miauknęła, by następnie skierować się do legowiska starszych.
Gdy tylko koty ją zobaczyły, a ona sama wbiła w nie chłodne spojrzenie, rozstąpiły się, jednocześnie nakłaniając do tego mniej uważnych towarzyszy.
Tuż po tym, jak zajęczo pręgowana weszła do środka, dostrzegła leżącą na boku, nieruchomą starszą. Faktycznie, jej pozycja wskazywała na to, że sama się tak ułożyła. Bura przeniosła spojrzenie na babkę.
— Oddała swą dusze przodkom — wyjaśniła złota widząc wzrok Zarannej Zjawy.
— Zawsze trzeba sprawdzić, czy aby na pewno — odparła bura na słowa babki, podchodząc do ciała. Położyła na nim łapę. Było zimne. Delikatnie przesunęła Gryczkowy Korzeń, by następnie posłuchać bicia jej serca. Siedziała tak dłuższą chwilę.
Nic.
Przyłożyła łapę do jej nogi i nacisnęła. Mięśnie były zastałe. Twarde. Zastygły w miejscu już na zawsze. Ale musiała się upewnić. To w końcu była siostra jej babki, nie dołączyła do kultu, ale mimo tego, co wszyscy o niej mówili, była przecież rodziną.
Córka Szakal wysunęła pazur, delikatnie odsuwając sobie futro z drogi do delikatnej skóry. Następnie nacięła ją ostrym zakończeniem łapy.
Krew nie zaczęła wypływać szybko, tak jak to było w normalnej ranie. Ranie żywego kota. Ledwo cokolwiek się wylewało. Była to szkarłatna ciecz z najbliższych naczyń krwionośnych, odpływająca zbyt powoli, zbyt ospale i leniwie.
— Nie żyje — stwierdziła już całkowicie pewna swych słów, podchodząc do babki, by następnie objąć ją ogonem — przykro mi — miauknęła do kotki. Nie wiedziała, jak bardzo to się odbije na Stokrotkowej Polanie. Była ona dość odklejona, i wiele rzeczy do niej nie docierało, albo nie z taką siłą, jak powinno - to prawda. Ale Goryczka była jej siostrą i współlokatorką. Trudno było więc medyczce mimo wszystko stwierdzić, jak będzie się zachowywać po tym kocica, co będzie czuć i czego będzie potrzebować.
— Nie ma co się smucić. Jest teraz z przodkami. W miejscu, do którego każdy z nas pragnie trafić... — rozmarzyła się dawna liderka, przymykając oczy. — Jej śmierć była pisana. Tak jak moja i twoja. To nadejdzie... zawsze.
Ach. Czyli jednak zachowywała się jak zwykle. No cóż, lepiej dla złotej.
— Wiem o tym, babko. Mimo to potrafi ona sprawić żywym kotom ból — stwierdziła. Niestety, wiedziała, iż istnieje jeszcze opcja, że Stokrotka odpycha od siebie pełną świadomość tego, że jej siostra już nie żyje, że z nią nie porozmawia za życia — jak się czujesz? — dopytała bura.
Niestety, zajęczo pręgowana zamartwiała się czymś jeszcze.
Śmierć Goryczki wyglądała na taką ze starości. A to oznaczało że czas Stokrotki również mógł się zbliżać. Tak, wiadomo, była stara, ale ta sytuacja tym bardziej przypominała o tym, co miało nadejść prędzej czy później. A Zaranna Zjawa tego nie chciała. Tak bardzo nie chciała, by babcia ją opuściła. Bo mimo tego, że była walnięta, to była jej Stokrotkową Polaną, jej wróżbiarką która przepowiadającą wszystkim naokoło śmierć z uśmiechem na pysku i rozmawiającą z domniemanymi duchami.
— Ja? — szylkretka zamyśliła się i zapatrzyła na sufit legowiska starszych. — Ja... ja żyje, jeszcze mój czas nie nadszedł. Duchy mówią, że mam czas. O tak. Jeszcze trochę, ale coraz mniej. Czekam cierpliwie na ich wezwanie. Wrócę do matki i poznam duchy. To wspaniała przyszłość, a ty? — Wbiła w kocice spojrzenie. — Idziesz tam ze mną?
Bura zaśmiała się na słowa babki. To było takie rozbrajające, kiedy mówiła o śmierci w taki sposób. Tak mroczne tematy była w stanie zamienić w coś, co z jej słów zdawało się takie dobre, przyjemne i radosne.
— Chętnie pójdę z tobą do duchów, jeśli mnie wezwą. Więc żyj jak najdłużej, bo tym większa szansa, że trafimy tam razem i nie będziemy musiały się rozdzielać.
— Och! Tak...! Świetny pomysł. Naprawdę ciekawy. Młoda śmierć... Szkoda tylko czasu, który stracisz. Ale skoro tak... Pójdziemy tam razem. Powiem duchom. — Złota odwróciła głowę, jak gdyby z kimś rozmawiając. Typowa babcia.
— A, noi jeszcze nie możesz za szybko odejść z jednego powodu. Przecież musisz zdążyć poznać moje dzieci. A do ukończenia przez Mroczną Łapę treningu nie mogę zajść w ciążę. Muszę go doprowadzić do końca — stwierdziła.
Tak. Dzieci. Wiedziała, że będzie je mieć. Od maleńkości jej o tym mówiono. I wiedziała, że musi się ich jak najszybciej dorobić – w końcu płodność była największa w młodości. Mimo to dalej miała wątpliwości, niepewność i te wszystkie komplkacje, szukanie ojca dla jej kociąt, odpowiedniego kandydata do stworzenia jej dzieci, a potem ta cała ciąża i poród… mimo opowiadań Bielik o tym, jak opiekować się kociętami, jak znosić ciążę, jak dobrze wychowywać i mimo tego, iż córka Mrocznej Gwiazdy tak często mówiła, jakie piękne i wspaniałe jest macierzyństwo, dalej w umyśle młodej tliło się to nieprzekonanie.
Starała się jednak o tym teraz nie myśleć.
Starsza kocica odwróciła łeb z powrotem w stronę wnuczki.
— Co? Ale kochanie! Jak czekać, jak nie odejść? Idziemy razem, gdy tak zechcą duchy. A duchy mówią, że koniec nadchodzi szybko. Zabrali moją siostrę, niedługo i ja pójdę, a ty ze mną, nie doczekawszy się wnuków...
Ach. Czyli znowu wróciło jej ‘śmierć nadejdzie szybko’. Ale to był jej taki urok, stała zmienna. Część jej kochanej Stokrotki.
— Żebyś się nie zdziwiła. Zobaczysz, że zdążę je wydać na świat jeszcze zanim nadejdzie czas — stwierdziła. — A teraz... muszę przenieść ciało Goryczki do medycznego legowiska, by ją natrzeć ziołami. Jeśli chcesz, możesz do nas dołączyć. Naparstnica na pewno nie pogardzi twoim towarzystwem, tak samo ja — stwierdziła.
— Zostanę. To nie widok dla mych oczu. Muszę porozmawiać z duchami, aby przyszykowali ci śmierć, którą ci przepowiedziałam za kocięctwa. Nasze drogi złączą się w jedno, tak samo jak śmierć. I wtedy zgasną gwiazdy, a świat pogrąży się w potędze Mrocznej Puszczy — zaczęła gderać do siebie litanie tak typowe dla niej których prawdziwe znaczenie było jej tajemnicą.
— Dobrze, babciu. Będę wyczekiwać tej chwili — odmiauknęła młodsza, po czym zabrała ciało Goryczki.
Mimo pozorów, rozmowa z babcią była... odświeżająca i odganiająca smutki i wątpliwości. No, jej efekty działały do czasu aż Zaranna nie musiała zacząć truchła ziołami nacierać.
Cóż, takie już uroki pracy medyka.
Kocham cię Stokrotko
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz