Konopia poczuła, że całe jej ciało sztywnieje. Słowa Błysku zabolały. Tym bardziej, że kotka słynęła z wyrozumiałości. Dziś nie było tego po niej widać. Zupełnie jakby była innym kotem. Nieznanym jej. Zacisnęła łapy. Nie mogła sobie pozwolić na roztrząsanie stanu Błysku. Może miała kleszcza za uchem albo robaki w zadzie. Czekała ją poważna rozmowa.
— Co ona tutaj robiła i jak długo się spotykacie? — padło pytanie.
Kotka spojrzała na pysk liderki. Owinęła się ogonem. Nie lubiła takich rozmów. Z resztą nikt nie lubił.
— Nic. — padło z jej pyska.
Uderzenie serca minęło w absolutnej ciszy. Konopia przełknęła ciężko ślinę.
— Widujemy się przy płocie. Nie odchodzimy od niego na długość drzewa... po prostu... ja ją kocham Szyszko. — mruknęła, spuszczając wzrok.
— Widujecie się w sadzie. Wiem, co widziałam. Pewnie to nie pierwsze wasze spotkanie. — wtrąciła się Błysk.
Kotka spojrzała na liderkę.
— Konopio, przecież pamiętasz, co zrobił nam Klan Nocy. Pozwalając przychodzić tutaj Zbożowemu Kłosowi, narażasz nas na niebezpieczeństwo. A jeśli zostałaby kiedyś liderem? Skąd wiesz, że nie postąpi jak Pstrągowa Gwiazda?
Szylkretka nie mogła wierzyć w co słyszy. Nie chciała. Pokręciła łbem.
— Nie ufacie mi. — miauknęła. — Postawcie się na moim miejscu. Gdyby Sokół pochodziłby z Klanu Nocy... porzuciłabyś go? Dla niebezpieczeństwa, które nie ma prawo miejsca? Przecież... przecież znam Zbożowy Kłos, dlaczego miałaby nam to zrobić?
— Ile się widujecie? — ponowiła twardo Błysk.
Jej wzrok świdrował Konopie.
— Dwanaście ksieżyców... albo więcej. — mruknęła, wpatrując się kotce prosto w ślipia.
Błysk prychnęła niesmaczna. Już otworzyła pysk, żeby coś powiedzieć, ale Szyszka zabrała jako pierwsza głosu.
Szylkretka nie mogła wierzyć w co słyszy. Nie chciała. Pokręciła łbem.
— Nie ufacie mi. — miauknęła. — Postawcie się na moim miejscu. Gdyby Sokół pochodziłby z Klanu Nocy... porzuciłabyś go? Dla niebezpieczeństwa, które nie ma prawo miejsca? Przecież... przecież znam Zbożowy Kłos, dlaczego miałaby nam to zrobić?
— Ile się widujecie? — ponowiła twardo Błysk.
Jej wzrok świdrował Konopie.
— Dwanaście ksieżyców... albo więcej. — mruknęła, wpatrując się kotce prosto w ślipia.
Błysk prychnęła niesmaczna. Już otworzyła pysk, żeby coś powiedzieć, ale Szyszka zabrała jako pierwsza głosu.
— To nie jest kwestia zaufania. Postaw się na naszym miejscu, Konopio. Klan Nocy zabił naszych pobratymców. Zabili mojego brata. — pokręciła głową. — Nie możesz wszystkich narażać. Czy Zbożowy Kłos zna położenie naszego obozu? Jak dużo jej o nas mówiłaś?
W głosie kotki było wyczuwalne napięcie.
— Nic nie wie... — mruknęła cicho Konopia.
— Nic nie wie... — mruknęła cicho Konopia.
— Znam Zbożowy Kłos. Wtedy wydawała się porządna kotką. Jednak ty tylko się dla niej liczysz z nas wszystkich, reszta mogłaby zapłacić zbyt wysoką cenę. Ja... ja nigdy więcej nie pozwolę, żeby stała wam się krzywda.
Szylkretka jedynie przyglądała jej się w ciszy. Liderka po paru uderzeniach serca otworzyła ponownie pysk.
— Miłość to najpiękniejsze uczucie, jakie może spotkać kota. Zawsze to powtarzałam. I dlatego nie mogę mieć do ciebie żalu, że się w niej zakochałaś. Jednak nie mogę pozwolić na wasze spotkania. Jeśli Zbożowy Kłos cię szczerze kocha, może dołączyć do Owocowego Lasu. — poruszyła ogonem. — Bo ty nie planujesz odejść, prawda? Wolę mieć pewność, obiecałam twojej matce, że nie pozwolę cię skrzywdzić. Wiesz w jakim jesteś stanie.
Konopia spuściła łeb. Wiedziała, że nieważne jak mocno kochała ją Zbożowy Kłos nie mogła pozwolić kotce tu zostać. Nie było gorszego uczucia niż niewola po tylu księżycach na wolności. Poczuła jak jej kruchy świat się sypie. Nie miała nikogo w tym klanie. Jedynie Zbożowy Kłos nadawała jej życiu barwę. Spojrzała smutno na swoje łapy.
Ale czy ona da radę opuścić Owocowy Las?
Konopia spuściła łeb. Wiedziała, że nieważne jak mocno kochała ją Zbożowy Kłos nie mogła pozwolić kotce tu zostać. Nie było gorszego uczucia niż niewola po tylu księżycach na wolności. Poczuła jak jej kruchy świat się sypie. Nie miała nikogo w tym klanie. Jedynie Zbożowy Kłos nadawała jej życiu barwę. Spojrzała smutno na swoje łapy.
Ale czy ona da radę opuścić Owocowy Las?
* * *
*po odpisie hachi*
*po odpisie hachi*
Spoglądała na siatkę. Ogrodzenie dzielące ją od zewnętrznego świata. Wpatrywała się w nie jakby były zaczarowane. Odwróciła łeb w stronę obozowiska. Cichy szmer świadczący o żyjącej tam społeczności brzmiał tak spokojnie. Tak znajomo. Znów wzrok kotki przeniósł się na siatkę. Lisy mieszkały poza nią. Inne niebezpieczeństwa, o których już dawno zapomniała też.
Nie potrafiła zadecydować. Nie dziś.
Nie potrafiła zadecydować. Nie dziś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz