— Moglibyśmy się tam przejść — uznała, notując jego nerwowy ton głosu. — Czemu nie. Ale wiesz, bądźmy rozsądni. Pozostaniemy w obrębie złotych kłosów.
— Tak, oczywiście! — Miauknął prędko, podnosząc głowę. — O tym właśnie myślałem.
Przytaknęła, po czym pochyliła się i dokończyła swój posiłek, wypluwając na ziemię pojedyncze piórka. Zmarszczył brwi. Może następnym razem rzeczywiście go oskubie.
— Teraz? — Spytał ciszę Blask. Zamyśliła się na moment i skinęła głową.
— Powiem tylko pani Bożodrzew, że wychodzimy potrenować. Na pewno się zgodzi, już testowałam.
Podniosła się na łapy i odeszła w kierunku wojowniczych posłań, zostawiając brata bez kolejnego słowa.
***
Końcowo znaleźli się na porośniętych zbożem łąkach złotych kłosów. Nad nimi rzeczywiście majaczyły szarawe, jak i brązowe czy czerwone dachy przeróżnych domostw. Nigdy wcześniej się na nich nie skupiała.
— Myślisz, że któryś z nich jest nasz? — Spytał rudasek, niespokojnie trącając suche rośliny łapą. — Że w któryś z nich mieszkają rodzice?
— Chyba nie tutaj — odpowiedziała. — Przez okna nigdy nie widywałam takiego krajobrazu.
Zapadła między nimi chwila ciszy. Łuna postąpiła krok do przodu i wytężyła wzrok.
— Nudziłabym się.
— Hm? — Blask zwrócił na nią zdezorientowane spojrzenie.
— Gdybyśmy wrócili — dodała. — Nie przyzwyczaiłabym się z powrotem do tamtych zamkniętych pokoi. Suchego jedzenia, spania całymi dniami. Nie umiałabym wrócić, tutaj mam już swoje miejsce.
***
Pochyliła się nad pozostawionym przed jej łapami zielem. Granatowe, cierpkie jagody, podobno jałowca. Wykrzywiła mordkę, przełykając ostatnią.
— To powinno Ci pomóc — Wieczne Zaćmienie uśmiechnęła się nieco pokrzepiająco w jej stronę, zanim odwróciła się i wróciła do poprzednich obowiązków. — Odpocznij sobie dzisiaj.
Pokiwała głową, po czym podniosła się z przydzielonego posłania i ruszyła w kierunku legowiska uczniów. Jej oddech nadal był płytki i charczał lekko, więc postanowiła czym prędzej położyć się na swoim świeżym mchu i oddać się przemyśleniom, najpewniej dotyczących tego, z kim dzisiaj rozmawiała i o czym. Oparła głowę na miękkiej zieleni i zamknęła oczy, próbując wziąć głębszy oddech. Jej spokój nie potrwał jednak długo, bo do jaskini wwalcował Lśniąca Łapa i ostrożnie pochylił się nad nią.
— Śpisz? — szepnął markotnie. Otworzyła jedno ślipie i obserwowała, jak odskoczył o parę kroków w tył.
— Nie — mruknęła, krzywiąc się lekko. — Medyczki kazały mi zostać tu dzisiaj. Jakieś problemu z oddychaniem.
— Ah... Już myślałem, że zaspałaś — usiadł na posłaniu obok i polizał łapę. — Do jutra ci przejdzie?
— Mam nadzieję.
Spojrzała na brata, godząc się z faktem, że do południa raczej w spokoju pozostawiona nie będzie. Może nie zaszkodzi nawiązać z nim jakąś rozmowę.
— Blasku, co myślisz o ostatnim zgromadzeniu? — spytała, odchylając głowę do tyłu i kładąc ją z powrotem na posłanie; przymknęła powieki. — I o całym tym zamieszaniu. Wiesz, o co mi chodzi.
Nierzadko myślała o rzeczach w takiej tematyce. W końcu była córka zastępcy, musiała interesować się także sprawami międzyklanowymi, a nie tylko własnym zadkiem. Toteż uważała rozmowy o "polityce" z bratem za jak najbardziej stosowne.
<Blasku?>
[496 słów]
[przyznano 10%]
wyleczona: Źródlana Łapa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz