Siedziała lekko kiwając się na boki. Obraz świata rozmywał się i wyostrzał w zależności od prędkości. Kolorki łączyły się w tęczową wstęgę by po uderzeniu serca znów stać się osobnymi bytami. Zaśmiała się cicho do siebie i kontynuowała zabawę.
— Na pewno sobie poradzisz? — głos kotki rozległ się za nią.
Odwróciła się w jej stronę. Para niebieskich ślepi spoglądała na nią. Zerwała się na łapy, lecz trochę ją poniosło i wylądowała na ziemi. Usłyszała swoje imię i łapy dymnej pojawiły się przed jej pyskiem. Próbując robić dobrą minę do złej gry uśmiechnęła się.
— Żarcik. — miauknęła podnosząc się z gleby.
— Mogę iść z tobą. Do rzeki. — dodała niechętnie Misztela zmartwionym tonem.
Purchawka pomachała łapką. Widziała ile dymna miała tutaj pracy. Na dodatek mieszkała tutaj zupełnie sama. Jeszcze ktoś zniszczyłby jej drogocenne odkrycia i wszystko byłoby winną małej. Wolała nie ryzykować złością na razie miłej kotki.
— Jest dobrze. Ja się tak bawię. — zapewniała ją, próbując otrzepać sierść z kurzu.
Starsza nie zdawała się być przekonana, stała nad nią i wciąż się jej przyglądała. Czarna zmarszczyła brwi. Nie wierzyła w jej umiejętności przetrwania. Przecież na własnych łapach co prawdę trochę wygłodzona, ale tutaj przywędrowała. Z szopy, w której się wychowała. Za Czarną Ścieżką. Prawie cały dzień maszerowała. I sobie poradziła. Zupełnie sama.
— Na pewno? Wiesz, że takie urazy głowy mogą negatywnie wpłynąć na twoją ocenę sytuacji?
Purchawka przekręciła łebek niepewna o czym dokładnie mówi do niej dymna i uśmiechnęła się głupio.
— Tak, tak.
Kotka zmrużyła ślepia, a przynajmniej tak się jej zdawało i zniknęła za rogiem. Wróciła z dwoma pakunkami. Dziwnie śmierdzący materiał skutecznie utrudniał zgadniecie co jest w środku. Ależ to była zagadka.
— To na psy? — próbowała zgadnąć.
Misztela pokręciła głową i położyła je przed nią.
— Jedzenie na podróż. — wyjaśniła.
Purchawka otworzyła szeroko pyszczek ucieszona. To nawet lepiej. Będzie jadła niczym miastowy pieszczoch.
— Aż tyle? — pisnęła podekscytowana.
Dymna nieco zdziwiona kiwnęła łebkiem. Obserwowała, jak młodzik próbuje złapać za pakunek, lecz zamiast niego uderza w piasek obok. Sytuacja ta jedynie utwierdzała starszą, że puszczanie malca samego mogło się skończyć tragedią.
— Wiesz, zaczekaj z tą wędrówką do jutra. Właśnie miałam się wybrać do Owocowego Lasu i o coś zapytać. Razem będzie nam raźniej.
Purchawka zdziwiona poddała się z próbami podniesienia pakunku. Wspólna podróż brzmiała super, ale samodzielna wyprawa zdawała się tak magicznym doświadczeniem. Wszystko musiałaby odkryć na własną łapę. Mogłaby robić postój co parę minut jak lubiła i badać każdą dziurę w ziemi. Dymna wolała twory Łysych zamiast tajemnic skrywanych pod mchem. Na dłuższą metę tylko będzie się na nią złościć. Jak mama.
— Chodź, chodź. Pomogę ci trochę wyczyścić futro. Jesteś cała we wszystkim.
Purchawka szła za nią, ale tylko przez parę uderzeń serca. Gdy tylko kotka zaczęła wchodzić na wynalazki Łysych, maluch stanął. Obserwowała wędrówkę dymnej po kolorowych skarbach i prawie już zapomniała o swoim tajnym planie. Głośno chichocząc, jak na prawdziwego złoczyńcę przystało, zaczęła biec w stronę szumu rzeki. Chyba właśnie tam miała się kierować. Po dłuższym czasie trochę zwątpiła w to. W końcu w rzece żadne owocowe lasy nie rosły. A przynajmniej z tego co wiedziała. Może to była przenośnia? Albo chodziło o glony? Mama mówiła, że Łysi czasem jadali te glony. Idąc już wolniejszym krokiem podziwiała widoki okolicy, a przynajmniej póki jej łapy nie skończyły w błocie. Lepka i mokra substancja niestety była niejadalna. A brzuch burczał. Żałowała, że nie wzięła śmierdzącego pakunku. Złapała za kawałek dziwnej rośliny i zaczęła go rzuć. Gorzki. Wypluła go niezadowolona. Nic tutaj nie było jadalne.
— Powinnam cię tutaj zostawić.
Odwróciła się w stronę znajomej kotki. Wyszczerzyła ząbki licząc, że dzięki temu trochę bardziej się jej upiecze.
— Wyłaź z tego błota. Wracamy do mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz