*Przed porwaniem, ciąg dalszy poprzedniego*
Ten pierwszy trening nie był zbyt udany od początku. Po jakimś czasie pogoda faktycznie się poprawiła, ale nie udało się jej czegokolwiek upolować mimo wielu prób. Bo zwierząt było dużo, myszy zdawały się z niej wręcz wyśmiewać, skacząc po kłosach i czmychając w nory.
W którymś momencie Kminek zmęczyła się i padła w cieniu traw. Dawno zgubiła z pola widzenia karmicielkę w swojej szaleńczej próbie złapania czegokolwiek. Ciężko dyszała. Musiała położyć się na ogonie, by nim zawzięcie nie machać, miała ochotę wyć z frustracji. Schowała głowę w łapach, by nie zrobić dokładnie tego. Robiła coś źle. Fakt, za pierwszym razem wiedziała, czym to coś było; w emocjach zapomniała otworzyć oczy i był też ten bardzo głupi i wstydzący błąd, gdy potknęła się o wgłębienie w ziemi. Ale potem się starała. Próbowała węszyć i słuchać, skąd dobiega skrobanie, skąd piski… ale gdy skoczyła w miejsce, gdzie była pewna, że jest jej cel, okazywało się, że ten był kawałek obok i właśnie uciekał, spłoszony jej obecnością.
Zrezygnowana poprawiła się, by z ziemi móc obserwować otoczenie. Te cholerne gryzonie naprawdę z niej drwiły; jeden właśnie czyścił uszy dwa skoki od niej.
No cóż… trzeba się ruszyć.
Niechętnie, bardzo powoli, dźwignęła się na łapy i bez przekonania przymierzała do ataku. Ostrożnie stawiała łapę za łapą, by w końcu przyśpieszyć w ostatnich długościach. Wbiła w nią zęby! Udało jej się! Podniosła mysz i potrząsnęła, mocniej zaciskając szczękę. Mysz zawisła bezwładnie. Kminek zadowolona i dumna z siebie wciągnęła powietrze, próbując wyczuć Bylicę, by pokazać jej swoją zdobycz. Jednak jej zmysł był tłumiony przez zapach trofeum. Rozejrzała się, stojąc na tylnych łapach. Wciąż nie mogła dostrzec dorosłej kotki, ale dostrzegła za to korony drzew. Nie widząc innego wyjścia, zaczęła przedzierać się przez puszczę w ich stronę. Stanęła pod jednym z nich. Bała się zostawić mysz na ziemi, nawet jeśli miała pewność, że ta jest martwa. Więc zaczęła się wspinać z nią w pysku. Przynajmniej to jej wychodziło. Po paru swoich długościach odwróciła głowę, na tyle ile mogła. Powoli zaczynała panikować gdy i teraz nie dostrzegła szarawego futra. Czyżby miała rację? Adopcyjna matka dostrzegła, jak uciążliwa jest i ją zostawiła? Pozbyła się dodatkowego pyska do wykarmienia?
Smętnie opuściła ogon i uszy. Nie wiedząc, co robić wspięła się wyżej, na najbliższą gałąź. Położyła na niej ostrożnie mysz.
– Mamo! – zawołała w stronę polany. – Mamoo!
Dziwnie się czuła, nazywając kotkę matką, ale też nie wiedziała, jak inaczej się do niej zwracać. Po imieniu? Brzmiało to chłodno i nieprzyjemnie. Ale Bylica też nie była zupełnie jej matką i Kminek przypominała sobie o tym zazwyczaj w czasie ich interakcji.
Nerwowo się poprawiła. Nic nie słyszała. Nie widziała żadnego ruchu trawy.
– Mamo!
Zawtórował jej głośny trel ptaka. Na dole dostrzegła małego, burego ptaka, który wpatrywał się w nią małymi oczkami i gdy ich spojrzenia się spotkały, zaczął podskakiwać, oddalając się od niej, by po chwili przystanąć i powtórzyć dźwięk. Zmarszczyła nosek. Odruchowo chciała za nim pobiec, ale w jego zachowaniu było coś dziwnego. Nie uciekał i chciał się zwrócić jej uwagę na siebie… jakby chciał ją odciągnąć. Jej oczy błysnęły i spojrzała w górę. Tam, kilka gałęzi wyżej, był cień gniazda. Wyszczerzyła kły. Może jak upoluje więcej, to mama wróci. Zostawiła mysz na pierwszej gałęzi i zaczęła się wspinać dalej, co jakiś czas zatrzymując się, by odsapnąć. Kierowana adrenaliną w końcu była na gałęzi, na której środku był stos patyków. Ostrożnie zaczęła iść w jego kierunku; gdy gałąź zatrzęsła się pod jej ciężarem, pisklęta w środku wydały zaalarmowane piski. Z tak bliska słyszała minimum dwa. Odczekała chwilę i czołgała się dalej.
Jej pysk pojawił się w widoku nielotów. Były tłuste i zdawały się rozpływać. Tym to się powodzi- pomyślała z przekąsem, i chwyciła najbliższego za wystającą głowę. Wyciągnęła go i potrząsnęła, aż przestał się poruszać; wtedy wychyliła go za gałąź i zrzuciła w dół. Powtórzyła to przy drugim oraz trzecim i wycofała się tyłem z drzewa, tak, jak się nauczyła. Po drodze pamiętała zabrać mysz. Ptasia mama gdzieś zniknęła. Jej mamy wciąż nie było, dodatkowo teraz kociak miał w pysku dwie pisklacze głowy i niespecjalnie wiedział, co zrobić z resztą. Usiadł więc i czekał. I czekał. Aż zaczął przysypiać, co chwilę musząc podnosić głowę gdy ta opadła.
W końcu trawa zaszeleściła, liliowa cała najeżona się podniosła, jednak z zarośli wyszła znajoma, niebieska kotka.
–Mamo! – przywitała się z pełnym pyskiem i dumnie podniesionym ogonem. Nie zostawiła jej! Kotka uśmiechnęła się, lekko truchtając w stronę malucha.
– Widzę, że polowanie się udało. – miauknęła, a Kminek pokiwała głową. Choć nie umknął jej cień niezadowolenia na pysku dorosłej na widok piskląt. Miała ich nie łapać? Myślała, że dobrze zrobiła... Jedzenie to jedzenie... – Dobrze to… gdy masz za dużo do przeniesienia, kopiesz i wsadzasz tam ofiarę, tak? Możesz gdzieś ją schować, pod korzeniami, czy... – ruszyła łapą w ogólnym kierunku, tłumacząc, domyślając się problemu i wzięła pozostałego pisklaka i mysz. Zaczęły truchtać do domu.
W którymś momencie Kminek zmęczyła się i padła w cieniu traw. Dawno zgubiła z pola widzenia karmicielkę w swojej szaleńczej próbie złapania czegokolwiek. Ciężko dyszała. Musiała położyć się na ogonie, by nim zawzięcie nie machać, miała ochotę wyć z frustracji. Schowała głowę w łapach, by nie zrobić dokładnie tego. Robiła coś źle. Fakt, za pierwszym razem wiedziała, czym to coś było; w emocjach zapomniała otworzyć oczy i był też ten bardzo głupi i wstydzący błąd, gdy potknęła się o wgłębienie w ziemi. Ale potem się starała. Próbowała węszyć i słuchać, skąd dobiega skrobanie, skąd piski… ale gdy skoczyła w miejsce, gdzie była pewna, że jest jej cel, okazywało się, że ten był kawałek obok i właśnie uciekał, spłoszony jej obecnością.
Zrezygnowana poprawiła się, by z ziemi móc obserwować otoczenie. Te cholerne gryzonie naprawdę z niej drwiły; jeden właśnie czyścił uszy dwa skoki od niej.
No cóż… trzeba się ruszyć.
Niechętnie, bardzo powoli, dźwignęła się na łapy i bez przekonania przymierzała do ataku. Ostrożnie stawiała łapę za łapą, by w końcu przyśpieszyć w ostatnich długościach. Wbiła w nią zęby! Udało jej się! Podniosła mysz i potrząsnęła, mocniej zaciskając szczękę. Mysz zawisła bezwładnie. Kminek zadowolona i dumna z siebie wciągnęła powietrze, próbując wyczuć Bylicę, by pokazać jej swoją zdobycz. Jednak jej zmysł był tłumiony przez zapach trofeum. Rozejrzała się, stojąc na tylnych łapach. Wciąż nie mogła dostrzec dorosłej kotki, ale dostrzegła za to korony drzew. Nie widząc innego wyjścia, zaczęła przedzierać się przez puszczę w ich stronę. Stanęła pod jednym z nich. Bała się zostawić mysz na ziemi, nawet jeśli miała pewność, że ta jest martwa. Więc zaczęła się wspinać z nią w pysku. Przynajmniej to jej wychodziło. Po paru swoich długościach odwróciła głowę, na tyle ile mogła. Powoli zaczynała panikować gdy i teraz nie dostrzegła szarawego futra. Czyżby miała rację? Adopcyjna matka dostrzegła, jak uciążliwa jest i ją zostawiła? Pozbyła się dodatkowego pyska do wykarmienia?
Smętnie opuściła ogon i uszy. Nie wiedząc, co robić wspięła się wyżej, na najbliższą gałąź. Położyła na niej ostrożnie mysz.
– Mamo! – zawołała w stronę polany. – Mamoo!
Dziwnie się czuła, nazywając kotkę matką, ale też nie wiedziała, jak inaczej się do niej zwracać. Po imieniu? Brzmiało to chłodno i nieprzyjemnie. Ale Bylica też nie była zupełnie jej matką i Kminek przypominała sobie o tym zazwyczaj w czasie ich interakcji.
Nerwowo się poprawiła. Nic nie słyszała. Nie widziała żadnego ruchu trawy.
– Mamo!
Zawtórował jej głośny trel ptaka. Na dole dostrzegła małego, burego ptaka, który wpatrywał się w nią małymi oczkami i gdy ich spojrzenia się spotkały, zaczął podskakiwać, oddalając się od niej, by po chwili przystanąć i powtórzyć dźwięk. Zmarszczyła nosek. Odruchowo chciała za nim pobiec, ale w jego zachowaniu było coś dziwnego. Nie uciekał i chciał się zwrócić jej uwagę na siebie… jakby chciał ją odciągnąć. Jej oczy błysnęły i spojrzała w górę. Tam, kilka gałęzi wyżej, był cień gniazda. Wyszczerzyła kły. Może jak upoluje więcej, to mama wróci. Zostawiła mysz na pierwszej gałęzi i zaczęła się wspinać dalej, co jakiś czas zatrzymując się, by odsapnąć. Kierowana adrenaliną w końcu była na gałęzi, na której środku był stos patyków. Ostrożnie zaczęła iść w jego kierunku; gdy gałąź zatrzęsła się pod jej ciężarem, pisklęta w środku wydały zaalarmowane piski. Z tak bliska słyszała minimum dwa. Odczekała chwilę i czołgała się dalej.
Jej pysk pojawił się w widoku nielotów. Były tłuste i zdawały się rozpływać. Tym to się powodzi- pomyślała z przekąsem, i chwyciła najbliższego za wystającą głowę. Wyciągnęła go i potrząsnęła, aż przestał się poruszać; wtedy wychyliła go za gałąź i zrzuciła w dół. Powtórzyła to przy drugim oraz trzecim i wycofała się tyłem z drzewa, tak, jak się nauczyła. Po drodze pamiętała zabrać mysz. Ptasia mama gdzieś zniknęła. Jej mamy wciąż nie było, dodatkowo teraz kociak miał w pysku dwie pisklacze głowy i niespecjalnie wiedział, co zrobić z resztą. Usiadł więc i czekał. I czekał. Aż zaczął przysypiać, co chwilę musząc podnosić głowę gdy ta opadła.
W końcu trawa zaszeleściła, liliowa cała najeżona się podniosła, jednak z zarośli wyszła znajoma, niebieska kotka.
–Mamo! – przywitała się z pełnym pyskiem i dumnie podniesionym ogonem. Nie zostawiła jej! Kotka uśmiechnęła się, lekko truchtając w stronę malucha.
– Widzę, że polowanie się udało. – miauknęła, a Kminek pokiwała głową. Choć nie umknął jej cień niezadowolenia na pysku dorosłej na widok piskląt. Miała ich nie łapać? Myślała, że dobrze zrobiła... Jedzenie to jedzenie... – Dobrze to… gdy masz za dużo do przeniesienia, kopiesz i wsadzasz tam ofiarę, tak? Możesz gdzieś ją schować, pod korzeniami, czy... – ruszyła łapą w ogólnym kierunku, tłumacząc, domyślając się problemu i wzięła pozostałego pisklaka i mysz. Zaczęły truchtać do domu.
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz