Był na polowaniu, kiedy to się stało. Towarzyszył Bławatkowemu Potokowi, tak jak na codzień. Spędzali miło czas i nic nie wskazywało na to, że po powrocie do obozu zastaną zapach krwi i martwe koty, usiane po całej polanie.
Popielaty Świt, Złote Runo, Astrowy Poranek, Węgorzy Pysk i Sumi Plusk przybyli kilka chwil po nich, trzymając w pyskach dopiero co upolowane piszczki. Nikt nie dowierzał w to co widział. Kilkoro ocalałych, zbierało z pobojowiska ciała, a zapach Klanu Burzy i Wilka kręcił mocno po nosie. Zaatakowali ich?! Zacisnął zęby. I to wtedy, kiedy nie było go w obozie! Przecież mógł walczyć i pokazać im wszystkim, że Klan Nocy jest potężny!
Sylwetka ojca mignęła mu wśród martwych, a pysk otworzył w szoku. Nie... jego tata...
Podbiegł szybko do ciała, upewniając się co do prawdziwości jego tożsamości. Nie... nie!
Wrząsnął, wręcz czując gorącą chęć na pozbycie się wszystkich wrogów odpowiedzialnych za śmierć kocura. Już miał pędzić do burzaków, którzy oznaczali swoją nową granicę, gdy Bławatkowy Potok go powstrzymała. Przytuliła się do niego, prosząc by tego nie robił. To wystarczyło, by ostudzić jego zapał. Mógł przecież zginąć, gdyby sam jeden próbował pomścić swój klan. Odwrócił się by ruszyć na kłodę, która prowadziła do obozu, gdy zdał sobie sprawę, że ta zniknęła. Zamrugał, ale nadal droga się nie pojawiła. Wyspa była odcięta. Z daleka widział kocie sylwetki, które obserwowały ich z drugiego brzegu.
- Co my teraz zrobimy? Nie ma przejścia - usłyszał czyjś zaniepokojony głos.
- Wynoście się, teraz to nasz teren - Jakiś burzak zbliżył się do nich, wskazując w jaką stronę powinni zwiewać.
Ah jak bardzo chciał mu rozerwać teraz gardło.
Oddalili się jednak, biorąc sobie za cel obejście wyspy od drugiej strony. Raczej burzaki nie pokuszą się o te tereny, które były zbyt daleko od ich siedliska.
Pluł sobie jednak w pysk, że nie zauważył na zgromadzeniu ich fałszywych uśmieszków. Ile to knuli? Naprawdę sądził, że zagrażał im tylko Klan Klifu! Najwyraźniej błędnie.
Na miejsce dotarli, gdy słońce zachodziło. Każdy wziął się za rozbicie tymczasowego obozu na brzegu rzeki.
- Musimy ich uwolnić nim umrą z głodu - ktoś miauknął.
Tak. Pora Nagich Drzew nie rozpieszczała. Mimo tego, że mieli dostęp do rzeki, to ryb mogłoby być mniej niż zwykle.
- Rano spróbujemy do nich przepłynąć - zadecydował, co sprawiło, że niektórzy pokręcili niedowierzająco głowami, inni natomiast zgodzili się spróbować swoich sił.
- A jeśli się nie uda? - Bławatkowy Potok rzuciła mu zaniepokojone spojrzenie.
- Musi - zacisnął pysk, szukając sobie miejsca na ośnieżonej ziemi, by przeczekać noc.
***
- Płyńcie! - zakrzyknął, wbijając się w kawałek kłody, która miała pomóc im dłużej utrzymać się na powierzchni. Nurt jednak był silny, a na dodatek ktoś skarżył się, że coś użarło go w łape. Nie musiał widzieć, by zauważyć pstrąga kociojada, zmierzającego ponownie do ataku.
- Odwrót! - Wszyscy jak jeden mąż, puścili się kłody, wracając na brzeg.
Woda była lodowata i nieprzyjemna, a ich medycy zostali w obozie. Otrzepał się z wody, kierując kroki do rannego. Pstrąg nie pokaleczył go jednak bardzo. Przeżyje.
- I co teraz zrobimy? Wszyscy tam utknęli! - miauczeli.
Gdyby on to wiedział! Bez lidera byli tylko nieporadną grupą. Kto miał dowodzić? I czy ten ktoś zostałby przyjęty do tej roli przez wszystkich?
- Chodź. Musisz odpocząć - Bławatkowy Potok zaprowadziła go do ich tymczasowego schronienia. Jego ciało drżało, więc zaczął się wylizywać. Nadal jednak nie wiedział co robić. Jak mieli dostać się na wyspe nim wszyscy tam wymrą?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz