Przedstawił się.
Powiedział, kim tak naprawdę jest.
Teraz miała pewność.
Lisia Gwiazda powrócił. Najgorszy scenariusz zaczynał powoli się spełniać. Kocur już wcześniej dawał znaki, a samo zachowanie Miętowej Gwiazdy nie było normalne, jednakże… chciała wierzyć. Chciała… Po prostu chciała…
Teraz jednak miała wszystko podane niczym na srebrnej tacy, co zdecydowanie zaczynało ją przerażać. Te sny, posada zastępcy… każdy jego ruch był doskonale przemyślany. Wziął ją na swojego poplecznika, bo większość klanu uważała ją za miłą, poczciwą kotkę, której można było zaufać. Jej miłość do rodziny była wręcz idealną kartą przetargową. Przeklęty lider rzucał nią niczym marionetką, Iskrzący Krok ze strachu robiła to, co jej rozkazał.
Zmęczonymi od łez oczami obserwowała obóz ze skalnej półki na wzniesieniu. Nie wiedziała po co, odruchowo jednak trzymała się z daleka od rodziny. Czuła, że z każdą chwilą jest z nią tylko gorzej i gorzej. Powoli traciła kontakt z rzeczywistością, odpływając w krainę koszmarów, które sprawiał jej ciemny las. Co nos budziła się z krzykiem, teraz jednak zaczęła mieć omamy.
Widziała duchy, prawdziwe potwory z poranionymi ciałami. Z każdej głębszej rany wypełzały robaki, krew lała się strumieniami, jakby organizmy posiadały nieograniczone jej ilości.
— Rusz się, idziemy — ostre warknięcie sprowadziło ją do pionu. Kotka zesztywniała, niemalże w panice stając na czterech łapach. Zakołysała się, niemalże tracąc równowagę ze zmęczenia. Lider nawet nie czekając, ruszył w stronę wyjścia, niemalże siłą torując sobie drogę. Kocur co jakiś czas warknął na jakiegoś wojownika, czy też pokazał kły.
Kotka szła za nim posłusznie, oddychając nierówno, jakby w każdym uderzeniu serca miało nastąpić zwieńczenie jej żywota. Rudy ogon smagał krzewy, zostawiając za sobą przy tym podłużny ślad na śniegu, który z każdym dniem zmieniał się w jeszcze większą breję niż poprzedniego wschodu słońca.
Nastawiła uszu, słysząc zduszone stęknięcie. Żołądek kotki wywrócił się na drugą stronę, zwiastując coś niedobrego. Byli zbyt daleko od obozu, by ktokolwiek usłyszał wołanie o pomoc. Właściwie to… wątpiła, że jeszcze są na terenach klanu klifu, zapach był nadal wyczuwalny, jednakże zdecydowanie słabszy niż powinien…
Kocur podszedł do gałęzi buku, odgarniając je, tym samym ukazując wykopany, głęboki dół z kotem w środku. I to nie byle jakim kotem.
— Bursztynowy Pył… — szepnęła do siebie, cofając się o krok. Serce zabiło jej szybciej, gdy lider wyciągnął z dołu kocura. Dopiero teraz zobaczyła jego liczne rany oraz spętane niedbale pajęczyną łapy. Przecież… przecież on wyszedł po zioła nie tak dawno, Iskrzący Krok dałaby sobie łapę uciąć, że rozmawiała z nim jeszcze w porze szczytowania słońca… Teraz złoty krąg chylił się ku zachodowi, jednak nie było to zbyt wiele czasu. A Miętowa Gwiazda cały czas był w obozie…
Może nie pracował sam? Może miał popleczników? Kotka na moment zastygła w bezruchu. Pierwszym z podejrzanych był Szczawiowy Liść, ten psychol przecież ślepo wykonywał rozkazy jej ojca, jednak… jednak Bursztyn był jego siostrzeńcem. Raczej nie mógłby… nie…
— Dlaczego on słyszał naszą ostatnią rozmowę, DLACZEGO?! Zbyt jasno postawiłem warunki, cholerna idiotko!? — kocur wrzasnął wściekle, uderzając głową kremowego o ziemię. Jego niemalże czarne, pełne szaleństwa ślepia zwróciły się na zastępczynię. Ta jednak nie była w stanie jasno i klarownie odpowiedzieć. Jąkała się do tego stopnia, że żadne słowo nie przeszło przez jej gardło. Miała ochotę zwymiotować, do oczu napłynęły łzy.
“Przepraszam…”
Tylko tyle i aż tyle była w stanie wydusić ze swojego ściśniętego gardła. Ciałem szylkretki wstrząsnął szloch, gdy tylko zrozumiała, że ktoś z jej ukochanych kotów może ucierpieć…
— J-ja… ja to naprawię! P-przysięgam! — stęknęła, padając do łap rudego. Nie widziała jego wyrazu pyska, słyszała jednak zadowolone mruczenie, które zmroziło krew w jej żyłach — N-nie rób im krzywdy… b-błagam… z-zrobię w-wszystko — szepnęła, drżąc na całym ciele. Łzy spływały kaskadami po policzkach kotki, kapiąc na śnieg.
Ostre kaszlnięcie sprowadziło ją do pionu, wyprostowała się niemalże natychmiast, próbując zebrać do kupy, mimo iż cała była w rozsypce.
— Zabij.
Wlepiła żółte ślepia w kocura, nie potrafiąc przetrawić jego słów. Zabić? Bursztyna, ich medyka? Przecież na pewno dało się z nim dogadać! Można było mu pogrozić, aby milczał… nikomu nie mówił.
Odetchnęła ciężko, stojąc niczym słup, nie miała nawet odwagi, aby się ruszyć. Taka postawa nie spodobała się Miętowej Gwieździe. Lider w mgnieniu oka dopadł do kotki, łapiąc ją za skórę na karku i rzucając niczym piszczką. Stęknęła z bólu, gdy uderzyła grzbietem o drzewo. Mogła wręcz przysiąc, że coś sobie złamała.
— POWIEDZIAŁEM, ZABIJ! — głos kocura dźwięczał jej w głowie. Podniosła się na łapy, drżąc na całym ciele. Bursztynowy Pył wpatrywał się w nią z przerażeniem, błagalnie kręcąc głową i mówiąc, że będzie milczał — OGŁUCHŁAŚ? — pisnęła, gdy ostre jak brzytwa pazury rozdarły jej prawe ucho — Albo to zrobisz, albo twój braciszek zdechnie jeszcze dzisiaj.
Słysząc słowa ojca, coś w niej pękło.
Powoli, krok za krokiem ruszyła w stronę Bursztyna, który desperacko próbował się ratować. Wysunęła pazury.
Czuła jak łzy płyną strugami po jej policzkach.
— W-wybacz m-mi B-bursztynku — szepnęła, nim odebrała niewinnemu kotu życie.
Zwymiotowała śliną, widząc krew na swoich łapach.
Była mordercą…
Tak, jak jej ojciec zawsze chciał...
Powiedział, kim tak naprawdę jest.
Teraz miała pewność.
Lisia Gwiazda powrócił. Najgorszy scenariusz zaczynał powoli się spełniać. Kocur już wcześniej dawał znaki, a samo zachowanie Miętowej Gwiazdy nie było normalne, jednakże… chciała wierzyć. Chciała… Po prostu chciała…
Teraz jednak miała wszystko podane niczym na srebrnej tacy, co zdecydowanie zaczynało ją przerażać. Te sny, posada zastępcy… każdy jego ruch był doskonale przemyślany. Wziął ją na swojego poplecznika, bo większość klanu uważała ją za miłą, poczciwą kotkę, której można było zaufać. Jej miłość do rodziny była wręcz idealną kartą przetargową. Przeklęty lider rzucał nią niczym marionetką, Iskrzący Krok ze strachu robiła to, co jej rozkazał.
Zmęczonymi od łez oczami obserwowała obóz ze skalnej półki na wzniesieniu. Nie wiedziała po co, odruchowo jednak trzymała się z daleka od rodziny. Czuła, że z każdą chwilą jest z nią tylko gorzej i gorzej. Powoli traciła kontakt z rzeczywistością, odpływając w krainę koszmarów, które sprawiał jej ciemny las. Co nos budziła się z krzykiem, teraz jednak zaczęła mieć omamy.
Widziała duchy, prawdziwe potwory z poranionymi ciałami. Z każdej głębszej rany wypełzały robaki, krew lała się strumieniami, jakby organizmy posiadały nieograniczone jej ilości.
— Rusz się, idziemy — ostre warknięcie sprowadziło ją do pionu. Kotka zesztywniała, niemalże w panice stając na czterech łapach. Zakołysała się, niemalże tracąc równowagę ze zmęczenia. Lider nawet nie czekając, ruszył w stronę wyjścia, niemalże siłą torując sobie drogę. Kocur co jakiś czas warknął na jakiegoś wojownika, czy też pokazał kły.
Kotka szła za nim posłusznie, oddychając nierówno, jakby w każdym uderzeniu serca miało nastąpić zwieńczenie jej żywota. Rudy ogon smagał krzewy, zostawiając za sobą przy tym podłużny ślad na śniegu, który z każdym dniem zmieniał się w jeszcze większą breję niż poprzedniego wschodu słońca.
Nastawiła uszu, słysząc zduszone stęknięcie. Żołądek kotki wywrócił się na drugą stronę, zwiastując coś niedobrego. Byli zbyt daleko od obozu, by ktokolwiek usłyszał wołanie o pomoc. Właściwie to… wątpiła, że jeszcze są na terenach klanu klifu, zapach był nadal wyczuwalny, jednakże zdecydowanie słabszy niż powinien…
Kocur podszedł do gałęzi buku, odgarniając je, tym samym ukazując wykopany, głęboki dół z kotem w środku. I to nie byle jakim kotem.
— Bursztynowy Pył… — szepnęła do siebie, cofając się o krok. Serce zabiło jej szybciej, gdy lider wyciągnął z dołu kocura. Dopiero teraz zobaczyła jego liczne rany oraz spętane niedbale pajęczyną łapy. Przecież… przecież on wyszedł po zioła nie tak dawno, Iskrzący Krok dałaby sobie łapę uciąć, że rozmawiała z nim jeszcze w porze szczytowania słońca… Teraz złoty krąg chylił się ku zachodowi, jednak nie było to zbyt wiele czasu. A Miętowa Gwiazda cały czas był w obozie…
Może nie pracował sam? Może miał popleczników? Kotka na moment zastygła w bezruchu. Pierwszym z podejrzanych był Szczawiowy Liść, ten psychol przecież ślepo wykonywał rozkazy jej ojca, jednak… jednak Bursztyn był jego siostrzeńcem. Raczej nie mógłby… nie…
— Dlaczego on słyszał naszą ostatnią rozmowę, DLACZEGO?! Zbyt jasno postawiłem warunki, cholerna idiotko!? — kocur wrzasnął wściekle, uderzając głową kremowego o ziemię. Jego niemalże czarne, pełne szaleństwa ślepia zwróciły się na zastępczynię. Ta jednak nie była w stanie jasno i klarownie odpowiedzieć. Jąkała się do tego stopnia, że żadne słowo nie przeszło przez jej gardło. Miała ochotę zwymiotować, do oczu napłynęły łzy.
“Przepraszam…”
Tylko tyle i aż tyle była w stanie wydusić ze swojego ściśniętego gardła. Ciałem szylkretki wstrząsnął szloch, gdy tylko zrozumiała, że ktoś z jej ukochanych kotów może ucierpieć…
— J-ja… ja to naprawię! P-przysięgam! — stęknęła, padając do łap rudego. Nie widziała jego wyrazu pyska, słyszała jednak zadowolone mruczenie, które zmroziło krew w jej żyłach — N-nie rób im krzywdy… b-błagam… z-zrobię w-wszystko — szepnęła, drżąc na całym ciele. Łzy spływały kaskadami po policzkach kotki, kapiąc na śnieg.
Ostre kaszlnięcie sprowadziło ją do pionu, wyprostowała się niemalże natychmiast, próbując zebrać do kupy, mimo iż cała była w rozsypce.
— Zabij.
Wlepiła żółte ślepia w kocura, nie potrafiąc przetrawić jego słów. Zabić? Bursztyna, ich medyka? Przecież na pewno dało się z nim dogadać! Można było mu pogrozić, aby milczał… nikomu nie mówił.
Odetchnęła ciężko, stojąc niczym słup, nie miała nawet odwagi, aby się ruszyć. Taka postawa nie spodobała się Miętowej Gwieździe. Lider w mgnieniu oka dopadł do kotki, łapiąc ją za skórę na karku i rzucając niczym piszczką. Stęknęła z bólu, gdy uderzyła grzbietem o drzewo. Mogła wręcz przysiąc, że coś sobie złamała.
— POWIEDZIAŁEM, ZABIJ! — głos kocura dźwięczał jej w głowie. Podniosła się na łapy, drżąc na całym ciele. Bursztynowy Pył wpatrywał się w nią z przerażeniem, błagalnie kręcąc głową i mówiąc, że będzie milczał — OGŁUCHŁAŚ? — pisnęła, gdy ostre jak brzytwa pazury rozdarły jej prawe ucho — Albo to zrobisz, albo twój braciszek zdechnie jeszcze dzisiaj.
Słysząc słowa ojca, coś w niej pękło.
Powoli, krok za krokiem ruszyła w stronę Bursztyna, który desperacko próbował się ratować. Wysunęła pazury.
Czuła jak łzy płyną strugami po jej policzkach.
— W-wybacz m-mi B-bursztynku — szepnęła, nim odebrała niewinnemu kotu życie.
Zwymiotowała śliną, widząc krew na swoich łapach.
Była mordercą…
Tak, jak jej ojciec zawsze chciał...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz