Wzięła głębszy wdech, oglądając się za siebie. Wieczornik obiecał, że w razie czego będzie ją krył. Na całe szczęście, Niezapominajkowy Sen miał być cały dzień w obozie. Kotka mogła więc wyruszyć w teren pod pretekstem samotnego polowania. Deszcz moczył jej futro, które nieprzyjemnie przylegało do ciała wojowniczki, wychładzając je. Co jakiś czas krople spadły na pysk liderki, wpadając jej do oczu.
Parła jednak naprzód, brudząc się niemalże aż po brzuch lepkim, śmierdzącym błotem. Poruszała uszami co jakiś czas, słysząc podejrzany dźwięk. Zaraz jednak koiła nerwy, gdy winowajcą okazywała się żaba czy też inne mniejsze, zupełnie niegroźne żyjątko.
Zapomniała już, jak bardzo takie wycieczki ją męczą, parła jednak dalej naprzód, widząc w oddali słabo zarysowany płot. W pewnym momencie puściła się biegiem przed siebie, rozchlapując brązowawą breję na boki, niezgrabnie wskoczyła na ogrodzenie, koślawo zeskakując na ziemię po drugiej stronie.
Na to, co zobaczyła nie była nawet przygotowana, nigdy nie nastawiała się, że zobaczy swoją ukochaną utytłaną w błocie z poczerwieniałymi ślepiami oraz spływającymi po policzkach łzami.
— Konopia…? — szepnęła, podchodząc bliżej. Kotka popatrzyła na nią załzawionymi oczami, pociągając nosem — Hej… co się stało? No już, jestem tuż obok — miauknęła, pozwalając ukochanej wtulić się w swoje futro. Otuliła szylkretkę ogonem, czule liżąc ją po czole. Nie wiedziała co, czy też kto, odprowadził Konopię do tego stanu, jednak mimo to - zatrzęsła się ze złości, gotowa wymordować każdego, kto tylko skrzywdził czarno-rudą wojowniczkę. Milczała jednak, nie chcąc naciskać ani jej pospieszać, mimo drażniącego, lepiącego się do całego jej ciała błota.
Uderzenia serca jednak mijały paskudnie szybko a szylkretka nadal nie odpowiedziała na jej pytanie. Jedynie wtulała się w jej pstrokate futro, uspokajając oddech. Co jakiś czas pociągała tylko nosem.
— S-szyszka… o-ona… — sapnęła, nerwowo pocierając załzawione ślepka — W-wie… W-wie o n-nas
— I tylko tyle? Przecież to chyba nie koniec świata — odparła, nie bardzo rozumiejąc powagę całej sytuacji. Przecież owocowy las nie miał chyba aż tak sztywnej polityki jak leśne klany, racja? Więc nie powinni robić tak z tego wszystkiego halo… chyba . Słysząc jednak jak kotka wybucha jeszcze większym płaczem, zamilkła kuląc po sobie uszy. Nawet w takiej sytuacji musiała spartolić wszystko…
— N-nie… n-nie… n-nie r-rrozum-miesz… — wydusiła, spoglądając liderce w oczy. Serce bengalki roztrzaskało się na milion kawałków, widząc potworne cierpienie ukochanej — M-mam-my t-to z-zakońc-czyć… S-szys-szka m-mówi, ż-że m-możesz do-dołączyć…
Pozwoliła jej się odsunąć, mimo wszystko nadal trzymając ogon na grzbiecie szylkretki. Cały czas wpatrywała się w nią ze smutkiem, próbując wymyślić sposób, który by otarł łzy z jej mordki. Nic jednak nie przychodziło do jej głowy, jedynie siedzenie i czekanie, aż Konopia wyrzuci z siebie wszystko, co leży jej na duszy i sercu.
— A-ale… j-ja n-nie chcę… tyl-lko b-byś się mm-męczyła… Ja n-nie… N-nie mogę n-na t-to pozwol-lić…
— W takim razie, idź ze mną. Zabiorę cię z tego srajdołka — węglowa nareszcie ruszyła głową, znajdując jakieś wyjście z tej patowej sytuacji — Jestem liderką, nikt się nawet nie zająknie, że przyjęłam nowego kota do klanu nocy — w tym aspekcie skłamała. Nie dała po sobie jednak tego poznać. To było oczywiste, że komuś to nie będzie się podobać, była jednak w stanie zaryzykować. Dla Konopi.
— L-liderką…? G-gratulacje — szepnęła, ocierając łapką nos, z którego jeszcze chwila i uciekłyby gluty. Zboże liznęła ją po czole, ocierając się czule o policzek.
Milczały przez dłuższą chwilę, nawet się nie ruszając. Dopiero Zboże jako pierwsza otworzyła pysk.
— To jak, idziesz ze mną?
Konopia zwiesiła łeb, kuląc uszy.
— N-nie m-mogę… — ruchem głowy wskazała na swoje łapy, które co jakiś czas dziwnie podkurczała, krzywiąc przy tym pyszczek — S-stawy mnie bolą…
— W takim razie cię zaniosę — liderka klanu nocy odsunęła się od partnerki, napinając wszystkie mięśnie w swoim ciele — Choćbym się miałą zesrać, zabiorę cię stąd na własnych barkach. Najwyżej w razie czego poproszę Wieczornikowe Wzgórze o pomoc — milczenie ponownie ukuło ją w uszy. Westchnęła ciężko — Właściwie to… dlaczego Szyszka się nie zgadza? Przecież nie robimy nic złego. Tylko siedzimy na skraju sadu, nigdzie dalej nie chodzimy. Myślałam, że owocowy las ma mniej pretensji o związki między klanowe, aniżeli leśne klany — poruszyła wąsami, marszcząc brwi. Chciała wiedzieć, co takiego nagle stanowiło przeszkodę.
— M-myśli, że jak zostaniesz liderką t-to też napad-dniesz na nas jak P-pstrągowa G-gwiazda — Konopia skuliła się, widząc jak bengalka zaczyna drżeć ze złości.
Co za…
Zboże oddychała szybko, wbijając pazury w ziemię podczas nerwowych ruchów łap, zaś ogon smagał powietrze, co jakiś czas uderzając o miękki grunt i rozbryzgując wszędzie błoto.
— Stara, tchórzliwa, wyleniała kwoka! — warknęła, waląc łapą w niewinnego ślimaka, który pełzał między jej łapami — Na starość ją chyba posrało! Po jaką cholerę miałabym napaść na owocowy las?! — tym razem wrzasnęła, wsłuchując się w swój głos, który rozniósł się po okolicy — W DUPIE MAM TEN JEJ ŚMIERDZĄCY SAD. Sama mówiłaś, że tu każdy sra tęczą i wiecznie siebie kocha… — zamknęła pysk na uderzenie serca, biorąc kilka głębszych oddechów — Czy ja twoim zdaniem jestem zdolna do wymordowania jakiejś kociej społeczności, bo mam takie widzimisię?! JESTEM?! Niech nie osądza mnie przez pryzmat mojej walniętej poprzedniczki!
Odsunęła się na kilka kroków, zaciskając ślepia. Miała ochotę coś rozszarpać. Nie, lepiej - miała ochotę iść do tej starej kretynki i przywalić jej w ten pusty, zakuty łeb.
Cholerna idiotka.
Wronia Strawa!
Lisi Bobek!
— N-nie…
— Ja… ja przepraszam… Wybacz, nie chciałam krzyczeć na ciebie — miauknęła, czując, że sama w tym gównie zaczyna się gubić. Zrobiła kilka kroków, przytulając się do kotki, gdy tylko ta jej na to pozwoliła — J-ja… j-ja po prostu nie chce cię stracić. I nie pozwolę, żeby jakaś stara dewotka znowu nas rozdzieliła — dodała hardo, zaciskając szczękę — Co ci jeszcze ta idiotka mówiła?
Konopia wzięła głębszy wdech, mrucząc cicho. Wtuliła pyszczek w kark Zbożowej Gwiazdy, kuląc się przy tym.
— Że przecież obiecała mojej matce mnie bronić… Że woli mieć pewność, czy nie chcę odejść — ciche, niezadowolone prychnięcie uciekające z pyszczka calico, było niczym mały płomyk, który spowodował pożar.
— Nie wiem, czy twoja liderka ma mózg ale nie uważasz, że gdybym chciała na was napaść, truła bym ci tyłek, że chcę wejść do waszego obozu? O! Albo po co mi kawał ogrodzonej tym dziadostwem ziemi, hm? Przecież na tym nogę sobie złamać można, sama o tym coś wiem — bąknęła. Dosłownie czuła, jak na mordce jej ukochanej pojawia się lekki uśmiech. Sama uniosła kącik pyska.
— Oj widziałam te twoje wygibasy. Były kuszące… — Zbożowa Gwiazda zaśmiała się, trącając ją nosem. Na moment ponownie zobaczyła w zielonych oczach te dobrze znane iskierki radości oraz odwagi. Liznęła ją w nos, mrucząc. Wiedziała jednak, że musi zepsuć to wszystko pytaniem. Nadal w głębi siebie dosłownie rzucała się w furii, trzymając nerwy na wodzy i chęć przywalenia tej starej, zarobaczonej idiotce.
— Więc… pójdziesz ze mną? Dołączysz do klanu nocy? — zamknęła pysk na moment, czekając na reakcję kotki — Chcę tylko żebyś wiedziała… nie ważne jaka będzie twoja decyzja. Zawszę będę cię kochać i zrobię dla ciebie wszystko.
Parła jednak naprzód, brudząc się niemalże aż po brzuch lepkim, śmierdzącym błotem. Poruszała uszami co jakiś czas, słysząc podejrzany dźwięk. Zaraz jednak koiła nerwy, gdy winowajcą okazywała się żaba czy też inne mniejsze, zupełnie niegroźne żyjątko.
Zapomniała już, jak bardzo takie wycieczki ją męczą, parła jednak dalej naprzód, widząc w oddali słabo zarysowany płot. W pewnym momencie puściła się biegiem przed siebie, rozchlapując brązowawą breję na boki, niezgrabnie wskoczyła na ogrodzenie, koślawo zeskakując na ziemię po drugiej stronie.
Na to, co zobaczyła nie była nawet przygotowana, nigdy nie nastawiała się, że zobaczy swoją ukochaną utytłaną w błocie z poczerwieniałymi ślepiami oraz spływającymi po policzkach łzami.
— Konopia…? — szepnęła, podchodząc bliżej. Kotka popatrzyła na nią załzawionymi oczami, pociągając nosem — Hej… co się stało? No już, jestem tuż obok — miauknęła, pozwalając ukochanej wtulić się w swoje futro. Otuliła szylkretkę ogonem, czule liżąc ją po czole. Nie wiedziała co, czy też kto, odprowadził Konopię do tego stanu, jednak mimo to - zatrzęsła się ze złości, gotowa wymordować każdego, kto tylko skrzywdził czarno-rudą wojowniczkę. Milczała jednak, nie chcąc naciskać ani jej pospieszać, mimo drażniącego, lepiącego się do całego jej ciała błota.
Uderzenia serca jednak mijały paskudnie szybko a szylkretka nadal nie odpowiedziała na jej pytanie. Jedynie wtulała się w jej pstrokate futro, uspokajając oddech. Co jakiś czas pociągała tylko nosem.
— S-szyszka… o-ona… — sapnęła, nerwowo pocierając załzawione ślepka — W-wie… W-wie o n-nas
— I tylko tyle? Przecież to chyba nie koniec świata — odparła, nie bardzo rozumiejąc powagę całej sytuacji. Przecież owocowy las nie miał chyba aż tak sztywnej polityki jak leśne klany, racja? Więc nie powinni robić tak z tego wszystkiego halo… chyba . Słysząc jednak jak kotka wybucha jeszcze większym płaczem, zamilkła kuląc po sobie uszy. Nawet w takiej sytuacji musiała spartolić wszystko…
— N-nie… n-nie… n-nie r-rrozum-miesz… — wydusiła, spoglądając liderce w oczy. Serce bengalki roztrzaskało się na milion kawałków, widząc potworne cierpienie ukochanej — M-mam-my t-to z-zakońc-czyć… S-szys-szka m-mówi, ż-że m-możesz do-dołączyć…
Pozwoliła jej się odsunąć, mimo wszystko nadal trzymając ogon na grzbiecie szylkretki. Cały czas wpatrywała się w nią ze smutkiem, próbując wymyślić sposób, który by otarł łzy z jej mordki. Nic jednak nie przychodziło do jej głowy, jedynie siedzenie i czekanie, aż Konopia wyrzuci z siebie wszystko, co leży jej na duszy i sercu.
— A-ale… j-ja n-nie chcę… tyl-lko b-byś się mm-męczyła… Ja n-nie… N-nie mogę n-na t-to pozwol-lić…
— W takim razie, idź ze mną. Zabiorę cię z tego srajdołka — węglowa nareszcie ruszyła głową, znajdując jakieś wyjście z tej patowej sytuacji — Jestem liderką, nikt się nawet nie zająknie, że przyjęłam nowego kota do klanu nocy — w tym aspekcie skłamała. Nie dała po sobie jednak tego poznać. To było oczywiste, że komuś to nie będzie się podobać, była jednak w stanie zaryzykować. Dla Konopi.
— L-liderką…? G-gratulacje — szepnęła, ocierając łapką nos, z którego jeszcze chwila i uciekłyby gluty. Zboże liznęła ją po czole, ocierając się czule o policzek.
Milczały przez dłuższą chwilę, nawet się nie ruszając. Dopiero Zboże jako pierwsza otworzyła pysk.
— To jak, idziesz ze mną?
Konopia zwiesiła łeb, kuląc uszy.
— N-nie m-mogę… — ruchem głowy wskazała na swoje łapy, które co jakiś czas dziwnie podkurczała, krzywiąc przy tym pyszczek — S-stawy mnie bolą…
— W takim razie cię zaniosę — liderka klanu nocy odsunęła się od partnerki, napinając wszystkie mięśnie w swoim ciele — Choćbym się miałą zesrać, zabiorę cię stąd na własnych barkach. Najwyżej w razie czego poproszę Wieczornikowe Wzgórze o pomoc — milczenie ponownie ukuło ją w uszy. Westchnęła ciężko — Właściwie to… dlaczego Szyszka się nie zgadza? Przecież nie robimy nic złego. Tylko siedzimy na skraju sadu, nigdzie dalej nie chodzimy. Myślałam, że owocowy las ma mniej pretensji o związki między klanowe, aniżeli leśne klany — poruszyła wąsami, marszcząc brwi. Chciała wiedzieć, co takiego nagle stanowiło przeszkodę.
— M-myśli, że jak zostaniesz liderką t-to też napad-dniesz na nas jak P-pstrągowa G-gwiazda — Konopia skuliła się, widząc jak bengalka zaczyna drżeć ze złości.
Co za…
Zboże oddychała szybko, wbijając pazury w ziemię podczas nerwowych ruchów łap, zaś ogon smagał powietrze, co jakiś czas uderzając o miękki grunt i rozbryzgując wszędzie błoto.
— Stara, tchórzliwa, wyleniała kwoka! — warknęła, waląc łapą w niewinnego ślimaka, który pełzał między jej łapami — Na starość ją chyba posrało! Po jaką cholerę miałabym napaść na owocowy las?! — tym razem wrzasnęła, wsłuchując się w swój głos, który rozniósł się po okolicy — W DUPIE MAM TEN JEJ ŚMIERDZĄCY SAD. Sama mówiłaś, że tu każdy sra tęczą i wiecznie siebie kocha… — zamknęła pysk na uderzenie serca, biorąc kilka głębszych oddechów — Czy ja twoim zdaniem jestem zdolna do wymordowania jakiejś kociej społeczności, bo mam takie widzimisię?! JESTEM?! Niech nie osądza mnie przez pryzmat mojej walniętej poprzedniczki!
Odsunęła się na kilka kroków, zaciskając ślepia. Miała ochotę coś rozszarpać. Nie, lepiej - miała ochotę iść do tej starej kretynki i przywalić jej w ten pusty, zakuty łeb.
Cholerna idiotka.
Wronia Strawa!
Lisi Bobek!
— N-nie…
— Ja… ja przepraszam… Wybacz, nie chciałam krzyczeć na ciebie — miauknęła, czując, że sama w tym gównie zaczyna się gubić. Zrobiła kilka kroków, przytulając się do kotki, gdy tylko ta jej na to pozwoliła — J-ja… j-ja po prostu nie chce cię stracić. I nie pozwolę, żeby jakaś stara dewotka znowu nas rozdzieliła — dodała hardo, zaciskając szczękę — Co ci jeszcze ta idiotka mówiła?
Konopia wzięła głębszy wdech, mrucząc cicho. Wtuliła pyszczek w kark Zbożowej Gwiazdy, kuląc się przy tym.
— Że przecież obiecała mojej matce mnie bronić… Że woli mieć pewność, czy nie chcę odejść — ciche, niezadowolone prychnięcie uciekające z pyszczka calico, było niczym mały płomyk, który spowodował pożar.
— Nie wiem, czy twoja liderka ma mózg ale nie uważasz, że gdybym chciała na was napaść, truła bym ci tyłek, że chcę wejść do waszego obozu? O! Albo po co mi kawał ogrodzonej tym dziadostwem ziemi, hm? Przecież na tym nogę sobie złamać można, sama o tym coś wiem — bąknęła. Dosłownie czuła, jak na mordce jej ukochanej pojawia się lekki uśmiech. Sama uniosła kącik pyska.
— Oj widziałam te twoje wygibasy. Były kuszące… — Zbożowa Gwiazda zaśmiała się, trącając ją nosem. Na moment ponownie zobaczyła w zielonych oczach te dobrze znane iskierki radości oraz odwagi. Liznęła ją w nos, mrucząc. Wiedziała jednak, że musi zepsuć to wszystko pytaniem. Nadal w głębi siebie dosłownie rzucała się w furii, trzymając nerwy na wodzy i chęć przywalenia tej starej, zarobaczonej idiotce.
— Więc… pójdziesz ze mną? Dołączysz do klanu nocy? — zamknęła pysk na moment, czekając na reakcję kotki — Chcę tylko żebyś wiedziała… nie ważne jaka będzie twoja decyzja. Zawszę będę cię kochać i zrobię dla ciebie wszystko.
< Konopia? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz