Został wyproszony. Na zewnątrz wziął w płuca głęboki oddech. Teraz najtrudniejsza część. Nie liczył, że będzie łatwo. Na razie Różanej Przełęczy nie było w klanie, przez co ten udał się do legowiska starszych, siadając obok Powiewu, który to zawsze był pierwszy do wsadzenia wszędzie swojego nosa. Jasne, nie powiedział mu wszystkiego, gdyż dookoła była reszta kotów, ale zgadywał, że ojciec wyczuł, że coś było więcej na rzeczy. Spędził tam trochę czasu, być może się chował? Trochę bał się teraz spojrzeć matce w oczy i zacząć trajkotanie o biednej pieszczoszce która na pewno się przyda i nie będzie taka ułomna jak niektóre kocury. W końcu jednak dało się wyczuć napięcie, a biały łeb wychylił się z legowiska starszych. Zobaczył czarny ogon znikający w legowisku medyka, zaraz potem wychodząc, z miną... oh, miał przechlapane. Szylkretka najwyraźniej już wcześniej się wszystkiego dowiedziała. Może od Srebrnego, może od jakiegoś kota pilnującego wejścia. Niemniej, zadowolona na pewno nie była. Brązowe ślepia dostrzegły kryjącego się za krzewami Szepta. ,,Na zewnątrz." Czarny pysk bezgłośnie wydał komendę, a liderka skierowała się w stronę wyjścia z obozu. Szept, niespiesznie poczłapał za nią.
- Co to jest. - spytała krótko, zimno, oczekując odpowiedzi, gdy już stanęli sobie z dala od możliwych słuchaczy. Niestety, jak zgadywał, dźwięk zbyt dobrze by się rozchodził w kamiennych drzewie, a kotce najwyraźniej nie zależało, żeby samotna owocówka to usłyszała. Jak tak teraz się zastanowił, to on też nie chciał.
- Poturbowany pieszczoch? - odpowiedział z głupim, przepraszającym uśmiechem.
- Nie zgrywaj idioty, doskonale wiesz o co pytam.
- Słuchaj, znam ją. - Zaczął, już poważniejszym tonem - Nie jest niebezpieczna i na pewno nie jest kocurem. Znalazłem ją dzisiaj w tym stanie, uznałem, że trzeba pomóc, i...
- ... I dlatego przyprowadziłeś ją prosto do obozu - Wtrąciła się twardo - Nie wiedząc czy nie kłamie, nie wiedząc, czy nie ma chorób i uznając, że smród lisa nie zwabi tu innych drapieżników.
- M.... W mojej głowie brzmiało to lepiej - wymamrotał po chwili ciszy. Ale jak na razie nie szło jakoś źle... przynajmniej nie przybrała jednego z gorszych tonów. Chociaż jak tak teraz to przedstawiła na głos... ale przecież obiecał. I, w sumie to miała rację. Kłamali, ale oboje. Liderka patrzyła na niego wymownie w ciszy, zanim znów zabrała głos.
- Ma się wykurować i stąd odejść. - rzuciła - Najlepiej oddać ją do którychś z sojuszników. Nie potrzebujemy dodatkowych kłopotów, związanych z pierwszą lepszą przybłędą. Już i tak za dużo ich w klanie. - Zakończyła tonem stwierdzającym brak sprzeciwu, zmierzając w stronę obozu.
- Wtedy też pójdę. - Kotka zatrzymała się w pół kroku, odwracając głowę w stronę lilowego, mierząc go ostrym wzrokiem. Na moment się spiął. Czy przekroczył granicę?
- Słucham?
- Obiecałem coś. - zaczął pewnie - Nie chcę wyjść na kogoś, kto te obietnice łamie. Tata na pewno mnie poprze i jestem pewien, że ty też rozumiesz. Mogę za nią ręczyć, wszelką odpowiedzialnością możesz mnie obarczyć tylko daj temu szansę. Tacie dałaś.
- I czasem tego żałuję. - niemal mu przerwała głośnym tonem, drgając ogonem - I o odpowiedzialność się nie martw, spoczywa na tobie od momentu przekroczenia granicy razem z tym tworem kotopodobnym. Masz czas do momentu, w którym ten pieszczoch nie dojdzie do sił. Może wymyślisz coś, dzięki czemu reszta klanu nie zje cię za to żywcem. - Odeszła sztywnym krokiem, zostawiając za sobą całego spiętego Szepta, który zdał sobie sprawę, że nie oddycha, dopiero wtedy, kiedy czarny ogon zniknął mu z oczu. Wciągnął w siebie nagle powietrze, po czym powoli wypuścił ze stłumionym jękiem, przejeżdżając łapami po pysku.
- Jestem w dupie - wymamrotał do siebie żałosnym tonem.
- Co to jest. - spytała krótko, zimno, oczekując odpowiedzi, gdy już stanęli sobie z dala od możliwych słuchaczy. Niestety, jak zgadywał, dźwięk zbyt dobrze by się rozchodził w kamiennych drzewie, a kotce najwyraźniej nie zależało, żeby samotna owocówka to usłyszała. Jak tak teraz się zastanowił, to on też nie chciał.
- Poturbowany pieszczoch? - odpowiedział z głupim, przepraszającym uśmiechem.
- Nie zgrywaj idioty, doskonale wiesz o co pytam.
- Słuchaj, znam ją. - Zaczął, już poważniejszym tonem - Nie jest niebezpieczna i na pewno nie jest kocurem. Znalazłem ją dzisiaj w tym stanie, uznałem, że trzeba pomóc, i...
- ... I dlatego przyprowadziłeś ją prosto do obozu - Wtrąciła się twardo - Nie wiedząc czy nie kłamie, nie wiedząc, czy nie ma chorób i uznając, że smród lisa nie zwabi tu innych drapieżników.
- M.... W mojej głowie brzmiało to lepiej - wymamrotał po chwili ciszy. Ale jak na razie nie szło jakoś źle... przynajmniej nie przybrała jednego z gorszych tonów. Chociaż jak tak teraz to przedstawiła na głos... ale przecież obiecał. I, w sumie to miała rację. Kłamali, ale oboje. Liderka patrzyła na niego wymownie w ciszy, zanim znów zabrała głos.
- Ma się wykurować i stąd odejść. - rzuciła - Najlepiej oddać ją do którychś z sojuszników. Nie potrzebujemy dodatkowych kłopotów, związanych z pierwszą lepszą przybłędą. Już i tak za dużo ich w klanie. - Zakończyła tonem stwierdzającym brak sprzeciwu, zmierzając w stronę obozu.
- Wtedy też pójdę. - Kotka zatrzymała się w pół kroku, odwracając głowę w stronę lilowego, mierząc go ostrym wzrokiem. Na moment się spiął. Czy przekroczył granicę?
- Słucham?
- Obiecałem coś. - zaczął pewnie - Nie chcę wyjść na kogoś, kto te obietnice łamie. Tata na pewno mnie poprze i jestem pewien, że ty też rozumiesz. Mogę za nią ręczyć, wszelką odpowiedzialnością możesz mnie obarczyć tylko daj temu szansę. Tacie dałaś.
- I czasem tego żałuję. - niemal mu przerwała głośnym tonem, drgając ogonem - I o odpowiedzialność się nie martw, spoczywa na tobie od momentu przekroczenia granicy razem z tym tworem kotopodobnym. Masz czas do momentu, w którym ten pieszczoch nie dojdzie do sił. Może wymyślisz coś, dzięki czemu reszta klanu nie zje cię za to żywcem. - Odeszła sztywnym krokiem, zostawiając za sobą całego spiętego Szepta, który zdał sobie sprawę, że nie oddycha, dopiero wtedy, kiedy czarny ogon zniknął mu z oczu. Wciągnął w siebie nagle powietrze, po czym powoli wypuścił ze stłumionym jękiem, przejeżdżając łapami po pysku.
- Jestem w dupie - wymamrotał do siebie żałosnym tonem.
。·◦⌟‒▾♞▾‒⌞◦· 。
Spędził trochę czasu poza obozem. Musiał zebrać myśli, które teraz zamieniły się w chaos, którego nie mógł uporządkować. Matce chodziło o klan, ona na pewno była na nie, ale co z resztą? Dreptał w koło, co jakiś czas pociągając mocniej łapą ze zdenerwowaniem, kiedy to po raz kolejny prawie się nie wywrócił o jakąś położoną trawę czy korzeń. Dopiero gdy słońce zaszło, a w koło zaczął panować półmrok, ten wrócił do obozu, od razu w ciszy wślizgując się do legowiska medyka. Cisza, spokój, Rumianka nie było, Margaretka albo była na zewnątrz, albo już spała i miała cichy oddech na tyle, by jej nie usłyszeć. Delikatnie podszedł w stronę puchatego kształtu, po czym dźgnął go lekko łapą, na co kształt zareagował drgnięciem. Chwilę potem, patrzyły na niego zielone ślepia, a na czekoladowym pysku pojawił się grymas. Zaraz również można było dosłyszeć zdenerwowany szept.
- Szept! Nie rób tak więcej, chcesz mi pomóc, czy doprowadzić do grobu?
- Shhhh - spróbował uciszyć, przykładając sobie łapę do pyska - Słuchaj, czas masz tylko do swojej "kuracji", więc musimy się streszczać - poinformował rzeczowym, nieco spiętym tonem - Czas dla ciebie, żebyś zrobiła drugie dobre wrażenie.
<Twór Kotopodobny?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz