W końcu znaleźli się w obrębie terenów Klanu Burzy. Obcy dotychczas zapach wręcz drażnił jej nozdrza, ale przyszła pora się do tego przyzwyczaić. Wyglądała jak siedem nieszczęść z tym porachatanym futrem, splamionym krwią oraz resztkami błota, które nie zmyło się tak, jak chcieli.
Mimo to z pewną fascynacją oglądała się na tutejsze tereny. Nie wiedziała, jak szybko jej się znudzą, ale póki co były dla niej wspaniałe.
Usłyszeli odgłosy rozmów. Jako iż przestrzeń była otwarta, nie było tu zbytnio drzew, bez trudu szło dostrzec trójkę kotów zmierzających w ich stronę. Dwa, czarne dymne futra i jedno niebieskie. Cicho kaszlnęła, starając się nadać swojemu głosu zachrypnięcia, tak jak to wcześniej zaplanowali. Miała jak najdłużej siedzieć u medyka, żeby dać kocurowi czas na załatwienie kilku spraw.
Nie czuła, by liliowy u jej boku był jakkolwiek spięty, więc uznała, że albo to profesjonalista, albo nie powinna się obawiać, że trafili na podejrzliwych gburów.
— I gdzie cię znowu wywiało, Szepcząca Pustko? — wymruczał ze znudzeniem srebrzysty kocur. — No cóż, ciekawą zwierzynę upolowałeś, taką przerośniętą — mruknął, spoglądając na kotkę, która mimowolnie skuliła się. No, to nie zabrzmiało zbyt miło. Już czuła się zestresowana. Czemu aż trzy koty?
— A widzisz, znalazłem w jakimś rowie — odpowiedział niezbyt przejętym tonem, co u Gracji wywołało zmieszanie. — Uznaj, że to moje nowe zwierzątko. Problem polega na tym, że śmierdzi lisem i ledwo się trzyma na łapach. Nie chciałbym wyjść na złego właściciela. — Do swojego tonu dodał jakieś ubarwienie w postaci wyczuwalnego napięcia, oznaczającego, że kotka serio może zaraz paść.
Ona natomiast paść to by mogła ze wstydu.
— Słucham? — Zarówno kocur, jak i pozostała dwójka z patrolu, wydawali się z lekka zdziwieni tymi określeniami. — No fakt, nie wygląda najlepiej. Rozumiem, że prowadzisz ją do medyka. Nie jestem tylko pewien, jak matka na to zareaguje — mruknął.
Gracja zamrugała zdumiona. Mimo to tylko zakaszlała, starając się zadbać o to, by barwa jej głosu była wystarczająco ochrypnięta, gdy przyjdzie pora na mowę. Tylko dlaczego Szept mówił o niej tak dziwnie? I czyja matka będzie niezadowolona i jakie ma to w jej przypadku znaczenie? Powinna się bać?
— Akurat ona mi teraz zwisa — stwierdził ku jej zdziwieniu w odpowiedzi van, wymijając koty. Lekko musnął ją ogonem, czym dał jej znak, by ruszyła, robiąc za "prowizoryczne podparcie" dla niej. — Rumianek jest u siebie? — dodał, z dość znaczącą barwą głosu.
— Jak wychodziliśmy z obozu, to był — wtrąciła dymna kotka, przypatrując się całej akcji z zaciekawieniem.
— No cóż, odprowadzimy was do obozu, żebyś się znowu przypadkiem gdzieś nie zgubił na dłużej — mruknął niebieski kocur.
Gracja tylko stawiała chwiejne kroki, próbując udawać jak najbardziej wycieńczoną. Dlaczego porwali się na tak drastyczny plan? Przecież zaraz serce ucieknie jej z klatki piersiowej i wtedy to dopiero będzie potrzebowała pomocy medyka.
— Mhm, dzięki — odpowiedział Szept kotce, niezbyt entuzjastycznie.
— Bardziej niż ty zgubić się nie da. — Te słowa skierował z powrotem do srebrnego, już z większym uśmiechem. Czekoladowa zmrużyła oczy. Zakładała, że dobrze znał się z tym kotem, z uwagi na ton głosu, jaki stosował co rusz w jego stronę.
Przed wejściem do obozu znów trzeba się było tłumaczyć, ale na szczęście nie na zbyt długo. Zresztą, liliowy mówił wszystko, a ona tylko stała z boku, niemrawo potakując głową. Gracja była zafascynowana tym, co widziały jej oczy. Ten obóz wyglądał całkowicie inaczej niż u nich i to w dobrym tego słowa znaczeniu. Szczególnie to dziwne, wielkie i szare drzewo z kamieni, do którego zmierzali. Dodatkowo teren był dobrze zabezpieczony, z uwagi na okalające go krzewy z ostrymi cierniami, o które lekko się nadziała.
Starała się ignorować ciekawskie spojrzenia kotów. Ani nie pachniała najlepiej, ani nie wyglądała, ale wiedziała już jedno — ona nie zrobiła pierwszego, dobrego wrażenia. Nie dostrzegła nigdzie liderki, którą widziała niegdyś na zgromadzeniu, ale nie mogła nawet dać po sobie poznać, że ją kojarzy. W końcu była tylko pieszczochem, który zgubił się dawno od swoich dwunożnych i teraz pałętał się zrozpaczony po świecie, ledwo co uchodząc z życiem z walk z różnymi drapieżnikami.
Wewnątrz legowiska medyków zastali tylko szylkretkową kotkę, która wyglądała ku uldze Gracji, dosyć przyjaźnie. Szepcząca Pustka przedstawił jej sytuację, skąd się wzięła i jaki ma problem, a potem posłał w jej stronę pokrzepiające spojrzenie i jakby nigdy nic wyszedł, pozostawiając jej los w łapach młodszej. Czekoladowa usłyszała jeszcze na odchodne, by tamta nie zadręczała tą sprawą Rumianka.
Przełknęła ślinę, patrząc na obcą, jak na największe zło tego świata, choć wyglądała niewinnie.
— To w takim razie, skoro zostałyśmy same — odezwała się nieznajoma. — Możesz mi na spokojnie powiedzieć, co się stało, że... wyglądasz, jak wyglądasz?
Gracja z trudem powstrzymała się od "No, ten kolega, co stąd właśnie wyszedł, to mnie błotem upaćkał, a potem wcierał we mnie krew i zrobił ze mnie taki jeden, wielki, chaos". Musiała kłamać, tak jak to ćwiczyli.
— Lis. Niezbyt przyjazny lis — wychrypiała.
— No, lisy z natury nie są przyjazne — zauważyła burawa.
Z tym akurat czekoladowa się nie do końca zgadzała. Z opowieści słyszała, że Owocowy Las niegdyś miał bardzo dobre stosunki z grupą tych rudych stworzeń. Trochę jej było szkoda, że nie żyła w tamtych czasach.
— Ten był wyjątkowo nieprzyjazny — odparła niemrawo. — Bardzo ci dziękuję za pomoc. Nie wiem, co by się ze mną stało, gdybym tu nie trafiła — przyznała z wymuszonym zmartwieniem.
Medyczka przytaknęła, kręcąc się przy ziołach.
— Jeszcze nie masz za co dziękować. Nie ja tu dowodzę, ale myślę, że jak już Rumiankowe Zaćmienie tu wróci, to ci pomoże jeszcze lepiej niż ja — zapewniła, przyglądając jej się nagle w skupieniu. Wydawała się zdaniem Gracji mocno zestresowana. — Skoro byłaś pieszczochem, to znaczy, że dwunogi cię z potwora wyrzucili?
Kotka osłupiała. Nigdy nie widziała na oczy wspomnianego wynalazku, ale nie wyobrażała sobie zostać z takiego wyrzucona. Z tego co słyszała, były szybkie, więc taki upadek musiał być bolesny.
— Nieee, ja... Ja po prostu pewnego dnia odeszłam za daleko, a potem... Potem wszystko było inne. Nie mogłam już wrócić — wymamrotała. — A potem dotarłam w te okolice. Spodobała mi się dzicz. Są tu... ładne kwiatki — wyrzuciła pierwsze, co jej przyszło do głowy. — Ale natura okazała się też niezwykle okrutna, o czym właśnie przekonałam się na własnej skórze — westchnęła.
Dziwnie było jej tak kłamać. Zaszła już jednak za daleko, by teraz zmieniać zdanie i przedstawiać komukolwiek prawdę. Wystarczy, że Szept miał tę wiedzę.
— No dobrze, Przepiórko, nie wiem, czy będę w stanie ci pomóc, mój mentor poradziłby sobie lepiej — wymamrotała wyraźnie spięta.
Gracja zmrużyła oczy.
— Przepiórko? — powtórzyła zdziwiona. Co oni się tak uwzięli wszyscy na to słowo? Czy w Klanie Burzy zwyczajem było tak nazywać obcych?
— Coś nie tak? — spytała kotka, zmartwiona. — To twoje imię, tak? Szepcząca Pustka napomniał przecież.
Zacisnęła ze zgrzytem zęby. Nie na to się umawiali. Musiała się wyłączyć z rozmowy, skoro jej mózg tego nie przetworzył.
— Nie słyszałam tego i zdziwiłam się, skąd wiesz — przyznała. — Wystraszyłam się, że macie jakieś ponad ziemskie moce, że stąd taka wiedza u was — dodała, starając się nie brzmieć na speszoną.
Udusi go. Wywalą ją stąd szybciej, niż zdążą ją w ogóle jakimś cudem zaakceptować, ale Szept dostanie po łbie, jak tylko nadarzy się okazja.
Uczennica wyglądała na z lekka rozbawioną, choć i tak strach i niepewność dominowały w jej błękitnych ślepiach.
W końcu dała Gracji jakieś zioła, po których kotce zrobiło się gorzej, więc symulacja skrzywdzonej nie była konieczna.
Gdy młoda nie patrzyła, czekoladowa wystawiła język i starała się łapą zetrzeć z niego nieprzyjemny posmak. Czy ona chciała ją otruć?
Następnie polecono jej po prostu odpoczywać i czekać, jak ktoś przyjdzie i powie co dalej. Kotka skuliła się z boku, by nikomu nie przeszkadzać. Z zainteresowaniem obserwowała pracę kotki.
— Jeśli mogę wiedzieć, jak ci na imię? — zapytała w końcu. Jeśli uda jej się tu zostać, to dobrze by było, aby miała jakiekolwiek znajomości.
Szylkretowa drgnęła i rozejrzała się, jakby zaskoczona, że te słowa zostały skierowane do niej, chociaż nikogo innego tu nie było.
— Ja? — wykrztusiła. — Margaretkowa Łapa.
Gracja odpowiedziała uśmiechem. Te dziwne, dwuczłonowe imiona. A jeśli Szept przedstawił ją jako Przepiórkę, to skończy jako Przepiórcze coś.
— Margaretki to bardzo ładne kwiatki. Pasuje to do twojego umaszczenia. Jest równie kolorowe i piękne — przyznała, co wyraźnie zaskoczyła młodszą, ale z lekkim uśmiechem przyjęła komplement.
Czekoladowa oparła pysk o przednie łapy i zmrużyła oczy. Czuła stres, jaki napełniał jej wnętrze. Nawet jeśli tu zostanie, będzie musiała sobie zapracować na dobrą opinię. W końcu, była dla nich przybłędą.
Usłyszała szmer w okolicy wejścia i podniosła głowę, zerkając w tę stronę. Zastygła w bezruchu.
Czarna szylkretka o charakterystycznym białym puchu wokół szyi. Liderka mierzyła ją chłodnym wzrokiem i nim ta zdążyła się odezwać, Różana Przełęcz wyszła.
Zerknęła speszona na Margaretke, a ta tylko wzruszyła ramionami, dodając ciszej, by się, póki co nie przejmowała i odpoczywała.
Gracja próbowała to zrobić, ale ilekroć mrużyła oczy, widziała przed sobą oziębłe spojrzenie kotki, które przeszywało ją zimnem aż do kości. Pragnęła jedynie, by Szepcząca Pustka tu wrócił i powiedział jej, ze wszystko będzie już dobrze.
<Klanowy wybawco?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz