Słońce stawało coraz wcześniej. Nie cieszyło to młodego wojownika. Oznaczało to mniej nocy. Mniej nocy mniej snu. Straszne równanie. Bagietka lubiło spać. Jeść i spać. Smutne było to, że życie składało się także i z obowiązków. Głos kocic roznosił się po obozowisku. Zastępczynie zaczynały wyznaczać patrole. Mewiak przeciągnęło się leniwie. Chciało móc jeszcze pospać. Może jeśli zignoruje ten cały hałas, nikt ich nie zauważy i uda im się jeszcze trochę zdrzemnąć.
Poczuło pacnięcie w głowę. Otworzyło zaskoczone ślepia by ujrzeć swojego brata. Kijanka machał niezadowolony ogonem.
— Wstawaj. Nie możesz tak lekceważyć swoich obowiązków.
Wojownik zmarszczyło nos. Niechętnie, bojąc się bardziej kolejnych packów od brata, zebrało się na zewnątrz. Jeszcze posklejane ślepka i rozczochrane futro zdecydowanie zdradzało, że dopiero co wstało. Zadygotało niezadowolone. Na dworze było zimniej niż w legowisku. Nieprzyjemnie. Szło posłusznie za kocurem, powoli rozbudzając się. Nie miało zresztą wyjścia. Oprócz nich był Bursztyn, Sarenka i młody książe, Błękitna Laguna. Ojciec i syn nie byli do siebie zbytnio podobni. Gdyby nie bycie rodem królewskim Bagietka raczej nigdy by nie pomyślało, że to ojciec i jego kocie. Zmarszczyło nosek.
— Zakochałeś się w nim, że tak się w niego wpatrujesz?
Odwróciło się zaskoczone w stronę brata.
— Nie, po prostu... — zawstydziło się i zgubiło nagle język w pysku.
Nie wiedziało za bardzo co powiedzieć, a język jakby zniknął gdzieś w odmętach gardła. Brew czarnego uniosła się pytająco. Bagietka przełknęło ślinę.
— Stokrotka jest ruda i jej kocięta też, trochę bardziej lub mniej... To czemu u Bursztyna i jego potomstwa tak to nie działa? — palnęło ni z płotki, ni z suma.
Kijanka wzruszył wąsami.
— Co ci do tego? Dziwne pytanie.
Brat trochę zwolnił. Bagietka położyło po sobie uszy. Kijanka aż tak się na nich zdenerwował?
— Może to nie jego. Bursztyn raczej nie był godny przedłużenia gałęzi rodu. Wygląda jakby silniejszy nurt mógł go porwać. — mruknął ciszej.
Mewi Puch z trudem wstrzymało pisk zaskoczenia. Poczuło jednak gdzieś w serduszku przypływ chęci pociągnięcia brata za język. W końcu tak dużo wiedział. Pewnie dużo więcej niż ono.
— A co z naszym tatą? — zapytało niepewnie.
— Poszedł po piszczke i już nie wrócił.
Bagietka pisnęło poruszone. Zwiesiło łebek i wolnym krokiem ruszyło do przodu. Straszna tragedia. Śmierć godna prawdziwego bohatera.
— Czyli zginął próbując zdobyć dla mamy posiłek...
Kijanka westchnął. Jego pysk zdawał się znużony.
— Eh, nie. Nieważne. Zapomnij o tym.
— Dlaczego?
— Bo to był żart. Nie znam go. Nigdy nie pytałem. Po co?
Mewi Puch zdziwione przekręciło łeb. Zdziwiła ich odpowiedź brata. Bagietka chciało powiększyć swoją wiedzę o przodkach. W końcu kociaki z rodu mieli tylu krewniaków. Ono też chciało!
— Nigdy cię nie ciekawił? Nie chciałeś go poznać?
Czarny zmarszczył nos, przyspieszając kroku.
— Ej, czekaj... — pisnęło, goniąc brata. — Czemu uciekasz?
Brat się nie zatrzymał, ale zwrócił wzrok ku niemu.
— Nie uciekam. Nie możemy się ciągle wlec na końcu patrolu. Wyglądamy wtedy jak obiboki.
Zmachane Bagietka wyrównało krok z Kijanką. Wpatrywało się w niego oczekująco.
— Skoro tu go nie ma z nami to nie mam po co go znać. — miauknął. — Co cię tak wzięło na rodzinę tematy, co?
Mewi Puch powędrowało wzorkiem gdzieś indziej. Nie wiedziało, jak przyznać w dziwne myśli w ich głównie. Słowa Krabowych utkwiły w małym jasnym łebku. Choć już tak nie takim małym. Bagietce ciążyły księżyce mijające tak szybko jak łosie sunące w rzecznym korycie.
— Eee... — zaczęło i na tym skończyło.
— Nie chcesz to nie mów. — stwierdził brat, skupiając spojrzenie na pozostałych członkach patrolu.
Mewi Puch zwiesiło ogon. Musiało się zebrać w sobie. Teraz albo nigdy.
— Po prostu... Wyglądam zupełnie inaczej niż wy i mama.
Kijanka trzepnął uchem.
— Nic dziwnego. W końcu jesteś adoptowany.
Mewi Puch zmrużyło ślepia. Nic im to nie mówiło. Szło w ciszy za bratem i dopiero napotkawszy jego wzrok, zaczęło ponownie temat.
— A co to znaczy?
Czarny przewrócił oczami.
— Mama cię przygarnęła. Ktoś inny jest twoją prawdziwą mamą.
Kijanka ruszył dalej. Mewi Puch jednak zostało, powtarzając w myślach słowa brata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz