O ile kleszcza pozbyła się z kocięcą łatwością za pomocą mysiej żółci, tak leczenie wybitego barku okazało się o wiele trudniejszym zadaniem. Chociaż kotka posiadała wiedzę medyczną, nie była ona aż tak szeroka, żeby poradzić sobie z nieoczekiwanym problemem. Początkowo chciała przeczekać zły stan swojego zdrowia. Musiał w końcu kiedyś minąć. W miarę upływu czasu dolegliwość stawała się coraz bardziej dokuczliwa. A ponieważ szylkretka nie zamierzała odchodzić z tego świata i miała na swojej głowie opiekę nad córkami, postanowiła jakoś zaradzić swojej dolegliwości. W tym celu najrozsądniejszym wyjściem wydawało się poszukać medyka z klanów, który mógłby ją w szybki sposób wyleczyć. To było jednak za daleko, a ona nie mogła sobie obecnie pozwolić na dalekie podróże.
Kociaki spały, wtulone w posłanie z mchu, kiedy ich matka wymknęła się z Nory. Zamierzała wrócić możliwie szybko. Nie będzie ryzykować, że po powrocie zastanie córki martwe. Każdy krok sprawiał jej ból. Kierowała się w stronę terenów Klanu Nocy tak szybko, jak pozwalał jej na to chód. Kotka zamierzała poszukać Wieczornikowe Wzgórze. Pamiętała go jedynie jako kocura, który nauczył ją pływać. W Klanie Nocy musieli mieć medyka, a ten będzie mógł zerknąć na stan kotki. A potem ona rozpłynie się, tak szybko jak się pojawiła. Znowu będzie chować się przed klanami, ciesząc swoim wolnym i samotniczym trybem życia.
Syknęła pod nosem, zatrzymując się. Bark bolał ja coraz bardziej. Czuła się tak, jakby zabrakło jej oddechu. Wędrówka była zbyt bolesna. Powinna wrócić i sama zająć się barkiem, na ile będzie to konieczne. Ryjówka miała się odwrócić i udać w tylko sobie znanym kierunku, gdy pobliskie krzewy zaszeleściły. Samotniczka wysunęła pazury. Lis w tej okolicy? Nie, to nie pachniało jak lis. Zaniuchała. W powietrzu unosił się zapach kota. Nie wyczuła woni żadnego z leśnych klanów, także musiał być samotnikiem. Westchnęła. Czyli czeka ją walka. Nie miała najmniejszej ochoty na pojedynek w takim stanie. Ale wycofanie oznaczałoby tchórzostwo. Wojowniczo zjeżyła futro.
— No wyłaź, jeśli chcesz mieć skopany zad. — syknęła, uważnie śledząc sylwetkę, która wyłoniła się z kryjówki.
Kocur o dziwnie opadniętym pysku, o półdługiej srebrzystej sierści w czarne pręgi, powitał ją zadziornym uśmiechem na pysku. Żółte oczy czule wpatrywały się samotniczkę. Skupiła się na szczegółach takich jak jego wiek. Może będzie łatwiejszym przeciwnikiem, skoro był od niej młodszy. Kotka poruszyła ogonem. Nim jednak zdążyła cokolwiek zrobić, samotnik odezwał się przyjaznym głosem.
— Złość piękności szkodzi. Zapewniam miłą kotkę, że nie szukam kłopotów. Przypadkiem wędrowałem tą okolicą i zauważyłem, że taka śliczna kotka ma kłopot z barkiem.
To aż tak widać? Zastanowiła się Ryjówka. Skoro dojrzał taki szczegół, to może się na tym znał? Kotka ugryzła się w język, żeby nie odpowiedzieć na zaczepkę. Takie koty jej przeszkadzały. Miały wielkie ego i sądziły, że wyrwą kotkę na takie bzdurne gadki. Tylko głupie się na to łapały. Ryjówka do takich samic nie należała. Przyjęła jego słowa z obrzydzeniem. Mógł się jednak jej przydać, więc jeszcze nie zaorała mu pyska ostrymi pazurami.
— Znasz się na leczeniu?
— Owszem! Służę pomocą. — uśmiech nie schodził mu z pyska. Ryjówka miała ochotę go zedrzeć. Zamiast tego spokojnie odparła:
— Tylko nie oczekuj, że dostaniesz coś w zamian.
— Wystarczy mi radość u śliczne kotki.
Ryjówka wywróciła oczami. Usiadła i pozwoliła, żeby nieznajomy nastawił jej bark. Jego dotyk nie był przyjemny i kotka wolałaby tego uniknąć. Jeśli jednak to była jedyna szansa na wyleczenie, to grzechem byłoby nie skorzystać.
— Jak się nazywasz? — zapytał kocur, prawie kończąc pracę. Ryjówka skrzywiła się z bólu. Ziarenko maku by go trochę usmiezylo, ale nie było czasu szukać ziarenek. A do Nory, gdzie miała zapasy go prowadzić nie zamierzała. Nie ufała obcemu.
— To poufna informacja.
— Ja jestem Pleśniak. — odsunął się od niej, kończąc swoją pracę. — Gotowe, moja miła.
Ryjówka podniosła się na równe łapy. Faktycznie czuła się lepiej. Chociaż zapewne powrót znowu zajmie zbyt dużo czasu.
— Chodźmy na spacer. Jest taka piękna noc. — zamruczał Pleśniak, wciąż przyglądając się jej z uczuciem.
Przypomniała sobie wydarzenie w mieście. Wiele księżyców temu. Wzdrygneła się. Zamierzała go spławić, ale tak, żeby za nią nie polazł. Podeszła bliżej i ogonem przejechała po jego boku.
— Zgodzę się na kolację. Upoluj coś smacznego, a ja tutaj poczekam. — miauknęła słodko.
Na kocury zawsze to działa. Co za mysie móżdżki. Tak jak sądziła, Pleśniak należał do tej konkretnej grupy. Kocur obiecał, że wróci szybko i zniknął w pobliskich krzewach. Ryjówka odczekała aż kroki się oddalają i wtedy ruszyła w drogę powrotną. Co jakiś czas sprawdzała i wąchała otoczenie, czy aby na pewno za nią nie polazł. Ryjówka tymczasem znalazła się w Norze. Słońce zaczynało pojawiać się na niebie, gdy ułożyła się nieopodal kociąt. Zamknęła ślepia. To była długa noc, zamierzała odpocząć. I lepiej dla córek, żeby jej nie obudziły.
Wyleczona: Ryjówka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz